Rozmowa z Jerzym Skuchą, szefem wyszkolenia PZLA

- Nie tylko Robert Korzeniowski, ale także Tomasz Lipiec mają szanse na medale w chodzie na 50 km - mówi Jerzy Skucha.

Rozmowa z Jerzym Skuchą, szefem wyszkolenia PZLA

- Nie tylko Robert Korzeniowski, ale także Tomasz Lipiec mają szanse na medale w chodzie na 50 km - mówi Jerzy Skucha.

W sobotę rano czasu Edmonton chodziarze ruszą w trasę długości 50 km. Robert Korzeniowski spróbuje odzyskać na tym dystansie tytuł mistrza świata

Korzeniowski i Roman Magdziarczyk z trenerem Zbigniewem Kisielem przybyli do Edmonton z Calgary, zaś Tomasz Lipiec przyjechał z kraju. Jak zwykle przed startem nie chcą spotykać się z dziennikarzami. Korzeniowski od dłuższego czasu porozumiewał się zresztą z mediami przy pomocy poczty komputerowej, tzw. maili.

O przygotowaniach specjalistów chodu, oraz o pozostałych szansach na medale, pytam szefa wyszkolenia PZLA Jerzego Skuchę.

Stefan Tuszyński: Jakie nastroje panują w ekipie naszych chodziarzy?

Jerzy Skucha: Nie widziałem się jeszcze z Tomkiem Lipcem. Z Robertem rozmawiałem tylko telefonicznie. Ale wiem, że wszystko jest w porządku. Trudno mówić o nastrojach. Każdy pójdzie po swoje. Tak można to powiedzieć.

Trochę obawiam się o Tomka, który nie uczestniczył w przygotowaniach razem z resztą, czy on psychicznie w Warszawie sobie sam radził? Jak on tu się będzie zachowywał? Forma fizyczna jest z pewnością bardzo dobra. Tylko jest problem opanowania psychicznego. No może to, że przyleciał w ostatniej chwili podziała właściwie, na to, że on nie wejdzie jeszcze dobrze w atmosferę mistrzostw, a już trzeba będzie chodzić.

Tomasz Lipiec był w Warszawie ze względu na pracę?

- Powodem nie była praca. Tomek jest podwładnym dr. Pacelta i on obiecał mi, że udzieli mu urlopu w terminie w jakim on potrzebuje. Mógł tutaj być w Calgary. Ale doszli wspólnie do wniosku z trenerem Kisielem, że lepiej będzie jeśli będzie poza grupą, bo nie będzie się na miejscu gotował widząc codziennie Korzeniowskiego i Magdziarczyka. Nie była to jakaś niechęć, żeby z Robertem razem nie trenować. Tylko to, że lepiej dla niego będzie ćwiczyć w zupełnym oderwaniu od tej atmosfery.

Czyżby istniała zbyt silna wewnętrzna rywalizacja?

- Nie, nie. Wyraźnie upewniałem się co do tego. To nie chodzi o to, że nie mogą patrzeć na siebie. Tylko, że nie potrzebna była rywalizacja na każdym treningu. A taka w Font Romeau właśnie była. I tam podjęli decyzję.

Jak przebiegały przygotowania chodziarzy?

- W zasadzie tradycyjnie. W marcu byli w górach, w Johannesburgu, tak jak zawsze. Po pierwszych startach, które u nich są nietypowe, bo są w kwietniu, byli znowu w górach, w Font Romeau, od połowy czerwca, do połowy lipca. Potem start na Balt 2001 gdzie Robert ustanowił rekord Polski na 10 000 m. Później dziesięć dni pobytu w Spale, czyli krioterapia i takie dochodzenie do siebie po pobycie w górach. I w końcu Calgary 1100 m n.p.m. więc nieco wyżej niż tutaj, ale podobne warunki. Trenowali w warunkach klimatycznych takich jak w Edmonton i w tej samej strefie czasowej. Tylko chodziło o to, żeby uciec od atmosfery wioski, atmosfery stadionu i dziennikarzy.

Kiedy mają zamiar zapoznać się z trasą chodu?

- Już w czwartek chodziarze byli z trenerem na trasie chodu pokonywanej przez kobiety walczące na 20 km. Potem, jak skończyły się zawody, Korzeniowski poszedł do hotelu, a pozostali na stadion.

Jakie widzi Pan szanse w chodzie?

- Nie mogę mówić od razu o Robercie Korzeniowskim, bo sądzę, że obaj z Tomkiem Lipcem mają szanse medalowe. Kwestia poprawnego chodzenia, a także to, że u Roberta jestem pewiem jego psychiki, to życzyłbym Tomkowi, żeby poszedł z otwartą głową, tak jak wtedy, gdy zdobywał Puchar Świata. I myślę, że będziemy się cieszyć. Obydwaj chodzą bardzo poprawnie technicznie. Wiele uwagi zwracali ostatnio na to. Chód na 50 km to jest szansa medalowa, a nie wykluczone, że dwie. Może jedna wyjdzie, ale są dwie.

Co nas jeszcze czeka poza tym?

- Szans na medale nie jest za wiele, ale zawodnicy będą startować w finałach.

Czy w sztafetach liczymy tylko na finały?

- Chcę jeszcze dodać, żebyśmy nie zapominali o Darku Trafasie, który w niedzielę będzie miał, w co wierzymy, finał. Ale rzeczywiście, jeżeli szukać szans medalowych, to oczywiście męska sztafeta 4x400 m, jeżeli pobiegnie w finale z Robertem Maćkowiakiem.

Jak przebiega leczenie 400-metrowca?

- Są duże postępy. On sam mówi, że podczas chodzenia, już nic go nie boli. W piątek przewidziane jest USG ścięgna Achillesa, a po nim próby biegania.

Czy dotarły już nowe kolce do Maćkowiaka?

- Nie nowe, a stare. On miał je ze sobą. Nie było tu żadnej ekspresowej poczty.

W jakich składach pobiegną sztafety? Docierają do nas przeróżne wersje.

- Składy znam prawdopodobne, bo są to na razie wstępne ustalenia z trenerami. 4x100 m pobiegnie w składzie: Ryszard Pilarczyk, Łukasz Chyła, Piotr Balcerzak i Marcin Urbaś. Tak rozpoczną bieg ćwierćfinałowy, eliminacje sztafet. Jak będzie później będziemy się zastanawiać wspólnie z trenerem. Jest jeszcze Marcin Jędrusiński, bardzo dobry, ale trener boi się od pierwszego biegu rozpocząć sztafetę z zawodnikiem, który był niedawno kontuzjowany. Marcin jest w rezerwie i wchodzą w grę różne warianty zmiany.

Zakładamy, że w biegu eliminacyjnym 4x400 m Roberta nie ma. Ale sądzę, że czterech zawodników tworzy w miarę klarowny skład. Z biegów indywidualnych: Piotr Rysiukiewicz, Piotr Długosielski. Potem Piotrek Haczek i prawdopodobnie młody Rafał Wieruszewski, którzy najlepiej pobiegli na sprawdzianie, a Haczek nawet poniżej 46 s. W finale liczymy, że pobiegnie Maćkowiak. Ale to jest sprawa otwarta do momentu, w którym wiadomo będzie co z nim będzie.

Copyright © Agora SA