Lekkoatletyka. Włodarczyk dla Sport.pl: Rzuty pod znakiem zapytania

Nie jestem pewna, czy wystartuję na mistrzostwach świata - mówi obrończyni trofeum i rekordzistka świata Anita Włodarczyk zmagająca się z bolesną kontuzją.

Włodarczyk dwa lata temu miała najlepszy sezon w karierze. W Berlinie pokonała bohaterkę gospodarzy Betty Heidler w emocjonującym i wzruszającym pojedynku. Rzucając, myślała o zmarłej przyjaciółce i mistrzyni olimpijskiej Kamili Skolimowskiej, a nawet używała w finale jej rękawic. W drodze po złoto pobiła rekord świata i... skręciła stopę w podskokach radości. Stała się gwiazdą, zapomniała o trudnych początkach treningu między mostami Poznania.

Rok temu było gorzej. Polka zdobyła tylko brąz w finale mistrzostw Europy, przegrywając nie tylko z Heidler, ale też z Tatianą Łysenko, która wróciła do sportu po dyskwalifikacji za doping.

Mimo to w zestawieniu amerykańskiego dziennika "USA Today" Włodarczyk jest żelaznym polskim kandydatem do olimpijskiego złota w Londynie za rok, obok dyskobola Piotra Małachowskiego i sztangisty Marcina Dołęgi.

Radosław Leniarski: Jak doszło do kontuzji i jakie może ona mieć konsekwencje?

Anita Włodarczyk: W lutym w Kalifornii zaczęłam mocniejsze treningi rzutowe. Podczas jednego z nich po prostu zaczęły mnie boleć mięśnie brzucha. Konsultacje lekarskie i rezonans nic nie wykazał, więc wróciłam do treningu, ale znów zaczęło boleć. Na szczęście zgrupowanie się właśnie kończyło. Podejrzewałam odnowienie się kontuzji z poprzedniego sezonu, ale po powrocie do Polski i badaniach w Klinice Ruchu w Warszawie okazało się, że to coś nowego. Naciągnięcie mięśni skośnych brzucha i jeszcze inne sprawy.

W efekcie po dwóch miesiącach rehabilitacji wracam dopiero do rzucania, i to nie młotem, ale piłkami lekarskimi. Robię to dopiero od dwóch tygodni, bardzo ostrożnie, bo łatwo o odnowienie kontuzji. W zeszłym roku od stycznia do maja oddałam 4 tys. rzutów, a teraz od listopada do dziś zaledwie tysiąc, a potem była długa przerwa. Jak się nie rzuca kilku tysięcy razy teraz, to daleko ten młot później nie poleci. Więc nie wiem, czy pojadę na mistrzostwa świata do Daegu. Jeśli nie, to wszystko zostanie podporządkowane startowi na igrzyskach w Londynie.

Brzmi bardzo dramatycznie. Jednak w tym roku mistrzostwa są później niż zwykle...

- Jest więcej czasu na powrót do formy, to prawda. Pod koniec czerwca okaże się, na czym stoję. Jeśli stwierdzę, że stać mnie na rzuty tylko w okolicach 70 m, to nie pojadę, bo mnie to nie zadowala. Wiem, że muszę być cierpliwa. Na razie jestem optymistką. Postanowiłam, że nie będę ćwiczyć w Cetniewie, ale w Spale, skąd bliżej do lekarza i na rehabilitację. Tu mam też keyboard, na którym ćwiczę.

W decyzji o starcie w Korei ważna też będzie ocena formy rywalek. W zeszłym roku okazało się, że są bardzo mocne, choć to pani znów pobiła - w czerwcu w Bydgoszczy - rekord świata.

- Rywalki już pokazały, jaką mają formę. Betty Heidler i Tatiana Łysenko startowały w zimowym Pucharze Europy w rzutach. W zeszłym roku rzucały więcej, ale wróciła też Słowaczka Martina Hrasnova. Silniejsza niż w zeszłym roku będzie Kubanka Ypsi Moreno. A ja jestem już bardzo głodna treningu, startów, bo jest to coś, do czego już nawykłam i czego mi brakuje na co dzień.

Anita Włodarczyk

Ma 25 lat, jest finalistką olimpijską z Pekinu z 2008 roku (6. miejsce), mistrzynią świata z Berlinu z 2009 r. W 2010 roku pobiła rekord świata wynikiem 78,30 m i zdobyła brąz na mistrzostwach Europy za Betty Heidler i Tatianą Łysenko.

Więcej o:
Copyright © Agora SA