• Link został skopiowany

"Cieszę się, że nie ma go w kadrze". Tomala mocno odpowiada na wywiad Korzeniowskiego

Łukasz Jachimiak
- Cieszę się, że nie ma go w polskiej kadrze i mam nadzieję, że go nie będzie. Ten profesjonalizm, którym on emanuje w mediach, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wiem, że to są mocne słowa - mówi Dawid Tomala. Mistrz olimpijski w chodzie odnosi się do wywiadu, jakiego kilka dni temu Sport.pl udzielił Robert Korzeniowski.
Dawid Tomala i Robert Korzeniowski
AP

Katarzyna Zdziebło prowadziła po 15 km chodu na 35 km na MŚ w Budapeszcie, ale zawodów nie ukończyła. Podwójna wicemistrzyni świata sprzed roku dała z siebie wszystko, jednak przez błędy w technice została zdyskwalifikowana przez sędziów. Tak samo skończył się dla niej pierwszy start w Budapeszcie, na 20 km.

Generalnie dla polskiego chodu to są nieudane mistrzostwa świata. Panowie na 20 km nie startowali, natomiast na 35 km Dawid Tomala nie ukończył rywalizacji, a najlepszy z Polaków Jakub Jelonek zajął 26. miejsce. Jedyny dobry wynik naszej kadry chodziarzy to ósme miejsce Olgi Chojeckiej na 35 km. Ale podsumowując, potwierdziły się prognozy Roberta Korzeniowskiego, który przed startem tych mistrzostw mówił, że choć mamy w drużynie mistrza olimpijskiego Tomalę i podwójną wicemistrzynię Zdziebło, to żadnego medalu nie zdobędziemy.

Zobacz wideo Natalia Kaczmarek zdobyła srebro na mistrzostwa świata. "Tu nie biega się po rekordy życiowe. To jest bieg na miejsca"

Łukasz Jachimiak: Czy Robert Korzeniowski stawia dobrą diagnozę, gdy mówi, że nie wytrzymujecie presji sukcesu?

Dawid Tomala: Moim zdaniem Robert zachował się w stosunku do nas bardzo nie w porządku, oczerniając nas w wywiadzie. Myślę, że przyjdzie pora, że my wszyscy się spotkamy, usiądziemy i odbijemy piłeczkę. Bo w tym wywiadzie ukazało się bardzo dużo nieprawdy. On nam zarzucił, że my się nie poświęcamy dla sportu. A my oddajemy całe serducho, wszystko poświęcamy, żeby było jak najlepiej. To on się kompletnie nie odnalazł jako szkoleniowiec. Cieszę się, że nie ma go w polskiej kadrze i mam nadzieję, że go nie będzie. Ten profesjonalizm, którym on emanuje w mediach, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wiem, że to są mocne słowa, ale zapytajcie każdego po kolei z moich kolegów. Porozmawiajcie szczególnie z tymi, którzy jeździli z nim na obozy, to dowiecie się więcej, jeśli ci zawodnicy będą o tym chcieli opowiedzieć. Ja powiem w ten sposób: była dżentelmeńska umowa, że jest koniec współpracy i tego nie komentujemy, a Robert wyciągnął na nas jakieś brudy, które nie są prawdą. Niefajna sprawa, bardzo słabo. Nie wiem, jak taki mistrz może się zachować w ten sposób. Już się nie mogę doczekać jego odpowiedzi. Oglądaliście dziś chód. Widziałem jak Kaśka, pracując z Robertem, była totalnie zniszczona, a teraz się odnajduje. Ma problemy z techniką, ale może walczyć o medale - widzieliście.

Oczywiście chciałbym utrzeć mu nosa wynikami. Chciałbym wrócić do czołówki. Ale nie można mówić "Zdobądź tyle, co ja, to porozmawiamy", bo wtedy on zupełnie nie będzie miał z kim rozmawiać. Po co nam przed startami wbijać taką szpilkę? Nie rozumiem tego.

Powiedziałeś, że siądziecie we własnym gronie i może odbijecie piłeczkę, a moim zdaniem to trzeba zrobić teraz - jeśli masz konkretne argumenty. Z Katarzyną Zdziebło już o tym rozmawiałem i ona powiedziała, że na przykład zupełnie nie interesowało go, jakie treningi robiła wcześniej, że po prostu narzucił obciążenia i nie przejmował się, że ona tego nie wytrzymuje.

- Myślałem, że ten temat jeszcze teraz nie wyjdzie, że go nie ruszymy. Nie pamiętam teraz dokładnie wywiadu Roberta. Przeczytałem go raz, wszyscy go przeczytaliśmy. Bardzo go przeżyliśmy, byliśmy bardzo zdenerwowani i nie chcieliśmy do tego wywiadu wracać. Nie czytałem go drugi raz, dokładnie go teraz nie pamiętam.

Ale skoro mówisz, że Korzeniowski nie jest tak profesjonalny, jak to przedstawia w mediach, to podaj proszę konkretne przykłady jego nieprofesjonalnych zachowań.

- To są takie rzeczy, że ja sam nie wiem, czy chcę o tym mówić.

Ale już o tym powiedziałeś, tylko na razie niekonkretnie.

