Polak zapowiada olimpijskie złoto. Zrobił to, co Jordan. "Jedyny w Polsce"

Łukasz Jachimiak
- Jak miałem 18 lat, zrobiłem wsad do kosza z linii rzutów wolnych, czyli coś, co Michael Jordan zrobił w swoim prajmie w NBA. Wtedy mówiono, że jestem jedynym gościem w Polsce, który to robi i magazyny koszykarskie pisały do mnie, czy mogą zrobić ze mną wywiad - opowiada Sport.pl Norbert Kobielski. Dziesiąty skoczek wzwyż ubiegłorocznych MŚ zapowiada, że w tym roku zdobędzie medal na igrzyskach w Paryżu. - Myślę, że nawet złoty - słyszymy.

- To jest więcej niż wiara, ja mam w sobie wielką chęć pokazania, że na igrzyskach stanie się to, o czym mówię - mówi w wywiadzie ze Sport.pl Norbert Kobielski. 27-letni lekkoatleta w 2023 r. zajął piąte miejsce w halowych ME, 10. miejsce na MŚ w Budapeszcie, na Igrzyskach Europejskich zdobył brązowy medal, a na koniec sezonu podniósł swój rekord życiowy z poziomu 2,29 m na 2,33 m.

Zobacz wideo Pia Skrzyszowska z najlepszym wynikiem w tym sezonie. "Jestem cierpliwa, ale nie aż tak"

Teraz Kobielski zapowiada, że na igrzyskach olimpijskich Paryż 2024 pobije rekord Polski (2,38 m Artura Partyki z 1996 roku) i że to da mu medal, najpewniej złoty.

Kobielski imponuje pewnością siebie. Mówi, że jest potworem. I że dlatego zaledwie pięć tygodni po złamaniu stopy trenował na maksa. Opowiada, jakie obciążenia znosi na treningach i jak poczucie, że chłopak z Inowrocławia nie może dostać się do światowej czołówki, zamienił na przekonanie, że potrafi wygrać z każdym i wszędzie.

Mówić nie chce tylko o jednym - o dopingowym zamieszaniu, jakie przeżywał przed poprzednimi igrzyskami. W 2021 roku nie poleciał do Tokio, bo nie zdążył ani uzyskać wymaganego minimum, ani nazbierać odpowiednio dużo punktów do rankingu. Wtedy w ostatniej chwili uznano, że wpadka na "popularnej, zabronionej używce" nie miała żadnego znaczenia dla jego sportowej formy i że przyjęcie zakazanej substancji musiało być niecelowe, nieświadome. Dlatego zawieszono go nie na dwa lata, a tylko na trzy miesiące. Ale tej sprawy Kobielski nie chce już nigdy omawiać. Natomiast chce napisać zupełnie inną historię.

Łukasz Jachimiak: Co się dzieje z twoją piętą? W sobotę wystartowałeś w Hustopečach [2,21 m i ósme miejsce], a to znaczy, że już jest wszystko dobrze czy nadal odczuwasz kontuzję z Trzyńca, gdzie w trakcie konkursu zrezygnowałeś ze skakania?

Norbert Kobielski: Z Trzyńca gdzie przedwcześnie skończyłem konkurs [po zaliczeniu 2,10 m i po jednej, nieudanej próbie na 2,15 m], pojechałem do Łodzi i później do Warszawy, byłem u doktora Krochmalskiego, zrobili mi USG, wyszło, że to tylko odbita pięta, więc nie ma co się przejmować. Wiadomo, że będzie bolało, ale w końcu przestanie, więc problem jest tylko w głowie, trzeba przewalczyć ból. Cały czas czuję dyskomfort, niestety na razie nie mogę skakać tak, jakbym chciał, tylko tak, jak pozwala mi ciało. Szkoda, bo czuję, że mam taką moc w nodze, że teraz muszę się tylko z tym obeznać. Myślałem, że po zeszłym sezonie już wszystko wiem o swojej formie, a okazuje się, że jestem jeszcze szybszy, jeszcze silniejszy i jeszcze skoczniejszy. I teraz potrzebuję się po prostu oskakać.

Nie wiem, czy to dobrze, że jesteś jeszcze silniejszy, skoro już mówiłeś, że jeśli chodzi o motorykę, to jesteś potworem. I że ta siła ci przeszkadza w odnalezieniu optymalnej techniki.

- Tak było, przeszkadzało mi to do zeszłego roku. Dlatego, że nie pomagałem sobie rozbiegiem. Przy mojej sile, szybkości i przede wszystkim przy moim wzroście, zwężałem rozbieg, zamiast go rozszerzać. Ale już z trenerem zrozumieliśmy, że nie tędy droga. Zaraz po MŚ w Budapeszcie rozszerzyłem rozbieg o trzy stopy, co daje w moim przypadku metr. I już w Bellinzonie moje skoki pokazywały, że jeśli uda mi się polecieć do Eugene, gdzie jest dobra skocznia, to 2,30 tam skoczę. Potwierdziło się, skoczyłem 2,33, zrobiłem życiówkę. Teraz już się nie przejmujemy, że jestem za silny, za szybki, cokolwiek - wiemy, że wszystko możemy zrobić.

Ile dokładnie masz wzrostu? 203 cm?

- 202.

To dużo, ale czy za dużo?

- W naszym światku wszyscy zgodnie uważają, że najlepszy wzrost dla skoczka wzwyż to 193-194 cm i że więcej to już przeszkoda.

Bo dużemu trudniej opanować technikę?

- Dużemu trudniej walczyć z fizyką. Ktoś bardzo wysoki ma trudniej wytrzymać siłę odśrodkową, gdy biegnie po łuku.

Mam 193 cm wzrostu, ale moje 90 kg wagi to pewnie ze 20 kg za dużo, żebym miał idealne parametry na skoczka wzwyż?

- No trochę za dużo, bo ja ważę 90 kg, a jestem od ciebie jednak sporo wyższy. Ale uważam, że waga nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Oczywiście, że puszystym nie można być, ale już dobrze wiem, że cięcie kalorii, czyli zbijanie wagi, to nie jest dobra rzecz.

Kiedy to robiłeś?

- Przed ubiegłorocznymi halowymi ME. Przed Stambułem tak mocno zbijałem wagę, że trenowałem po dwa razy dziennie, a zjadałem tylko po dwa tysiące kalorii. To mi tylko przeszkodziło, kompletnie nie miałem siły, moja gospodarka hormonalna była tak rozregulowana, że czułem się lekki, ale nic nie mogłem zrobić, bo układ nerwowy nie podawał. Więcej już tego błędu nie popełnię, już wiem, że najważniejsze to czuć się dobrze w swoim ciele, wszystko robić mądrze.

Wtedy zjadałeś dwa tysiące kalorii, a normalnie ile jesz?

- Przy dwóch treningach to powinno być trzy i pół tysiąca kalorii.

Powinno być, ale tyle nie zjadasz?

- Tak, zjadam zdecydowanie mniej, ale nie ograniczam się tak jak rok temu. Wtedy to było sportowe samobójstwo, a teraz jem tyle, żeby się najadać i już wiem, że to mi się sprawdzi.

Wygląda na to, że bardzo dużo nauki przyniósł ci poprzedni rok - zmieniliście z trenerem twój rozbieg, przekonałeś się, że nie warto przesadzie się wychudzać, a czy teraz czujesz, że już wszystko masz dopięte na ostatni guzik i już tylko jedziesz z treningiem, żeby przygotować szczyt formy na igrzyska, czy jeszcze szukacie różnych zmian?

- Tak naprawdę to już nie mamy czego szukać. Ale tak szczerze, to co roku mi się wydaje, że już jestem w super formie, a okazuje się, że jeszcze się czegoś dowiaduję i zauważam, że trzeba wprowadzić kolejne zmiany. Wygląda na to, że im więcej wiem, tym mniej wiem, ha, ha! Cały czas dojrzewam, staram się poszerzać wiedzę. Nie tylko o skoku wzwyż. Czytam różne rzeczy na temat snu, na temat odżywiania się, na temat fizjologii. To są rzeczy, które mogą polepszać moje skakanie. A jeśli chodzi o sam trening, to w stu procentach ufam trenerowi, że idealnie na dzień finału igrzysk olimpijskich przygotuje mi formę życia. Na MŚ w Budapeszcie właśnie tak było, w dniu finału czułem się jak nigdy, ale niestety, tam sam sobie przeszkadzałem w osiągnięciu dobrego wyniku. Teraz już jesteśmy mądrzejsi, już nic nie musimy zmieniać, tylko szykować się na ten jeden dzień. Jestem przekonany, że wtedy skoczę nowy rekord Polski i że taki wynik będzie dawał medal. Myślę, że nawet złoty medal. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, a moc mam wielką i mam też spokój, że tym razem wszystko zagra technicznie.

