Sylwetka Kamili Skolimowskiej

Mistrzem jest ten, kto nie daje tego po sobie poznać. Nie jest bufonem. Wydaje mi się, że pozostałam tą samą dziewczyną. Moje mistrzostwo kończy się na tym, że mówię sobie: fajnie, udało mi się - mówi 16-letnia Kamila Skolimowska, mistrzyni świata juniorów do lat 18 w rzucie młotem.

Sylwetka Kamili Skolimowskiej

Mistrzem jest ten, kto nie daje tego po sobie poznać. Nie jest bufonem. Wydaje mi się, że pozostałam tą samą dziewczyną. Moje mistrzostwo kończy się na tym, że mówię sobie: fajnie, udało mi się - mówi 16-letnia Kamila Skolimowska, mistrzyni świata juniorów do lat 18 w rzucie młotem.

Niedzielne przedpołudnie 18 lipca. Na trybunach stadionu bydgoskiego Zawiszy tłum widzów. Wśród nich państwo Skolimowscy. Pani Teresa zaciska kciuki tak mocno, że bolą ją palce. Pan Robert nie daje po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowany. Na boisku ich córka walczy o złoty medal juniorskich mistrzostw świata do lat 18.

Pobeczałam się

Skolimowscy poznali się 20 lat temu na... stadionie Zawiszy w Bydgoszczy. Tym samym, na którym teraz ich córka płakała ze szczęścia. - Bardzo chcieliśmy tam pojechać i oglądać zawody z bliska - przyznają oboje. - Niesamowite przeżycie - przyznaje pani Teresa. - Ja strasznie przeżywam każdy start córki, ale tam denerwowałam się wyjątkowo. Bałam się o nią. Przed mistrzostwami wszyscy mówili, że jest faworytką. A ja wiedziałam, że różnie to bywa, szczególnie w sporcie. Zawsze może coś nie wyjść i co wtedy? Wiedziałam, ile pracy włożyła w przygotowania do tej imprezy i strasznie trzymałam za nią kciuki. Jak grali jej hymn, aż chwytało mnie za gardło.

Wychodzi na to, że najlepiej przedstartowy stres znosiła sama Kamila. Choć i ona przyznaje, że głównie pamięta nerwy, nerwy, nerwy. - Ranga imprezy działała na moją psychikę - mówi. - Nie lubię sytuacji, w której wszyscy uważają mnie za faworytkę. Wiedziałam, że mogę daleko rzucić, wiedziałam, że powinnam wygrać. Ale jakie znaczenie miało to na stadionie? Wygrać chciały wszystkie dziewczyny, ja byłam tylko jedną z nich.

Kamila posłała młot na odległość 63,94 m. Srebrna medalista, Kubanka Yunaska Graffor Roger, była gorsza o przeszło sześć metrów! Z gratulacjami pierwsi pośpieszyli rodzice. Gdy utonęła w przepastnych ramionach ojca, nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Płakała też na podium. - Pobeczałam się - z nutką zawstydzenia przyznaje Kamila. - Dopiero tam doszło do mnie, że zostałam mistrzynią świata. To dopiero jest przeżycie!

Jestem zmęczona

Teraz rzuca młotem, ale gdy była małą dziewczynką, uczyła się grać na fortepianie. Jednak według słów nauczycielki słoń nadepnął jej na ucho. - To prawda - przyznaje sama. - Nauka nut była dla mnie męczarnią. Ja tak nie mogę. Jeżeli nie mam do czegoś przekonania, to nie ma szans, żebym była w tym dobra.

Kariera pianistki została więc przekreślona na początku.

Na szczęście sport lubiła zawsze. I zawsze była w nim dobra. Nie mogło być inaczej, skoro ojciec przez kilkanaście lat był ciężarowcem, a matka lekkoatletką (rzucała dyskiem i pchała kulą). Kamila od najmłodszych lat jeździła z nimi na obozy. Była tak mała, że nic z nich nie pamięta. No, może prawie nic. - Pamiętam, jak na jednym ze zgrupowań nad morzem topiłam się - mówi teraz ze śmiechem. - Uratował mnie oczywiście ojciec. A potem nauczył pływać.

