Rozmowa z Kamilą Skolimowską: Istota obrotu

Kamila Skolimowska rzucając w Brisbane młotem na odległość 70,31 m udowodniła, że jest jedną z najlepszych młociarek na świecie. Po Igrzyskach Olimpijskich w Sydney zwycięstwo w Igrzyskach Dobrej Woli to drugi ważny tytuł w seniorskiej karierze niespełna 19-letniej zawodniczki.

Rozmowa z Kamilą Skolimowską: Istota obrotu

Kamila Skolimowska rzucając w Brisbane młotem na odległość 70,31 m udowodniła, że jest jedną z najlepszych młociarek na świecie. Po Igrzyskach Olimpijskich w Sydney zwycięstwo w Igrzyskach Dobrej Woli to drugi ważny tytuł w seniorskiej karierze niespełna 19-letniej zawodniczki.

Polska młociarka pokonała w Brisbane największą rywalkę, mistrzynię świata, Olgę Kuzienkową. Udowodniła, że w Edmonton na mistrzostwach świata przegrała tylko ze względu na kontuzję.

Po powrocie z Australii mistrzyni olimpijska opowiada o dotychczasowych sukcesach, przygotowaniach do nowego sezonu, a także o nowym rodzaju treningu z czterema obrotami.

Bartosz Raj: Nie mogliśmy spotkać się bezpośrednio po Pani przyjeździe z Brisbane, bo musiała się Pani intensywnie uczyć. Ciężko jest godzić naukę z treningami i zawodami?

Kamila Skolimowska: Zakończyłam już zawody w lidze seniorów i mam teraz czas wolny od treningów. Mogę więc swobodnie poświęcić się nauce. Wybrałam korzystny tryb studiów - zaoczny. Studenci mają dwa razy w ciągu roku tzw. zjazdy. Pierwszy był zaraz po egzaminach maturalnych, drugi mam teraz. Wygląda to więc tak, że przez cały okres przygotowawczy do sezonu nie muszę się martwić o szkołę i na odwrót.

W tym roku to już koniec startów?

- W zasadzie tak. Mam co prawda jeszcze jedno zaproszenie, 29 września do Skurcza na finał Grand Prix połączony z typowym mityngiem rzutów. Są to zawody, które oficjalnie kończą cały sezon. Chciałabym tam pojechać, ale jeszcze się zastanawiam.

Potem już tylko przygotowania do mistrzostw Europy w Monachium?

- Najpierw dwa miesiące wakacji. Treningi zacznę od połowy listopada. Najpierw ogólnorozwojowe, a od grudnia będzie to już trening typowo specjalistyczny.

Po mistrzostwach świata w Edmonton, gdzie zajęła Pani czwarte miejsce przegrywając przede wszystkim z kontuzją, powiedziała Pani, że to nie było ostatnie słowo, że powalczy Pani w Brisbane na Igrzyskach Dobrej Woli. Obietnica został dotrzymana.

- Mam w sobie dużą dawkę ambicji. Staram się zawsze walczyć i nie odpuszczam żadnych zawodów. Mogłam zakończyć sezon zwalając wszystko na kontuzję. Postanowiłam jednak spróbować. Udało się. Bardzo się z tego cieszę. Zmobilizowałam się i podjęłam treningi po MŚ w Edmonton jednocześnie kontynuując konieczną rehabilitację. W efekcie ręka nie bolała mnie już w takim stopniu, żeby przeszkadzać w trakcie wykonywania rzutu.

W Brisbane rzucając na odległość 70,31 m, co jest rekordem świata juniorek, pokonała Pani Olgę Kuzienkową, swoją największą rywalkę.

- Powiem szczerze, że jestem z tego powodu najbardziej zadowolona. Po raz kolejny udowodniłam, że mogę z nią wygrywać, i że rezultat osiągnięty na igrzyskach olimpijskich nie był przypadkowy. Owszem, w tym roku również i ona wygrywała ze mną, ale walka była bardziej wyrównana niż w startach przed Sydney. W poprzednich sezonach Kuzienkowa rzucała nawet pięć metrów dalej ode niż ja mając drugi najlepszy rezultat na świecie 75,86 m. W Brisbane nie powinna więc mieć żadnych problemów z granicą 70 m. A tymczasem...

