O to, że inaugurujące sezon GP Australii będzie wielką loterią, nikt się nie sprzecza. Nowe nosy w bolidach wzbudziły spore kontrowersje, ale to nie wygląd, a awaryjność maszyn spędza sen z powiek teamom i kierowcom. Chodzi tu przede wszystkim o silniki - od tego sezonu dobrze znane V8 zastępują jednostki V6, z turbodoładowaniem, które w dodatku muszą być bardziej wytrzymałe od poprzedników (mniej silników do wykorzystania w trakcie sezonu). I tu zaczynają się problemy.
- To tak jakby zorganizować piłkarski mundial, zmienić rozmiar piłki i dać piłkarzom pięć dni na trening - mówił podczas piątkowych testów Fernando Alonso. Hiszpan mimo różnych osiągów narzekać nie powinien - jego zespół przejechał podczas dwunastu dni testów 875 okrążeń. A to w zaistniałych okolicznościach wielki kapitał. - Patrząc na konkurencję, jestem zadowolony, ale nie wiem, czy ktokolwiek będzie w pełni gotowy na wyścig Melbourne - twierdzi.
Najwięcej uwagi przyciąga Renault, dostawca silników Red Bulla, Lotusa, Toro Rosso i Caterhama. Dwie pierwsze ekipy podczas wszystkich tegorocznych testów przejechały odpowiednio 320 i 238 okrążeń (Lotus nie brał udziału w próbach w Jerez). Najmniej awaryjny jak do tej pory Mercedes pokonał aż 975 kółek. I choć to tylko przedsezonowe testy, gołym okiem widać, że stajnia z Milton Keynes ma problemy, z jakimi do tej pory borykała się konkurencja.
Frustracji Vettela ciężko się dziwić - czterokrotny mistrz świata w Jerez pokonał 11 okrążeń, trzy tygodnie później w Bahrajnie 63, podczas ostatnich prób zaliczył 77 kółek, ale nadal nie udało mu się przejechać ani jednej symulacji wyścigu. Osiągi RB10 w porównaniu z konkurencją również nie powalają. - Ukończenie GP Australii będzie dla nas sukcesem. Może uda się zdobyć jakieś punkty, ale tylko pod warunkiem, że połowa kierowców nie dojedzie do mety - komentuje Niemiec, który w poprzednim sezonie nie ukończył tylko jednego wyścigu.
Niepewność, a może nawet strach przed początkiem sezonu słychać w wypowiedziach. - Nie jesteśmy w miejscu, w którym powinniśmy być. Sezon rozpoczyna się dla nas dwa miesiące za wcześnie. Trudno będzie nadrobić straty. Nie wiemy, kiedy i czy to będzie możliwe - mówi Helmut Marko, doradca ekipy z Milton Keyns, jedna z najważniejszych postaci w fabryce.
Niemiec opisuje także jeden z największych problemów Red Bulla - system hamulcowy. Od nowego sezonu hamulce są sterowane elektrycznie i połączone z systemem ERS, który zastępuje odchodzący do lamusa KERS. - Po naciśnięciu na gaz, moc zwiększa się tak nagle, że koła obracają się za szybko. Bolid traci sterowność i wpadasz w poślizg. Cały czas pracujemy z Renault nad poprawą.
W ostatnich latach Red Bull sam projektował KERS, po zmianach za system odzyskiwania energii odpowiada Renault. Przez to, że w ostatnich latach systemem zajmowały się teamy, producent silników ma o mniejsze doświadczenie niż konkurencja. - Flavio Briatore kilka lat wstecz podjął taką decyzję. Później Renault sprzedało zespół, a my sami zaczęliśmy rozwijać system KERS i łączyć go z naszą skrzynią biegów. Teraz, gdy w grę wchodzą nowe silniki, odzyskiwanie energii to znowu sprawa dostawcy silników. Dlatego Renault cały czas się uczy, jesteśmy więc w gorszej sytuacji niż np. Mercedes czy Ferrari - tłumaczy problemy Christian Horner, szef teamu.
Włoski Autosprint twierdzi, że sytuacja w Red Bullu jest tak zła, że jego włodarze musieli poprosić o pomoc siostrzany zespół Toro Rosso. Jeśli na dwa tygodnie przed startem sezonu czterokrotni mistrzowie świata chcą wykorzystać czyjś system, napięcie wewnątrz teamu musi być ogromne.
Oprócz dobrze radzących sobie Mercedesa, Ferrari i wracającego do formy McLarena, największym wygranym początku sezonu może być Williams, z Felipe Massą na czele, który po sezonie przeszedł z Ferrari. Jego nowy team na razie prezentuje się świetnie - granatowe bolidy przejechały do tej pory 936 okrążeń (więcej ma tylko Mercedes), a Brazylijczyk wykręcił najlepszy czas podczas ostatniego weekendu w Bahrajnie. - To tylko testy, nigdy nie możesz być pewien, co będzie podczas wyścigu, ale czuję, że będzie dobrze - mówi Massa, jeden z niewielu optymistów przed wyścigiem w Melbourne.
Na testach świetnie radził sobie także Force India z Sergio Perezem, który wykręcił dwa najlepsze czasy podczas dwóch pierwszych dni. - Dużo nauczył się w McLarenie i mam nadzieję, że to zaprocentuje w trakcie sezonu - mówi właściciel teamu Bob Fernley.
Gdy FIA ogłosiła zmianę systemu punktacji (ostatni wyścigi będzie punktowany podwójnie), Vettel poczuł się zagrożony i najgłośniej protestował. Jeśli Red Bull przed powrotem do Europy będzie miał problemy z dojechaniem do mety (w ciągu miesiąca F1 gości w Australii, Malezji, Bahrajnie i Chinach), strata punktowa może być bardzo duża. A wtedy zaczną się prawdziwe nerwy.
Przy obecnych okolicznościach, ostatnie w kalendarzu GP Abu Zabi wyrasta dla Niemca na sporą szansę na odrobienie strat z początku sezonu. Po czterech latach dominacji nikt nie wątpi, czego Adrian Newey jest w stanie dokonać w trakcie sezonu.
- Wiem, że mają szybki bolid i jak tylko uporają się z problemami z jednostką napędową, będzie ciężko ich pokonać. Zresztą jak zwykle - twierdzi Lewis Hamilton, jeden z głównych faworytów do odebrania Vettelowi mistrzostwa.
Jedno jest pewne. Nowy sezon zapowiada się fascynująco. Ile bolidów dojedzie do mety w Melbourne, dowiemy się już 16 marca. Relacja z wyścigu o GP Australii w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE.