Najdalej skoczyli: Amerykanin Savante Stringellow - 8,33 m, James Beckford z Jamajki - 8,19, Ukrainiec Oleksy Łukaszewicz - 8,10, Kareem Streete-Thompson z Kajmanów - 8,08 i Kubańczyk Ivan Pedroso - 8,00.
Grzegorz Marciniszyn zakwalifikował się do kadry na MŚ w ostatniej chwili, ale w wielkim stylu. 14 lipca, na mityngu we Włoszech skoczył 8,28 m, bijąc wieloletni rekord Polski Grzegorza Cybulskiego i wskoczył na piąte miejsce tegorocznych list światowych. Marciniszyn nigdy wcześniej nie zbliżył się nawet do takiego wyniku. W MŚ w Edmonton chciałby udowodnić, że nie był to jego "skok Beamona".
Polski skoczek nie zadziwił już jednak nikogo w eliminacjach. Skoczył 7,88 m, co dało mu awans do finału z dziesiątym rezultatem.
- Nie był to łatwy konkurs - powiedział Marciniszyn po zakończonych po godzinie 22 w Edmonton eliminacjach. - Trudno było się pozbierać. Ale chyba wszyscy ciężko się zbierali. Jutro czeka mnie mała poprawka techniczna, a pojutrze finał. Dalej można było skoczyć, ale skoro awans dawało 7,88, nie jest potrzebne skakanie po 8,50 m w eliminacjach. Ale nie byłem zadowolony z techniki mojego skakania.
- Dziś atmosfera MŚ mi przeszkadzała - opowiadał Polak. - Muszę przyznać, że byłem troszeczkę usztywniony. Nie mogłem się rozgrzać na próbnych skokach. Na szczęście było na to aż pół godziny, więc oddałem aż cztery rozgrzewkowe skoki, co mi się rzadko zdarza. Wyszły też troszeczkę kłopoty z rozbiegiem. Biegało się pod wiatr dzisiaj i wszyscy mieli z tym problemy. Dużo było spalonych i niezbyt rewelacyjne wyniki.
Eliminacje w ważnych imprezach zawsze były trudne dla mnie, trudno było mi się w nich pozbierać. Myślę, że jest duża szansa, by w finale skoczyć osiem metrów i być w ósemce, a być może powalczyć o medal. Oczekuję, że nie zawiodą mnie moje nogi, a przede wszystkim, głowa.
Mój rekordowy skok na 8,28 m był dla mnie zaskoczeniem. Szczerze mówiąc, bardzo dużym. We Włoszech były warunki lepsze niż w Edmonton. Nie było wiatru w twarz, ani bocznego jak tu. Nawierzchnia tutejsza wydaje mi się też za twarda. Dość ciężko mi się dziś po niej biegało. Dziś było inne skakanie niż wtedy gdy ustanowiłem rekord. W MŚ na prawdę ciężko było przejść eliminacje. Poodpadali Rosjanie, którzy już skakali 8,30 m. Bardzo się cieszę, że przeszedłem te eliminacje.
W skakaniu najtrudniejsze są eliminacje. To część zawodów wykańczająca fizycznie i psychicznie. Do tej pory nie radziłem sobie z tym, czy to na mistrzostwach świata, czy Europy. Przyjeżdżałem z dobrym wynikiem, a lądowałem na szarym końcu. Wydaje mi się, że to najważniejsze, że w końcu jestem w finale jakiejś większej imprezy. Warunki pogodowe tutaj nie były najlepsze, poza tym późno. Nie dziwię się, że wynik był taki, a nie inny.
Atmosfera jaka panuje w ekipie bardzo pomaga. Nie ma napięć, oczekiwania nie wiadomo czego. Jest sympatycznie i każdy traktuje start dosyć luźno. Nie rozmawia się o zawodach w hotelu. Myślę, że myśmy już do tego dorośli, żeby traktować sport jak zwykłą pracę.
Wejście do finału zawsze nakręca. Ale trudno mówić o wyniku. Na pewno zadowoliłby mnie wynik 8,30, a nawet 8,20 m. Myślę, że stać mnie na to, chociaż po dzisiejszym skakaniu ten optymizm ze mnie trochę ucieka. Wierzę, że przez dwa dni się to zmieni. Amerykanie są bardzo mocni. Zawiódł trochę Pedroso, ale Stringfellow potwierdził, że 8,38 m nie skoczył w tym sezonie przypadkiem. Ale mistrzostwa świata nie są skakaniem na wyniki, tylko na miejsca. Nie istotne, czy się wygrywa z wynikiem 8,50 czy 8,10. Ale łatwiej wygrać z 8,50.
Co można jeszcze poprawić? Chyba tylko głowę. Przez dwa dni nic się więcej nie zrobi. Trzeba stanąć, pobiec i skoczyć i nie ma się nad czym zastanawiać.