Dobrze pamiętam, jak Artur Partyka ustanawiał ten rekord, który chcesz bić. Jego 2,38 m to wynik z 1996 roku - ciebie jeszcze wtedy nie było na świecie, bo jesteś z rocznika 1997, ale pewnie znasz nie tylko rezultaty Partyki, ale i Partykę, który wiem, że dobrze ci życzy?

- To w sumie zabawne, bo pierwszy raz tak osobiście, twarzą w twarz, z Arturem porozmawiałem dopiero kilka dni temu na mityngu w Łodzi. Wcześniej wymienialiśmy się wiadomościami, ale teraz to było coś całkiem innego. Zaskoczyłem się, bo myślałem, że Artur jest surowy i w spostrzeżeniach, i że taki będzie w kontakcie ze mną, a zobaczyłem, że on widzi we mnie potencjał i że bardzo by chciał, żebym pobił jego rekord Polski.

O, to zaskoczyłeś mnie, bo kilka razy z Partyką rozmawiałem i nigdy bym nie pomyślał, że jest surowy. Zawsze czułem, że to świetny facet: i bardzo otwarty, i z ogromnie szerokimi horyzontami, z imponującą wiedzą choćby z zakresu ekonomii.

- To prawda! Teraz, jak już go poznałem, też to wiem.

Przed chwilą zabrzmiałeś jak Sokrates mówiący "Wiem, że nic nie wiem", więc wróćmy do wątku i powiedz, czego najbardziej próbujesz się dowiedzieć - na ile zaawansowanie jest u ciebie to poszukiwanie rezerw w dobrym spaniu i dobrym odżywianiu się?

- Wszystko zaczęło się od psychologii. Studiuję ją od kilku lat i widzę, jak dzięki temu otworzył mi się umysł. Mam zupełnie inne spojrzenie na świat niż przed studiami. Zacząłem się interesować zupełnie innymi rzeczami, można nawet powiedzieć, że trochę zacząłem filozofować. Nauczyłem się, jak warto prowadzić swój każdy dzień, żeby nazajutrz było dobrze. Mam swoje rytuały, mam sprawdzone rozwiązania dotyczące tego, jak się przygotować do startów.

Jak?

- Nie jestem z tych, co myślą o starcie w dniu startu.

Jak to?

- Po prostu z wyprzedzeniem sobie wizualizuję swoje skoki. Na co dzień nie mam trenera, bo on jest z Łodzi, a ja z Inowrocławia. Oczywiście na zgrupowaniach jesteśmy razem w sumie przez 200 dni w roku, ale gdy każdy z nas jest u siebie w domu, to codziennie sobie wizualizuję skoki. I jak w tygodniu zrobię dwa razy zajęcia techniczne, to w głowie dodatkowo tę technikę zrobię sobie jeszcze cztery razy. To jest duży plus, bo moc mojej podświadomości jest tak duża, że jak sobie myślę o jakimś skoku dzień przed startem i on mi w głowie wychodzi, to na starcie też mi wyjdzie. Ale czasami jak nie jestem w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej i ta wizualizacja mi się nie udaje, to już wiem, że i następnego dnia na zawodach mi nie wyjdzie.

Serio aż tak?

- Głowa to jest 90 procent sukcesu! Wiem, że nawet jak jestem w super formie, ale nie do końca wierzę, to nic z tego nie będzie. I z drugiej strony, że nawet jak jestem zmęczony, ale wmówię sobie, że jest okej i że nie dam komuś wygrać, to faktycznie nie dam tej osobie wygrać! Cały czas pracuję nad nastawieniem. I nad poszerzaniem wiedzy. Wiem o tym, że człowiek uczy się całe życie, więc dokładam kolejne elementy. Bo zdecydowanie nie jestem z tych, którzy lubią stać w miejscu. Ja lubię cały czas iść naprzód.

