W niedzielę w Budapeszcie skończyły się lekkoatletyczne mistrzostwa świata. W zaplanowanych na ostatni wieczór finałach mieliśmy dwa polskie akcenty - oszczepnika Dawida Wegnera (zajął dziewiąte miejsce) oraz damską sztafetę 4x400 m (szóste miejsce).
Na medale na finiszu mistrzostw nie mieliśmy szans. Kończymy je ze skromnym dorobkiem i z pytaniem, dlaczego tak wiele zmieniło się dla naszej lekkoatletyki od igrzysk olimpijskich w Tokio. W 2021 roku w Japonii nasi atleci zdobyli dziewięć medali, w tym aż cztery złote. Teraz mamy tylko srebro Wojciecha Nowickiego w rzucie młotem i srebro Natalii Kaczmarek w biegu na 400 metrów.
Tomasz Majewski: Zero.
- Żartuję oczywiście. A mówiąc serio - było wiadomo, że w Budapeszcie nie zdobędziemy dużo medali.
- Jedna rzecz to są oczekiwania społeczne, a druga to rzeczywistość. Mieliśmy sukcesy ponad stan. Tokio było wręcz cudem. Mamy swoją średnią wynikającą z potencjału i ona jest taka, jaka jest.
- Popatrzmy na Niemców i Francuzów. Niemcy nie zdobyli tu żadnego medalu, a Francuzi jeden [na sam koniec, w męskiej sztafecie 4x400 m]. A co powiecie o nich? Francuska czy niemiecka lekkoatletyka nie ma potencjału? Ma pewnie większy od naszego. I bardzo im zależy, przecież Francuzi za rok robią igrzyska. Ale do rywalizacji weszło tak dużo nowych krajów, że medale się inaczej rozkładają. Jest o nie dużo trudniej.
- To się zgadza. Jedna sprawa: nie ma Rosji. Druga: Stany idą bardzo mocno.
- Tak, kiedyś była Kuba, która miała dobrych trenerów i bazę dla lekkoatletów - jedną, bo jedną, ale miała. A teraz trenerzy z Kuby poszli w Karaiby, bo tam się zrobiło lepiej, dodatkowo te wszystkie małe kraje wysyłają na studia do USA zawodników i trenerów i idzie im coraz lepiej. Dlatego w czołówce są już nawet miotacze z Karaibów, czego za moich czasów nie było. Przez takie ruchy zaczynają się też w lekkoatletyce liczyć Indie czy Pakistan.
- Z ich potencjałem i z ich głodem medalowym faktycznie trzeba uruchomić wyobraźnię. Byłem w Indiach i widziałem, jaki to jest biedny kraj. Nie trzeba mi tłumaczyć, jak wielką szansą dla Hindusów jest sukces sportowy. My powoli stajemy się sytym państwem. Nawet jak mamy lekkoatletów z wielką motywacją, nawet jak oni bardzo chcą sukcesu, to i tak nie będą mieli takiego parcia, jakie mają ci przykładowi Hindusi, którzy nie mają w życiu nic i sport jawi im się jako szansa, żeby mieli wszystko. Z taką motywacją nigdy nie wygrasz. Widziałem, w jakich warunkach tam ludzie trenują. Rzucają z klepiska, biegają po klepiskach, mają więc naprawdę super wewnętrzny imperatyw, żeby z tego wyjść. Oni mogą diametralnie zmienić swoje życie, dlatego na pewno Indie czy Pakistan będą z biegiem lat coraz mocniejsze. Ten gość z oszczepu z Pakistanu - Arshad Nadeem - niesamowicie naciska na czołówkę. A Hindusów w finale w Budapeszcie mieliśmy już trzech. Neeraj Chopra [mistrz olimpijski i wicemistrz świata sprzed roku teraz w Budapeszcie wygrał] dał przykład. On jest bardziej europejskim produktem, od juniora miał porządnych trenerów i rozwijał stopniowo swój talent. I uruchomił wyobraźnię innych.
