Cała operacja przebiegła dość sprawnie. We wtorek jeden z pracowników technicznych wdrapał się na wysięgnik i zdemontował kilkanaście liter nad bramą wejściową stadionu w Machaczkale. Obiekt, który do tej pory nosił imię Jeleny Isinbajewej, teraz ma nazywać się "Trud". Nowych tabliczek jeszcze nie ma, bo władze Dagestanu decyzję podjęły w pośpiechu. Nazwisko Isinbajewej tak bardzo raziło ich w oczy, że nie było czasu na zwłokę.
"Demontaż Isinbajewej" opisały media w całym kraju. Usuwaniu nazwiska legendy rosyjskiego sportu przyglądało się kilku dziennikarzy i gapiów, na oficjalnych profilach w mediach społecznościowych władze obiektu pisały o "realizacji dekretu zmiany nazwy". W komentarzach sporo było wyrazów poparcie, ale też wpisów ironicznych. Jeden z nich brzmiał: "no to od teraz w Dagestanie nie ma już problemów".
Mocniejsza dyskusja przewinęła się przez rosyjskie media. W jednym z największych portali sportowych Sports.ru sprawie Isinbajewej przez trzy dni poświęcono ponad 20 tekstów. Ścierały się głosy zwolenników i przeciwników, ale było też sporo głosów wyważonych. Była łyżwiarka szybka i parlamentarzystka Swietłana Żurowa pisała, że pomniki i nazwy stadionów lepiej stawiać i nadawać po śmierci sportowców, tak by można dokonać całościowej ich oceny.
Bardziej kategoryczny był Dmitrij Swiszczew, przewodniczący Komisji Kultury Fizycznej i Sportu Dumy Państwowej. "Zasłużony i znany sportowiec praktycznie wyparł się wszystkiego, co wiąże się z Rosją. Byłoby dziwne, gdyby stadion nadal nosił jej imię" - stwierdził. Łyżwiarka i parlamentarzystka Irina Rodnina zauważyła, że choć Isinbajewa "naruszyła zasadę fair play", to burzenie pomników i pisania historii na nowo jest złe, a "Jelena na zawsze pozostanie w pamięci rosyjskiego sportu jako rekordzistka, mistrzyni olimpijska i wybitna sportsmenka". Takich głosów było więcej. Trenerka i komentatorka Tatjana Tarasowa oznajmiła nawet, że "Isinbajewa jest bohaterem Rosji" i nie zgadza się ze zmianą nazwy stadionu.
Jeśli władze Dagestanu chciały pokazać, co czeka tych, którzy od ojczyzny się odcinają, to uzyskały efekt odwrotny od zamierzonego, bo dorobek i osiągnięcia mistrzyni olimpijskiej, mistrzyni świata (wciąż należy do niej aktualny rekord stadionowy) i mistrzyni Europy w skoku o tyczce, powróciły i są przez opinię publiczną dobrze wspominane.
Podobnie jest w komentarzach rosyjskich kibiców pod tekstami dotyczącymi tego wydarzenia. Wydaje się, że grupa obrońców zawodniczki nie jest w mniejszości.
Władze Dagestanu naraziły się na śmieszność, ale też pokazały niekonsekwencję. Choć widoczny z daleka napis nazwy stadionu Isinbajewej został zdemontowany, to na terenie obiektu wciąż można oglądać ekspozycję w Muzeum Chwały Sportu, której Isinbajewa jest bohaterką. Nie jest na razie jasne, czy ktoś o tym fragmencie ekspozycji zapomniał, czy będzie on dyskretnie zlikwidowany.
Ciekawa jest sama geneza nadania nazwy stadionu w Dagestanie (to był 2017 r.). Rosyjscy dziennikarze przypominają, że Isinbajewa nigdy nie była związana z tym regionem, nie uprawiała tu też sportu. Sportsmenka urodziła się i wychowała w Wołgogradzie, najlepsze lata kariery spędziła w Monte Carlo. W Dagestanie oficjalnie była raptem kilka razy. Dagestańskie korzenie ma jej ojciec i prawdopodobnie to natchnęło tamtejsze władze, by blaskiem kariery zawodniczki się ogrzać. Przynajmniej na sześć lat, kiedy było to wygodne.
Już wtedy operację docenienia rodaczki przeprowadzono w wielkim pośpiechu i autorytarnie. Decyzję o nazwie stadionu podjęto bez uwzględnienia opinii mieszkańców, ale i zawodniczki. Zabieg zdecydowanie bardziej był wówczas potrzebny urzędnikom, którzy przebudowywali stadion, a nie zawodniczce, która skończyła karierę rok wcześniej.
Media powątpiewają, czy w ogóle wcześniej o sprawie wiedziała. Isinbajewa do Dagestanu przyjechała dopiero dwa lata później z projektem charytatywnym, na który otrzymała stypendium prezydenta republiki. Dostała wówczas od niego ręcznie robiony dywan. Jeszcze w 2017 r. w Machaczkale sprawa nadania stadionowi jej imienia wyglądała jednak doniośle.