Bardzo mi się podoba, gdy sportowcy odważnie mówią o medalach i rekordach, ale zastanawiam się, jak trudno to pogodzić z koncentracją tylko na wykonaniu swojego zadania. Myślenie i mówienie o medalach i rekordach cię nie rozprasza, nie dodaje ci presji? Adam Małysz lata temu uczył, że warto mieć takie podejście, że myśli się tylko o równym, dobrym skakaniu.

- Ale ja również myślę wyłącznie o skakaniu! A mówienie o medalu wynika tylko z mojej pewności siebie. Wiem, jakie wyniki osiągam na treningach, wiem, że z roku na rok mocno poprawiam wszystkie swoje parametry. Jeszcze trzy lata wstecz nie byłem pewny siebie. Myślałem, że ja, taki zwykły chłopak z Inowrocławia, nie mogę wygrać z mistrzem olimpijskim, nie mogę być w czołówce światowej. Dopiero po moim debiucie w Diamentowej Lidze zacząłem myśleć inaczej, bo w Rzymie pokonałem Tamberego, mistrza olimpijskiego. Zrobiłem to na jego ziemi. Wtedy stwierdziłem, że halo, to faktycznie się dzieje, ja jestem w stanie coś takiego zrobić, jestem w stanie wygrywać z każdym i wszędzie! To był ten sezon, w którym złamałem stopę na MŚ w USA.

Czyli rok 2022.

- To złamanie mogło być dla mnie gwoździem do trumny. Zastanawiałem się, czy tego wszystkiego nie rzucić, czy nie skończyć z walką o powrót, skoro wróżyli mi aż cztery miesiące bez treningów, a to by znaczyło, że nie zdążę wrócić na rok 2023. Ale wtedy się zawziąłem i po pięciu tygodniach już trenowałem. Potwierdziło się, że jestem mocny i że na mnie wszystko się goi jak na psie. Po pięciu tygodniach byłem w stanie zrobić każdy trening. I dzięki temu zdążyłem się przygotować na starty w roku 2023.

Czekaj - naprawdę po pięciu tygodniach od złamania trenowałeś na maksa?

- Tak, nawet na Facebooka wrzucałem nagranie pokazujące, jak robię na treningu pełną skoczność u siebie w hali.

Co dokładnie złamałeś w stopie?

- Piątą kość śródstopia. Czyli teoretycznie tę, która najciężej się zrasta, która potrzebuje operacji i z którą trzeba się specjalnie obchodzić. No to ja się z nią obchodziłem specjalnie, to znaczy po swojemu!

Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie ze złamaną piątą kością śródstopia Justyna Kowalczyk pobiegła po olimpijskie złoto na igrzyskach Soczi 2014.

- Tak, pamiętałem o tym! A w 2023 roku swój rekord życiowy i kwalifikację olimpijską wywalczyłem na tym samym stadionie, na którym rok wcześniej złamałem stopę. To mi dało mnóstwo wiatru w skrzydła. Mój nauczyciel WF-u z liceum powiedział mi, że wielką rzecz zrobiłem w paszczy lwa i właśnie tak myślę - jestem z siebie dumny i wierzę we wszystko. A nawet to jest więcej niż wiara, ja mam w sobie wielką chęć pokazania, że na igrzyskach stanie się to, o czym mówię.

To nie jest wręcz nakręcanie się na sukces? To nie jest aż przesadnie duże pragnienie?

- Spokojnie, ja dobrze wiem, że sam jestem swoim największym wrogiem, że jest nim mój temperament, to, że lubię się podpalić, że lubię za wszelką cenę coś pokazać. Ale wiem, jak to zwalczyć, już umiem samego siebie stopować. We wrześniu w Eugene potrafiłem się uspokoić. Wdech, wydech, usiądź, nie patrz na innych, nikomu niczego nie udowadniaj, tylko po prostu skacz, bo możesz - takie miałem podejście. W tym roku zrobię to samo i naprawdę będzie dobrze.