- Tak, Kanadyjczyk Ethan Katzberg się znikąd nie wziął, tylko wziął się z Bondarczuka.
- Ale Bondarczuk ma 83 lata i trudno podejrzewać, że robi złe rzeczy. Dał plany treningowe, a Katzberga dostrzegł Dylan Armstrong, mój kolega z kuli. Pamiętam, jak bardzo Dylana kontrolowano. Byliśmy kiedyś w Oslo, szliśmy gdzieś razem i agent z jego własnej, kanadyjskiej komórki antydopingowej zawrócił go, bo specjalnie przyjechał, żeby go sprawdzić. Od Dylana wiem, jak dobry program dla miotaczy zbudowała Kanada. W tym programie jest też Camryn Rogers, również mistrzyni z Budapesztu. W ogóle kanadyjska lekkoatletyka bardzo poszła do przodu, jest druga w klasyfikacji medalowej. Tam jest pomysł, jest dobra praca.
- Wcale nie. Można trafić dobre pokolenie i dobre zawody tak jak to było w Tokio i można natłuc medali.
- Superpokolenie można trafić raz na ileś pokoleń. My nie jesteśmy Stanami, która mają niekończącą się produkcję lekkoatletów na uniwersytetach. U nich to się dzieje na tak wielką skalę, że u nas jest to nierealne. Ale my mamy następców. Mamy ludzi, którzy będą dochodzić do wyników.
- Powoli, spokojnie, nie będę nikogo przegrzewać.
- Młodzieżówka nam akurat nie wyszła, ale w juniorach są ludzie, z których naprawdę coś może być. Są ludzie, jest materiał i są trenerzy, którzy robią dobrą pracę. Naprawdę.
- Tak, z roku na rok ta liczba rośnie. Pandemia ten proces wstrzymała, a nawet zabrała nam jedną czwartą licencji, ale już to odrobiliśmy.
- 17 tysięcy.
- Nie pamiętam, ale pamiętam, że w PRL-u mieliśmy tylu lekkoatletycznych trenerów, ilu było zawodników, gdy trenowałem. Postęp jest. Są dzieciaki chętne do lekkoatletyki. Choć chłopców zabierają nam szkółki piłkarskie. My szkolimy więcej dziewczyn.
- Francuzi bodajże 80 tysięcy. Tylko że oni mają trochę inne licencje, liczą z biegającymi amatorami. U nas jest coraz lepiej i cieszy nas, że dzieciaki zaczynają coraz wcześniej. Rodzicie szybciej posyłają dzieciaki na lekkoatletykę, bo widzą, że jesteśmy dobrym produktem - tanim, a budującym w dziecku wszechstronność, dającym podbudowę do wszystkich innych dyscyplin sportu.
- W ponad 600. Z każdym rokiem ta liczba rośnie. Rośnie też liczba klubów. I to jest super. One jeszcze nie są mocne, ciężar szkolenia jest na nas, na związku, ale chętnie pomagamy, szkolimy trenerów i będzie coraz lepiej. Jest też coraz więcej infrastruktury. Dzięki temu ciągle się zmniejsza odległość do miejsca zamieszkania do stadionu lekkoatletycznego i do klubu. Czyli dzieciaki mają na lekkoatletykę coraz bliżej, gdzie by nie mieszkały. I będzie coraz lepiej, bo gminy w całym kraju chcą z nami działać. A lekkoatletykę można robić nawet na małych stadionach przyszkolnych. To jest proces, który będzie owocował.
- Zawsze byliśmy krytykowani za to, że kadrę tniemy. Daliśmy tu wszystkim szansę. Naprawdę wszystkim. I mało ludzi ją wykorzystało. Część to zrobiła i bardzo fajnie, ale część nie. Te szanse daliśmy, bo uważam, że każdy powinien móc zostać olimpijczykiem. A kwalifikacje do igrzysk już przecież trwają. Na igrzyska będzie trudno się zakwalifikować, ale dajemy szansę. A że część się brutalnie zderzyła ze ścianą? To da taki efekt, że niektórzy ludzie wezmą się za robotę. Nie ma innej opcji. Za tydzień będzie nowy ranking, on dla niektórych będzie brutalny, będą duże spadki. Mam nadzieję, że to będzie otrzeźwienie, nowy impuls do pracy.