Do tej pory jej ulubionym przedmiotem w szkole jest wf. W pierwszych klasach podstawówki, tak jak ojciec, dźwigała ciężary. - Była w tym naprawdę dobra - wspomina pan Robert. - I technicznie, i siłowo wyraźnie górowała nad innymi dziewczynami. - Może i tak, ale na początku nie lubiłam tej dyscypliny - wspomina Kamila. Sytuacja rozwiązała się sama. Nagle wprowadzono przepis zakazujący tak młodym zawodniczkom uprawiania ciężarów. Kamila przerzuciła się więc na wioślarstwo. W nim znowu przerastała koleżanki. - Była tak silna, że płynąc w czwórce czy w dwójce, właściwie sama ciągnęła łódkę - śmieje się pan Robert.

Sport uprawiał też brat Kamili Robert, starszy od niej o dwa lata. To z nim zaczęła chodzić na treningi lekkoatletyczne. Na jednym z nich wypatrzył ją Zbigniew Pałyszko, trener młociarzy warszawskiej Legii, potem Warszawianki.

- Na pierwszy rzut oka było widać, że ta dziewczyna może daleko rzucać - wspomina trener Pałyszko. - Kamila ma wszystkie cechy potrzebne mistrzyni: naturalną, odziedziczoną po rodzicach siłę, sprężystość ruchów, szybkość, luz i wyczucie konkurencji. Poza tym jest fighterem. Na treningu wystarczy mały zakład, o jakąś drobnostkę, a wstępuje w nią lew. To ważna cecha.

Jednak na początku Kamila nie chciała trenować rzutu młotem. - Byłam zmęczona ciężarami i wioślarstwem - tłumaczy. Pałyszko nie poddawał się. Uparcie twierdził, że ma warunki, predyspozycje, talent... Wszystko. W końcu dała się przekonać i zaczęła chodzić na treningi. I oczywiście robić błyskawiczne postępy.

Mama mówi - nie!

Nowe zajęcie Kamili nie podobało się mamie. - Chciałam, żeby uprawiała sport, ale do tej konkurencji nie mogłam się przekonać - wspomina pani Teresa. - Nie podobało mi się też jej dźwiganie ciężarów. Wiedziałam, że ze swoją budową Kamila nie będzie skakała wzwyż, ale na młot i ciężary reagowałam bardzo sceptycznie.

- Na szczęście udało mi się przekonać mamę wynikami - mówi Kamila.

Za to ojciec nigdy nie był przeciwny żadnej z tych dyscyplin. Skolimowski o sporcie w ogóle mówi z pasją. Czasami robi tylko krótkie przerwy i zastanawia się, jak najcelniej sformułować swoją myśl. - Wie pan, ja w sporcie spędziłem połowę życia i wiem jedno: jeżeli młody człowiek zajmuje się sportem, to nie ma czasu na głupie myśli - twierdzi z przekonaniem. - Sport uczy obowiązkowości, sumienności. Tu nie ma miejsca na udawanie, żeby coś osiągnąć, trzeba ciężko i systematycznie pracować. Kamila uprawiała bardzo wiele dyscyplin, grała nawet w siatkówkę. Widziałem, ze sprawia jej to przyjemność. U nas w domu zawsze panowała tzw. sportowa atmosfera. Kamili nikt nie namawiał do sportu, sama chciała trenować. Tak samo syn. On już skończył swoją przygodę ze sportem, studiuje. I ja to szanuję. Kamila zdecydowała się zająć tym na poważnie i też jest świetnie.