Mistrz olimpijski i mistrz świata Szymon Ziółkowski ma swojego wielkiego rywala - Japończyka Koji Murofushi'ego. Czy takim rywalem jest dla Pani Kuzienkowa?

- U nas jest trochę inna sytuacja. Szymek nigdy nie miał gorszego od Japończyka rekordu życiowego aż o pięć metrów. Z drugiej strony, jego rywal nie zaczął nagle rzucać o klasę słabiej. Podobieństwo jest w tym, że rywalizacja motywuje. Mając za przeciwnika kogoś kto rzuca równie daleko można się lepiej skoncentrować na zawodach i osiągnąć lepszy wynik. Najważniejsze jest to, by być najlepszym na najważniejszych imprezach. Szymon przegrał w Brisbane, ale tytułów mistrza świata i mistrza olimpijskiego nikt mu nie odbierze.

Pani mama Teresa Skolimowska uważa, że jeśli dołoży Pani w technice rzutu czwarty obrót to też będzie rzucać 75 m.

- To niestety, nie jest regułą. Są zawodnicy, którym bardziej pasuje technika z trzema obrotami i to im zupełnie wystarcza. Są szybcy, dynamiczni i siłowi. Ja bardzo długo rzucałam z trzech obrotów i miałam kłopoty z utrzymaniem się w kole. W tym roku ten problem niemal całkowicie zniknął. Już nie wchodzę do koła z myślą, że muszę tę próbę ustać, tylko, że rzut musi być dobry technicznie. W lutym podjęłam pracę nad techniką z czterema obrotami, ale cztery miesiące do rozpoczęcia sezonu startowego okazało się zbyt krótkim czasem na to, by opanować perfekcyjnie nową technikę. Wchodząc do koła muszę być pewna, że wiem co w nim robię. Nie ryzykowałam przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Edmonton. W tym roku spróbuję w nowy cykl wejść już w grudniu i mam nadzieję, że uda mi się opanować czwarty obrót.

A może się nie udać?

- Jest to o tyle niebezpieczne, że zmienia się istota pierwszego obrotu, tempo jego wykonywania i dynamika całego rzutu. Nie mogę za szybko zacząć, bo wtedy, przy czwartym obrocie, będę tak rozpędzona, że wypadnę z koła. Będę musiała więc zaczynać obracać się wolniej. Do tego trzeba się przygotować i długo potrenować.

Mówi Pani dużo o treningu, o tym jak będzie się Pani przygotowywać do nowego sezonu. Czy to znaczy, że kontuzja jest już wyleczona?

- Zaleczona tak, ale nie wyleczona. Czasami nadal odczuwam ból. Byłam u czterech różnych lekarzy i każdy diagnozował coś innego. Ten, któremu najbardziej ufam powiedział, że jest to uraz mięśnia naramiennego, ale nie zerwanie. Paradoks polega na tym, że zerwanie mięśnia mniej boli. Teraz miałam różne stany zapalne, opuchliznę. Dotrwałam do września, ale jestem pewna, że bez odpoczynku bark, by nie wytrzymał. Po sesji na studiach udam się jeszcze na badanie USG, które ostatecznie pokaże co jest z moją ręką. Chciałabym w nowy sezon wejść w pełni zdrowa. I wreszcie zacząć normalnie trenować.

W zeszłym sezonie krzyżował plany treningowe także chyba późny termin igrzysk olimpijskich?

- To prawda. Po igrzyskach pojechałam jeszcze do Chile, gdzie występ mi całkowicie nie wyszedł. Do domu wróciłam dopiero w listopadzie. Wtedy też miałam pierwszą operację. Kolejna była w grudniu, a cały styczeń spędziłam na rehabilitacji. Na przygotowania do sezonu został luty - a to już było bardzo późno. Na dodatek w maju miałam maturę.

I po tylu problemach rzuca Pani na odległość 70,31 m i wygrywa Igrzyska Dobrej Woli. Po sukcesie w Sydney mówiła Pani, że przed finałowym występem pomyślała sobie: "Boże, tu rozdają medale, czemu ja mam nie wziąć?" Czy podobnie w Brisbane rezerwowała Pani sobie jeden z medali?