- Poziom w kuli jest najlepszy w historii, ale jeszcze można walczyć. Trzeba spróbować. To kompletnie nie był sezon Haratyka i Bukowieckiego, ale ich rekordy życiowe dawałaby tu medale. Czyli ciągle można.
- Bo w sporcie są różne okresy. Oni nie są na tyle starzy i wyeksploatowani, żeby nie wrócili na ten poziom. Nie skreślam ich. Ale trzeba wszystko przemyśleć i zrobić inaczej.
- My jako związek zrobiliśmy wszystko tak, jak powinniśmy - umożliwiliśmy współpracę, a gdy się okazało, że ona nie wypaliła, to ją zakończyliśmy. Wszystko odbyło się polubownie. A że teraz na mistrzostwach wyszły sprawy ambicjonalne, międzyludzkie? Na to my już nie mieliśmy wpływu. Te sprawy ambicjonalne i personalne to już naprawdę nie nasza sprawa. Nie przez PZLA to wybuchło.
- Filip robi dobrą robotę. Naprawdę nas odciążył. Wcześniej musieliśmy to robić ja i Krzysiek Kęcki [dyrektor sportowy i sekretarz generalny PZLA].
- Ale my zawsze o nich walczyliśmy.
- To dobrze. Protesty były składane zawsze, ale to super, że teraz mamy człowieka wyspecjalizowanego w tych sprawach i dołączenie Moterskiego do ekipy to na pewno była potrzebna optymalizacja. Na szczęście mamy na takie rzeczy środki. Dzięki temu pewne rzeczy są łatwiejsze.
- Tak, to nie jest tajemnica. I środków budżetowych, i tych od sponsorów mamy więcej. Z ministerstwa dostajemy więcej pieniędzy, bo mamy coraz więcej programów. Robimy nowe rzeczy. I to pomaga całemu systemowi.
- Na przykład już systemowo pomagamy zawodniczkom, które przerwały kariery, bo są w ciąży [z tego powodu w Budapeszcie nie wystartowała Adrianna Sułek, a także Małgorzata Hołub-Kowalik, która kilka dni temu już urodziła dziecko]. Im utrzymujemy stypendia. Licząc, że wrócą, choć mam troje dzieci i wiem, jak jest, rozumiem, że ktoś może wrócić, a ktoś inny nie. W każdym razie mamy pomysły na rozwój pomocy dla mam, ale na razie jeszcze nie chcę przedstawiać szczegółów. Do niedawna pomagaliśmy nieformalnie, a teraz już działamy w oparciu o rozporządzenie i mamy pomysł na więcej.
- Patrząc w jakim tempie prezes zbiera kolejnych sponsorów, wierzę w takie nagrody.
- Są obiecujące rozmowy również z prywatnymi firmami. A wizja nagrody w sporcie jest kluczowa. Wiecie, jakie nagrody są tu, na MŚ w Budapeszcie. Takie nagrody to dobry pomysł, jestem "za".
- Ha, ha, ha... Musi być wizja nagrody, szczególnie w sportach, w których jest dużo gorzej niż w lekkoatletyce. U nas sportowcy mają jak i gdzie zarobić, a kiedy rozmawiam na przykład z ludźmi z kajakarstwa, to bardzo ich cenię za medale mistrzostw świata, ale jest mi przykro, gdy się cieszą, że pierwszy raz od lat mają w ogóle jakiekolwiek nagrody finansowe. U nas na mistrzostwa bez nagród to nikt by nie przyjechał. Tu mistrz świata dostaje 70 tysięcy dolarów, a słyszę, że w innych dyscyplinach to jest 700 dolarów. Przecież u nas tyle to płacą na zawodach w każdej niemieckiej wsi, na piknikach.