Londyn 2012. Wojsko na pomoc igrzyskom. Żołnierze mają zapełniać puste miejsca

Organizatorzy igrzysk w Londynie za wszelką cenę próbują zapełnić puste miejsca, które pojawiają się podczas olimpijskich zawodów. Na meczu koszykarzy USA z Francją, na wolnych krzesełkach przeznaczonych dla działaczy usiedli żołnierze: - Wystarczyło powiedzieć, że lubi się koszykówkę - opowiadał jeden z nich.

Spotkanie amerykańskiego Dream Teamu z Francją było jednym z hitów niedzieli na igrzyskach w Londynie. Bilety na mecz drużyny pełnej gwiazd NBA, były wyprzedane od dawna, ale mimo to wolnych pozostało około 40 miejsc. Wszystkie one były przeznaczone dla przedstawicieli sponsorów, działaczy MKOL lub krajowych komitetów olimpijskich.

By w transmisji telewizyjnej pustek nie było widać organizatorzy igrzysk zdecydowali się posadzić na wolnych miejscach żołnierzy. - Zostaliśmy potraktowani jak "wypełniacze". Wystarczyło jedynie podnieść rękę i powiedzieć, że lubi się koszykówkę - opowiadał jeden z nich.

Próbuję kupić bilet od sześciu godzin. Absurd

Sytuacja na meczu koszykarzy USA, nie była pierwszą tego rodzaju, w której do pomocy wezwano pracujących przy igrzyskach żołnierzy. 40 pustych krzesełek na tym pojedynku, to tylko malutki wycinek problemu, z którym zmagają się organizatorzy igrzysk w Londynie. W sobotę na wszystkich arenach olimpijskich, nie licząc stadionu piłkarskiego, było aż 12 tys. wolnych miejsc. W niedzielę puste rzędy zdarzały się także na zmaganiach pływaków czy gimnastyków.

Takie widoki budzą nie tylko wściekłość kibiców, którzy biletów nie dostali, ale także zawodników startujących w igrzyskach. Hinduski tenisista Mahesh Bhupathi napisał na Twitterze: - Od sześciu godzin próbuję kupić bilet dla żony, żeby mogła obejrzeć mój mecz. Na razie nie mogę tego zrobić, a przecież widzę, że trybunach są ciągle wolne miejsca. To absurd.

Reprezentantowi Indii wtórował irlandzki pływak Barry Murphy: - Znowu setki wolnych miejsc w Aquatic Centre. A moi rodzice niemal musieli wepchnąć się do środka - napisał Murphy.

Sir Menzies Cambell, olimpijczyk z Tokio i reprezentant Wielkiej Brytanii na 100 metrów, powiedział z kolei dziennikarzom: - Nie ma niczego bardziej depresyjnego dla zawodników, jak oglądanie wolnych miejsc podczas zawodów, w których start

Nie chce im się przychodzić

Dlaczego właściwie na olimpijskich arenach nie kompletu publiczności, choć bilety w większości zostały wyprzedane? Organizatorzy tłumaczą, że to problem tzw. "rodzinny olimpijskiej", do której zaliczają się działacze krajowych komitetów olimpijskich czy międzynarodowych komisji sportowych. Oni wraz z oficjelami MKOL i przedstawicielami sponsorów otrzymali około 20 procent biletów na każde wydarzenie. Na wcześniejsze, mniej atrakcyjne, fazy olimpijskich zmagań ludziom z "rodziny olimpijskiej" po prostu przychodzić się nie chce.

- Rozmawiamy z nimi, by popracowali na organizacją swojego dnia na igrzyskach, tak by jednak byli w stanie przyjść na poszczególne wydarzenia. Wielokrotnie są to jednak ludzie bardzo zapracowani - tłumaczy Sebastian Coe - szef komitetu organizacyjnego igrzysk. Na razie Coe konsekwentnie odrzuca pomysły tego, co zrobić z niezagospodarowanymi biletami. Brytyjscy politycy proponowali m.in., by rozdawać je dzieciom i młodzieży, a także by na igrzyskach wprowadzić zasadę "30 minut". Miałaby ona polegać na tym, że po pół godzinie zawodów olimpijskich na puste miejsce wpuszczani byliby kibice czekających przed halą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.