- W ogóle się nad tym nie spodziewałam. Zwłaszcza po tym jak kontuzja przeszkodziła mi w Edmonton. Z całą pewnością nie zakładałam, że zdobędę medal. Chciałam rzucić 66 m, czyli osiągnąć rezultat na swoim równym poziomie. Celem było dobrze wypaść i nie zrobić sobie większej krzywdy. Czułam się jednak na tyle dobrze, że pozwoliłam sobie na więcej. A jak sobie pozwoliłam to i rzuciłam ponad 70 metrów.

Ostatnio krążą plotki o tym, że przenosi się Pani z Warszawianki do Poznania. Czy to prawda?

- Faktem jest, że trener Czesław Cybulski jest z tego miasta. W tym roku rozpoczęłam z nim współpracę opartą na jego planach treningowych. Obaj trenerzy - Zbigniew Pałyszko, który prowadził mnie do igrzysk w Sydney i Cybulski, z którym spotkałam się już na samych igrzyskach - wspólnie zajmują się moim szkoleniem. Z Czesławem Cybulskim jeżdżę na zgrupowania kadry narodowej, a jak wracam to trenuję w Warszawie. Stąd pewnie zbyt pochopne wnioski o moich przenosinach do Poznania. Dobrze mi tu. Mam dobre warunki do treningu, mam dobrego sponsora. Po co mam się wyprowadzać? Jestem zawodniczką Warszawianki, a jak coś się zmieni to podam to oficjalnie.

W listopadzie skończy Pani 19 lat. Mimo młodego wieku osiągnęła Pani już bardzo dużo. Jak szuka Pani motywacji do dalszej pracy, do tego by dobrze przygotować się choćby do mistrzostw Europy w Monachium czy do kolejnych igrzysk w Atenach?

- A gdzie szuka motywacji Robert Korzeniowski?

Nie wiem.

- On jest trzykrotnym mistrzem olimpijskim, mistrzem świata i Europy. Dla mnie to jest sportowiec, na którym można się wzorować. Jest bogaty sportowo, jak i wewnętrznie. Jest mistrzem motywacji. Dużo rozmawialiśmy w Sydney. Potrafił uspokoić, zwrócić na coś uwagę, zbagatelizować inne wydarzenie, które dla mnie były całkowicie nowe. Myślę, że każdy sukces mobilizuje do dalszej pracy. Walka w obronie tytułu też mobilizuje. Jadąc do Aten będę za wszelką cenę chciała ponownie wygrać.

Ale gdzieś tkwi w podświadomości, że nic się nie stanie w razie porażki, że przecież raz już ten złoty medal Pani zdobyła?

- Można tak pomyśleć, ale wtedy spoczywa się na laurach i nic się więcej nie osiągnie. Ja do sportu podchodzę bardzo emocjonalnie. Zazdroszczę ludziom, którzy na wysokim poziomie uprawiają sport przez 15-20 lat. Będę wyznaczać sobie kolejne cele, kolejne granice. Myślę, że wyzwań nie zabraknie. Jeszcze nie jestem przecież mistrzynią świata, nie jestem mistrzynią Europy, więc wiele trofeów przede mną do zdobycia. Najbliższe na mistrzostwach Starego Kontynentu w Monachium.

Rozmawiamy w pobliżu ambasady Stanów Zjednoczonych. Czy myśli Pani, że dobrą decyzją było odwoływanie imprez sportowych w obliczu tragedii, która dosięgła Nowy Jork i Waszyngton? Czy to nie jest tak, że sport ugiął się przed terroryzmem?

- Nie. Uważam, że to była dobra decyzja. W obliczu tak wielkiej tragedii nie można było pozwolić, żeby ludzie ciesząc z uprawiania sportu, rywalizacji ze sobą, zbagatelizowali ją. Atak na USA to cios w całą ludzkość, również w ludzi uprawiających sport. Terroryści urządzili spektakl dla całego świata. Nie powiedziałabym, że sport przegrał z terrorem, bo on nie może wygrać.

Copyright © Agora SA