- Dobra, to jednym z przykładów jest to, że jeżdżąc na obozy, on więcej czasu poświęcał social mediom i wycieczkom niż treningom. Kazał zawodnikom, żeby szli z nim i przez godzinę nagrywali dla niego jakieś filmiki, zamiast odpoczywać. Albo gdy dziewczyny chciały jechać rano na trening, to on mówił, że nie mogą, bo on bierze samochód i jedzie na wycieczkę z żoną. Wtedy dziewczyny nie miały samochodu i nie miały jak się dostać na trening. Macie jedną rzecz. A reszta jak wypłynie, to nie będzie fajnie.

Ale już nie jest fajnie. Sam powiedziałeś, że bardzo was to wszystko zabolało, że macie poczucie niesprawiedliwości.

- Macie rację. Myślę, że największym problemem było to, że w treningu w ogóle nie było dialogu. Gdy coś nie szło, to od razu był krzyk. Nie było wysłuchania zawodnika, tego, że ktoś chciałby coś zmienić - pójść na basen, albo pójść pobiegać.

Mówisz o krzyku dosłownym czy mówisz metaforycznie, że Korzeniowski nie zgadzał się na żadne zmiany?

- Dosłownie. Krzyczał. Wydaje mi się, że taki trener powinien słuchać, że kontakt z zawodnikiem to podstawa. Kartka przyjmie wszystko, wszystko można zapisać, ale zawodnik nie przyjmie wszystkiego i czasem małe zmiany mają kluczowe znaczenie. A już spóźnianie się na trening i niepojawianie się na nim to coś, co się zdarzało bardzo, bardzo często. Na początku jego pracy myśleliśmy sobie tak: "Co tu się w ogóle dzieje?". Jedziesz na obóz, zabierasz rodzinę i to nie jest tak, jak u innych, że czasem ktoś do ciebie przyjedzie. On zawsze i wszędzie jeździł ze swoją małżonką i poświęcał jej bardzo dużo czasu. Są pewne momenty, kiedy jednak trzeba się skupić na swojej robocie. Oczywiście już tu widzę, jak on odbije piłeczkę i powie: "No to skup się na swojej robocie, bo nie masz wyników" - to będzie super, ha, ha. Rozmawialiśmy w naszej grupie o tym jego wywiadzie, o tym, że bardzo nas uderzył, to zabolało. Bardzo dużo osób było jeszcze bardziej złych niż ja, więc jestem ciekaw czy teraz będą gotowi, żeby o tym powiedzieć.

Co do odbijania piłeczki - do ciebie na obozy dziewczyna nie przyjeżdża?

- A bo to jedna? Ha, ha! Muszę pomyśleć, czy coś takiego się wydarzyło.

Skoro tak, to nie musisz, bo nawet jeśli się zdarzyło raz czy dwa, to nie było tak, jak mówisz o Korzeniowskim, że z nim żona była zawsze.

- No tak. Ale wiecie co, jeżeli ktoś jest sobie z żoną, to też nie ma problemu. Tylko jeśli poświęca jeden dzień i drugi, i dziesiąty na prywatne sprawy i jeśli zawodnicy go proszą, żeby przyjechał na trening, żeby popatrzył na technikę, a on tego nie robi, to wtedy jest to męczące.

Korzeniowski bardzo mocno wszedł ze swoim pomysłem na wszystko, ale to się nie sprawdzało i głos zawodników odbijał się od ściany. On chciał coś narzucić, to się nie udało. Kasia Zdziebło, Łukasz Niedziałek i Olga Chojecka byli tym bardzo zmęczeni. Robert stawiał im zbyt wysokie wymagania. Mówił, że mają przejść dany dystans w takim a takim czasie, a jak nie, to już nic nie ma sensu. To był balast psychiczny, z którym nikt sobie nie dawał rady.

A co z twoim balastem? Czy ciebie po mistrzostwie olimpijskim przytłoczyło to, że byłeś w różne miejsca zapraszany, że podjąłeś się różnych inicjatyw?

- Mogę śmiało powiedzieć, że tematy związane z mediami i moimi partnerami są tak poukładane, że zupełnie mi to nie przeszkadza w treningu. A wręcz te spotkania są dla mnie dobrą odskocznią od treningów. Jeździłem po szkołach, ale to był okres roztrenowania, mój wolny czas. Pamiętam, jak bardzo dużo mi dawały spotkania z różnymi mistrzami - to na mnie wywierało ogromne wrażenie. Pokazuję dzieciom trening, pokazuję chód sportowy, a więc są z tego korzyści, radość sprawia to i im, i mi. Mnie to nie męczy.

Do Budapesztu przyjechałem z radością, że mogę wystartować, że się dobrze czuję. Bardzo trudno jest mi powiedzieć, dlaczego nie wyszło. Może dlatego, że bardzo narzucam na siebie presję. Pracuję z psychologami, ale bardzo mocno siedzi mi w głowie to, że jestem mistrzem olimpijskim i bardzo chciałbym dać wszystkim jeszcze kolejne radości. Ostatnie dwa miesiące fajnie przepracowałem i stawiałem sobie cel, żeby być w pierwszej dziesiątce. Ambitnie, bo miałem kłopoty zdrowotne i treningowe. Niestety, nie udało się, ale cieszę się, że spróbowałem i wierzę, że w przyszłości będzie lepiej, że jeszcze wam, kibice, sprawię dużo radości. Mogę obiecać, że zrobię wszystko, żeby o powrót do czołówki walczyć. Trzymajcie kciuki i miejcie jeszcze wiarę

Więcej o: