20. rocznica śmierci Ayrtona Senny. ?Niesamowita sekwencja wielkich zdarzeń''

1 maja 1994 roku podczas Grand Prix San Marino, na torze Imola zginął Ayrton Senna, jeden z najwybitniejszych w historii kierowców Formuły 1. Pamiętam, że po wypadku Ratzenbergera Senna spacerował obok jego samochodu i oglądał go. Wyglądał na przygnębionego. Sprawiał wrażenie, jakby już wtedy miał złe przeczucia - wspomina Piero Valsecchi, który relacjonował tamten wyścig dla agencji AP.

- Muszę to przyznać. Od razu to zrozumiałem, że to nie będzie zwykły dzień. To, co powiem, brzmi egoistycznie, ale takie myśli skradają się do głowy. Mieliśmy dwa napięte dni wypadków. Te trzy dni przyniosły niesamowitą sekwencję wielkich zdarzeń - zaczyna swoją opowieść Piero Valsecchi, reporter Associated Press, który relacjonował fatalne GP San Marino.

Przed wyścigiem, w którym zginął Senna, zdarzył się inny tragiczny wypadek, w którym życie stracił Austriak Roland Ratzenberger. A podczas treningów dwa dni wcześniej poważną kraksę zaliczył Rubens Barrichello. Jego bolid wzbił się w powietrze, uderzył w barierę i rolował. 22-letni wówczas Brazylijczyk doznał wstrząśnienia mózgu i amnezji, a swoje przeżycie nazwał cudem.

Już w trakcie wyścigu kolejna kraksa zraniła czterech kibiców, ale żadne z tych wydarzeń nie wywołało takiej reakcji jak wypadek Senny. - W biurze prasowym reakcja była natychmiastowa. Nie dlatego, że zdarzył się wypadek, ale dlatego, że chodziło o Sennę, trzykrotnego mistrza świata - mówi Valsecchi. - On był największą gwiazdą. Zawsze był chętny do rozmów z dziennikarzami. Odpowiadał na każde pytanie. Może nie był najmilszym kierowcą, ale znał nasze potrzeby i udzielał odpowiedzi, których potrzebowaliśmy - dodał.

 

Po kraksie służby porządkowe wyniosły Sennę z bolidu i kierowca został przetransportowany do szpitala koło Bolonii. Informacja o jego śmierci pojawiła się ok. czterech godzin później. - Było widać, że się nie rusza. Ale wtedy jeszcze nie można było napisać, że umarł. Pierwszy komunikat mówił o tym, że został zabrany do Bolonii z poważnymi obrażeniami, dopiero ok. 19 organizatorzy i działacze FIA ogłosili, że Senna nie żyje. O tej godzinie większości kibiców, kierowców i zespołów nie było już na torze - opowiada Valsecchi.

Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by zatrzymać wyścig. Taki temat nie pojawił się też po śmiertelnym wypadku Ratzenbergera, który był słabo znanym kierowcą i jeździł w małym zespole Simtek Ford. - Rzeczywiście nikt o to nawet nie zapytał. W dzisiejszych czasach prawdopodobnie odwołano by i kwalifikacje i wyścig. Pamiętam, że po wypadku Ratzenbergera Senna spacerował obok jego samochodu i oglądał go. Wyglądał na przygnębionego. Sprawiał wrażenie, jakby już wtedy miał złe przeczucia - wspomina Valsecchi.

Mimo tragedii dziennikarze musieli relacjonować wyścig do końca. - Nie było telefonów komórkowych. Na biurku miałem telefon stacjonarny, ale do dyspozycji miałem tylko jedną linię. Nie mogłem jednocześnie rozmawiać z redaktorem i z archiwum. Linia mogła być podpięta albo do telefonu, albo do komputera. Musiałem pisać relację z wyścigu i dziwnie się z tym czułem - opowiada 71-letni dziś były reporter AP. Wyścig wygrał Michael Schumacher. Za kierowcą Benettona na podium dojechali Włoch Nicola Larini i Fin Mikka Hakkinen.

- Z dziennikarskiego punktu widzenia taki dzień kosztuje cię pięć lat życia. Zostajesz przygnieciony nawałem informacji, a wszystko w naszej pracy odbywa się natychmiast. W erze przed internetem i przy ograniczonych środkach komunikacji to było wielkie wyzwanie - podkreśla Valsecchi. - Byłem tam sam i trudno było znaleźć czas na pisanie, wykonanie telefonów, sprawdzenie źródeł... Miałem mnóstwo zadań do wykonania - kończy.

Valsecchi pracował dla AP do 1997 roku, a dziś mieszka we włoskiej miejscowości Casciago. Po tragicznym weekendzie 1994 roku feralny zakręt Tamburello na torze Imola został zamieniony w szykanę. Od 2006 roku nie odbywają się na tym obiekcie wyścigi Formuły 1.

Corinthians oddali hołd Arytonowi Sennie. Wyjątkowy gest [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.