Ma trzy złote medale igrzysk olimpijskich i cztery złote medale mistrzostw świata. A teraz Anita Włodarczyk po raz pierwszy w przebogatej karierze odpadła w eliminacjach. Do awansu do finału zabrakło jej ośmiu centymetrów. Zajęła 13. miejsce, a wchodziło 12 młociarek.
- Sama jestem zdziwiona, że jestem taka spokojna - mówi Włodarczyk do polskich dziennikarzy. - Już jak weszłam na stadion, to byłam za spokojna. Fajnie, że nie było stresu, ale jakoś ten spokój mnie rozleniwił - dodaje.
Włodarczyk ma 38 lat. I wróciła po kontuzji. Rok temu nie poleciała ani na MŚ do Eugene, ani na ME do Monachium, bo krótko przed głównymi imprezami sezonu goniła złodzieja, który próbował ukraść jej samochód, dopadła go, obezwładniła, ale uszkodziła przy tym udo i musiała przejść operację.
Po powrocie w tym sezonie Włodarczyk rzuciła najdalej 74.81 m (dziewiąty w tym roku wynik na świecie). Gdyby to powtórzyła w Budapeszcie, weszłaby do finału spokojnie. Tu minimum kwalifikacyjne wyznaczono równo na 73. metrze. Ale Anita rzuciła tu tylko 71.17 m. Mało, ale i tak bardzo niewiele zabrakło do awansu. Dwunastym wynikiem eliminacji było 71.25 m Dunki Jacobsen. Malwina Kopron z w gruncie rzeczy przeciętnym 72.35 (choć dla niej to najlepszy rzut sezonu i brawa) zajęła spokojne, dziewiąte miejsce.
- Ja mam 13. miejsce i niech to będzie szczęśliwa "13". Nie będę tego uznawała za pecha. Na pewno nie będę płakała. - mówi Włodarczyk. - Po raz pierwszy nie jestem w finale, ale najważniejsze, że wróciłam. Jak weszłam na stadion, to sobie zaśpiewałam piosenkę "I'm happy to be here", to za mną chodziło. Liczyliśmy na więcej, ale sport pokazuje, że i tak bywa - dodaje.
Włodarczyk podkreśla, że mimo słabego dnia i tak mogła wejść do finału. - Zabrakło trochę szczęścia, ale trudno. Przed trzecim rzutem [ostatniej szansy - młot poleciał w siatkę] mówiłam do trenera, że trzeba mnie zdenerwować, a nawet wku... Trener na mnie nakrzyczał, ale i tak nie pomogło. To nie był mój dzień - mówi Anita.
- Prosto z Budapesztu lecę na wakacje. Na pewno nie będę miała dwóch miesięcy, że nic nie będę robiła, bo szkoda by mi było tego, co teraz wytrenowałam. Od listopada już będę chciała normalnie wejść w trening. Mogłam rzucić zdecydowanie dalej, przygotowana byłam, młoty na ostatnich treningach latały. Ale coś mnie dzisiaj przygasiło i trzeba będzie wyciągnąć wnioski. Naprawdę jestem zaskoczona, że jestem tak spokojna, a nie wkurzona - słyszymy jeszcze od naszej mistrzyni.
- Walczę, żeby się przygotować do przyszłorocznych igrzysk w Paryżu, tam mam naprawdę duży cel, to jest zakorzenione głęboko w mojej głowie. Tylko chcę być zdrowa. Krótki odpoczynek, reset i będe miała bardzo dużą motywację, żeby pracować. Na treningach jest super, ani wytrzymałość, ani siła nie stwarzają mi problemów. Wszystko siedzi w głowe. Mam z tego radość i wcale nie mówię, że po Paryżu skończę karierę. Muszę mieć cel, będę chciała walczyć o czwarty olimpijski medal. A później może jeszcze będę chciała rzucać dalej - kończy 13. zawodniczka MŚ w Budapeszcie.
Natomiast jeszcze nie kończy Malwina Kopron. I bardzo dobrze, że brązowa medalistka olimpijska z igrzysk Tokio 2020 i brązowa medalistka MŚ 2017 powalczyła i w eliminacjach dała radę.
- Nie jestem przygotowana na rekord życiowy, ale jestem na najlepsze rzucanie w tym roku. Treningi w Spale pokazywały, że mogę rzucać po 73 metry. Po 77 metrów nie, więc w finale po prostu będę walczyła o minimum olimpijskie - mówi Kopron. Finał w czwartek od godziny 20.26. W eliminacjach mieliśmy jeszcze jedną Polkę. Aleksandra Śmiech miała 19. wynik - 69.76 m