- Isinbajewa regularnie przyjeżdża do Dagestanu, bo to jej druga ojczyzna. Dlatego nasza decyzja o nazwaniu stadionu jej imieniem jest w pełni zrozumiała - mówił minister sportu Magomed Magomedow, choć zwrot "regularnie przyjeżdża" był zdecydowanie na wyrost. W inicjatywie był jeszcze jeden paradoks. Na przebudowywanym stadionie lekkoatletycznym nie wydzielono na stałe powierzchni na konkursy skoku o tyczce. Na obiekcie, który nazwano im. najlepszej tyczkarki na świecie, nie dało się zatem uprawiać jej dyscypliny, gdy trwały tam inne lekkoatletyczne zawody.
Teraz ta sama władza, która kiedyś nazywała Isinbajewą "prawdziwą dumą Dagestanu i Rosji", zdjęła jej imię i nazwisko z obiektu. Isinbajewa, która mieszka w Hiszpanii, według sugestii Sports.ru, od całej historii jest daleko. Ponoć nigdy wcześniej nie przejmowała się stadionem nazwanym jej imieniem i trudno znaleźć jej wypowiedzi, w których dziękowała za nieoczekiwaną inicjatywę. Podczas ostatniej wizyty w Dagestanie w 2019 roku i wywiadzie z nią przeprowadzanym czuć, że nie interesuje się sprawami tamtejszej lekkiej atletyki, a na konkretne pytania odpowiada frazesami. Ciekawa była też jej późniejsza postawa, czy wręcz metamorfoza, która zaskoczyła wielu Rosjan.
Rosjanka po inwazji jej kraju na Ukrainę wyjechała do Europy i odcięła się od Putina oraz rosyjskiej armii. Wcześniej wielokrotnie fotografowano ją w mundurze, bo formalnie była żołnierzem. W 2015 r. mianowano ją nawet majorem. Była także określana pupilką Władimira Putina - angażowała się w pomoc prezydentowi Rosji, a także opowiadać się za wojną. Na początku inwazji na Ukrainę znalazła się w gronie 75 osób, które na życzenie reżimu przygotowały nową konstytucję dla Rosji. Z perspektywy czasu wydaje się, że atak na Ukrainę pokrzyżował jej plany spokojnego życia na Zachodzie i pracy, którą "caryca tyczki" wykonywała wówczas dla MKOl-u.
"Podczas gdy MKOl wzywa, by dać szansę pokojowi, kilku członków MKOl otwarcie popiera wojnę. Gdzie jest komisja etyki? Czy w tej sytuacji też oddzielamy politykę od sportu?" - pytał wiosną 2022 roku ukraiński olimpijczyk Władysław Heraskiewicz. To pytanie zaczęło zadawać sobie coraz więcej osób, a europejskie i międzynarodowe związki sportowe zaczęły zawieszać rosyjskich działaczy lub prosić o deklarację odcięcia się od działań rosyjskiego reżimu.
Isinbajewa zrozumiała, że nie będzie mogła spokojnie mieszkać, a tym bardziej pracować dla MKOl, jeśli od Rosji się nie odetnie. Najpierw zrobiła to po cichu. Jak czytamy na stronie rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, zawodniczka niecałe trzy tygodnie po wybuchu wojny na Ukrainie dostała pozwolenie na pobyt w Hiszpanii i prawdopodobnie hiszpańskie obywatelstwo. Temat stałego pobytu na Teneryfie odżył, gdy hiszpański portal El Digital Sur opisał w połowie lipca, że Isinbajewa od długiego czasu rzeczywiście mieszka na wyspie z rodziną i ma tu okazałe nieruchomości. Tuż po tym artykule ukazał się krótki komentarz byłej zawodniczki.
"Do 2018 r. występowałam w CSKA. Otrzymywałam wysokie nagrody i tytuły za wybitne osiągnięcia sportowe. Te stopnie, o których dzisiaj się mówi, są nominalne, ponieważ nie jestem i nigdy nie byłam w służbie Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Tak jak nigdy nie byłam deputowaną do Dumy Państwowej ani członkinią żadnej partii. Moim powołaniem jest sport" - podkreślała. To ten komentarz, choć i tak napisany w sposób delikatny, wywołał lawinę komentarzy w Rosji, wzbudził do niej niechęć, uruchomił głosy o "dezercji" czy "zdradzie".
Być może był jednak konieczny, by mogła ona dalej funkcjonować w MKOl? W ostatnim czasie komitet badał jej związki z rosyjską armią, a sama działaczka nie pełniła żadnej funkcji. Isinbajewa w komunikacie poinformowała jednak, że we wrześniu ma wznowić działalność w MKOl, ponieważ "nie ma co do niej żadnych wątpliwości i nie podlega żadnym artykułom ani sankcjom".