Polowanie na rekord

Kamila Skolimowska ma na swoim koncie już trzy złote medale mistrzostw Polski seniorów (1996, '97, '99) tytuł mistrzyni Europy juniorek ('97) oraz ostatnie mistrzostwo świata do lat 18. Była też rekordzistką świata juniorek (66,62 m). O tym, że dalej od niej rzuciła nieznana Kubanka Ypsi Moreno, dowiedziała się od dziennikarzy na konferencji prasowej przed Memoriałem Kusocińskiego. - Przyjęłam to ze spokojem, bo wiedziałam, że i tak jestem w stanie ją przerzucić - mówi Kamila. I zrobiła to. Na drugi dzień okazało się jednak, że jeszcze lepszy wynik uzyskała Niemka Bianca Achilles. - Byłam zaskoczona, ale powiedziałam sobie: w porządku, jest lepsza. Jak potrenuję, to i ją pokonam. Odebranie rekordu Niemce to jeden z moich najbliższych celów.

Trudno uwierzyć, że te wszystkie sukcesy ma na koncie dziewczyna, która w październiku skończy dopiero 17 lat. O swój wiek Kamila lubi się zresztą przekomarzać. - Na razie mam jeszcze 16 lat, 17 skończę dopiero w listopadzie - mówi.

Przyznaje, że kiedyś sport był dla niej tylko hobby, sposobem na wypełnienie wolnego czasu. Teraz określa go jako przygodę swego życia. - Kiedyś będę wracać wspomnieniami do tych wszystkich medali, sukcesów, zawodów, zgrupowań - zamyśla się i odpływa w przyszłość. Po chwili wraca do teraźniejszości i dalej opowiada o swojej karierze. - Dla mnie sport nie jest tylko ciężką pracą. Staram się odnajdywać w nim przyjemność. Lubię zgrupowania, treningi, kolegów. Mimo że przez sport jestem około 250 dni w roku poza domem, na każdy obóz zabieram ze sobą książki i uczę się, a po powrocie do Warszawy zaliczam zaległy materiał. Jestem już przyzwyczajona do tego, że moje życie składa się z treningów, nauki i podróży.

Wino po mistrzostwie

Niewielu jest sportowców, którzy w tym wieku mają już tak długą i bogatą listę sukcesów.

- Kamila chyba w ogóle się nie zmieniła - mówi Maciek Pałyszko, który zna ją od chwili, gdy zaczęła trenować. Pałyszko jest mistrzem świata i Europy, oczywiście w rzucie młotem. - Trenujemy wspólnie w grupie mojego ojca, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Teraz, po tych kilku latach, rozumiemy się jeszcze lepiej. Po wygraniu mistrzostw w Bydgoszczy Kamila kupiła butelkę wina, każdy z grupy wypił po lampce i tyle. Dalej trenujemy.

Kiedyś, gdy Skolimowska nie miała jeszcze żadnych sukcesów, odbyła rozmowę z ojcem. - Pamiętam, jak tłumaczył mi, kto to jest prawdziwy mistrz - wspomina. - Mówił, że mistrzem jest ten, kto nie daje tego po sobie poznać. Nie jest bufonem. Wydaje mi się, że pozostałam tą samą dziewczyną. Moje mistrzostwo kończy się na tym, że mówię sobie: fajnie, udało mi się. Miałam kiedyś przykład, co to znaczy wpaść w zachwyt nad sobą. Moja koleżanka zaczęła chodzić z podniesioną głową. Było mi jej naprawdę szkoda.

- Nasza córka bardzo szybko dorosła - zgodnie twierdzą Skolimowscy. - Zawsze była bardzo samodzielna. Jest zodiakalnym Skorpionem, poradzi sobie w życiu.

- Mamy syna i córkę. Ich charaktery powinny być chyba odwrotnie rozdane - śmieje się pani Skolimowska. - Ale Kamila mimo swojej samodzielności cały czas potrzebuje się przytulić. Ciągle jest takim dużym dzieckiem - dodaje po chwili. - Nie mogę tylko odżałować, że tak często nie ma jej w domu. Jak już przyjedzie, to siedzimy w salonie i rozmawiamy w nieskończoność. Opowiadamy sobie o wszystkim. A potem znowu wyjeżdża i pozostaje nam tylko telefon.

Rok po zwycięstwie w Bydgoszczy Kamila Skolimowska została w Sydney mistrzynią olimpijską.

Copyright © Agora SA