W 2022 roku w Eugene złamałeś stopę i widzę, jak ważne jest dla ciebie, że właśnie w tym samym Eugene rok później po raz pierwszy złamałeś barierę 2,30 m i zrobiłeś olimpijską kwalifikację. Wyobrażam więc sobie, jak mocno myślisz o igrzyskach w Paryżu, pamiętając, że przed poprzednimi igrzyskami, w Tokio, wszystko ci się posypało. Bardzo chcesz rewanżu, co?

- Ja taką filozofię stosuję teraz do wszystkich możliwych startów! W marcu w Glasgow będą halowe MŚ, a w Glasgow kilka lat temu debiutowałem na seniorskiej imprezie i byłem ostatni, bo totalnie się podpaliłem. W próbnych skokach szło mi bardzo dobrze, więc tak się nakręciłem, że chociaż byłem tam najmłodszy i debiutowałem, to od razu chciałem wszystkim pokazać, że jestem najlepszy. Teraz z Glasgow muszę się rozliczyć. I jasne, że w Paryżu będę się musiał rozliczyć za Tokio, za to, że na tamte igrzyska nawet nie udało mi się polecieć, bo w ostatnim momencie wyprzedzili mnie w rankingu i nie miałem kwalifikacji.

Mówiłeś, że masz mocną głowę, a to zasługa tylko tego, że studiujesz psychologię, czy też tego, że pracujesz z jakimś psychologiem, może z Janem Blecharzem, który pomaga wielu naszym lekkoatletom?

- Kiedyś współpracowałem z panem Darkiem Nowickim, ale stwierdziłem, że to zupełnie nie dla mnie. Sam bardzo interesuję się funkcjonowaniem ludzkiego mózgu i różnymi funkcjami poznawczymi. Od długiego czasu potrafię sam sobie poradzić ze swoimi problemami, znaleźć złoty środek, poczytać i wdrożyć sobie rozwiązania, które się sprawdzą. Jedyny problem, jaki mi został do rozwiązania to problem ze snem. Bardzo ciężko trenuję, mój organizm jest przemęczony, ale coraz więcej na ten temat wiem, niedługo będę miał badania u specjalisty i na pewno temu zaradzimy.

Ale mówisz, że masz problem ze snem, gdy jesteś zmęczony, a nie wtedy przed startami? Niedawno głośno było o bułgarskim skoczku narciarskim Władimirze Zografskim, który w weekendy z konkursami praktycznie nie śpi przez stres. To nie jest przypadek podobny do twojego?

- Nie, nie, ja przed zawodami jestem wypoczęty i wtedy wszystko ze snem jest w porządku. Problem mam na zgrupowaniach, bo wtedy trenuję dwa razy dziennie, a drugi raz pod wieczór i organizm długo jest pobudzony. Bardzo dużo czasu mija, zanim zasnę, czasami to trwa dwie godziny. A jak już zasnę, to w ciągu nocy budzę się nawet trzy razy. Bardzo pilnuję tego, żeby się przed snem wyciszać, żeby nie patrzeć na światło niebieskie, żeby jeść wieczorem odpowiednie rzeczy. Higiena snu jest bardzo ważna, wierzę, że farmakologia nie będzie potrzebna.

Czyli idziesz w stronę spania jak Robert Lewandowski, który robi to w pokoju bez prądu i podobno nawet śpi na lewym boku?

- Tak, ta pozycja sprzyja. Czytam o dobrym śnie, oglądam o tym materiały i wkrótce dojdę do najlepszych dla mnie metod. Ale wielkich eksperymentów na razie nie będę robił, bo to jest sezon olimpijski.

A gdy jesteś w domu, to śpisz dobrze? Pytam, bo masz małą córkę.

- Tak, ale kiedy jestem zmęczony, to śpię w salonie i nie słyszę córki. Zresztą, ona ma już 15 miesięcy i już raczej noce przesypia, jeśli tylko nie przyniesie do domu jakiejś choroby ze żłobka.

Pomówmy jeszcze o tym, jakim jesteś potworem. Na twoim Facebooku zobaczyłem, jak przeskakujesz cztery wielkie płotki - ostatni ma 107 cm wysokości, a te wcześniejsze?

- Chodzi o to nagranie, gdzie skaczę na jednej nodze?

Tak.

- To wszystkie płotki mają po 107 cm i to jest naprawdę wykańczający trening. Parę dni po nim dochodziłem do siebie. A zrobiłem go w ramach sprawdzenia, czy faktycznie jest tak dobrze, jak myślę.

I jest? To twój rekord?

- Tak, 107 cm to na płotkach najwyżej, jak się da. Ale jak będę w Spale, to przy najbliższej okazji wezmę specjalistyczne płotki, które można wyciągać do dużo większych wysokości i będziemy dalej testować. Na razie na jednej nodze skaczę najwyżej na wysokości 107, a hopy obunóż robiłem już na wysokości 120 cm. Naprawdę jest ok.

Ogólnie bardzo się na treningach katujesz? Pewnie dźwigasz dużo więcej niż twoi rywale?

- Zdecydowanie! Któregoś dnia rozmawiałem z Thomasem Carmoyem [brązowy medalista halowych ME 2023] i z jego trenerką i byli mocno zdziwieni, gdy usłyszeli, że w zarzucie mam rekord życiowy 135 kg. On jest dużo niższy i dużo bardziej krępy, a ma rekord 110 kg. Przy moich dźwigniach 135 kg to świetny wynik, one nie pomagają. Dodatkowo na ćwierćprzysiady biorę 270 kg pięć razy w serii i 240 kg na półprzysiady i wiem, że żaden inny skoczek się do tego nie zbliża. Nie wiem, skąd się bierze moja siła.

A wiesz, jakie rekordy mają najlepsi zawodnicy ostatnich lat, czyli Mutaz Barszim i Gianmarco Tamberi?

- O Mutazie wiem niewiele, bo on trenuje gdzieś w Azji, po swojemu, trochę w tajemnicy. Ale często patrzę jak trenuje Tamberi i po oglądaniu jego skakania na płotkach, jego skoków dosiężnych czy jego wsadów do kosza, bo on tak samo jak ja kocha koszykówkę i uwielbia robić wsady, powiedziałbym, że jeśli chodzi o motorykę, to on jest osobą wręcz poniżej przeciętnej. Serio! Tyle że Tamberi jest bardzo szybki i świetnie wykorzystuje fizykę. Ona jest w skoku wzwyż kluczowa. Widziałem kiedyś, jak Japończycy zrobili taki test, że pod odpowiednim kątem rzucali kij i ten kij przeskakiwał wysoko zawieszoną poprzeczkę. U Tamberego jest świetne przyspieszenie, jest wstawienie prostej nogi pod odpowiednim kątem i on po prostu sobie leci.

A propos twojej miłości do koszykówki - nie żałujesz, że nie zostałeś koszykarzem? Albo pływakiem, czy pięściarzem, albo co ty tam jeszcze robiłeś, zanim w wieku 16 lat zacząłeś skakać wzwyż?

- Zacząłem skakać jak miałem 16 czy nawet 17 lat, dlatego że klub koszykarski mi się rozpadł. Wybór skoku wzwyż był wtedy naturalny, bo będąc w podstawówce nie trenowałem go, a jeździłem na ogólnopolskie "Czwartki Lekkoatletyczne" i zdobywałem medale. Było jasne, że mam do skakania predyspozycje. Jak miałem 18 lat, to zrobiłem wsad do kosza z linii rzutów osobistych, czyli coś takiego, co Michael Jordan zrobił w swoim prajmie w NBA. Wtedy mówiono, że jestem jedynym gościem w Polsce, który to robi i magazyny koszykarskie pisały do mnie czy mogą zrobić ze mną wywiad. Ludzie się zachwycali, a ja tylko zrobiłem coś, na co miałem ochotę i co po prostu było w moim zasięgu. Wtedy też trenowałem boks i przez trzy lata kick-boxing, bo interesowałem się też bardzo sztukami walki. Ale koszem najbardziej.

Oglądasz mecze Sochana?

- Nie mam czasu, za mocno pracuję na swoje sukcesy. Teraz w NBA gram tylko na konsoli i śledzę różne strony, dzięki czemu znam najważniejsze newsy, jak na przykład ten, że Doncić rzucił w meczu 73 punkty.

Myślisz, że on albo ktoś inny przebije 81 punktów Kobego Bryanta, czyli rekord współczesnej koszykówki?

- Może ktoś to zrobi, ale świętej pamięci Kobe Bryant i tak był najlepszy. Ten facet był po prostu niesamowity!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.