Była Irena Szewińska, jest Natalia Kaczmarek! Tak, to są wielkie słowa, ale wielka jest też nasza wicemistrzyni świata. A sukces 25-letniej Polki na MŚ w Budapeszcie jest po prostu ogromny.
Rok temu Anna Kiełbasińska była ósma w finale 400 metrów na MŚ w Eugene i to było coś. A gdy na poprzednich mistrzostwach świata (w 2019 roku w Dausze) do finału wbiegły siódma Justyna Święty-Ersetic i ósma Iga Baumgart-Witan, to trener Aleksander Matusiński z radości pierwsze Polki w finale MŚ na tym prestiżowym dystansie trochę żartobliwie porównywał do pierwszych ludzi, którzy stanęli na Księżycu.
Prawda jest taka, że dla Europejek jedno okrążenie piekielnie szybkiego sprintu to obca planeta. Ona od lat należy do inaczej zbudowanych, fizjologicznie bardziej predestynowanych do takiego biegania zawodniczek z Ameryk i Karaibów.
Dawno, dawno temu, gdy te biedniejsze kraje w swoich sportowców jeszcze nie inwestowały, widzowie pasjonowali się walką Europejek z biegaczkami z USA. Na igrzyskach olimpijskich w Montrealu w 1976 roku w finale z trzema Amerykankami ścigało się aż pięć Europejek - poza naszą Ireną Szewińską po dwie reprezentantki NRD i Finlandii. Pani Irena wygrała z rewelacyjnym czasem 49.28 s i z ogromną przewagą - aż 1,13 sekundy nad wicemistrzynią! To był rekord świata przez dwa kolejne lata. I to jest rekord Polski aż dziś, mimo że minęło aż 47 lat.
W środę w Budapeszcie prawie tak wielką przewagę nad resztą świata jak pani Irena w 1976 roku miała Marileidy Paulino. Aktualna wicemistrzyni olimpijska i wicemistrzyni świata sprzed roku pobiła rekord Dominikany znakomitym wynikiem 48.76 s. Kaczmarek zanotowała wynik 49.57 s. O 0.03 s lepszy niż Sada Williams, brązowa medalista poprzednich MŚ. Z rywalką z Barbadosu Polka do ostatnich metrów walczyła o srebro. Reszta była daleko. Czwarta Rhasidat Adeleke to najszybsza Europejka, która przyjechała na Węgry z życiówką 49.20 (czyli o 0.28 s lepszą od życiówki Natalii), straciła do Polki 0,56 s, a do podium 0,53. Kaczmarek na to podium wbiegła bardzo pewnym krokiem.
I to jest naprawdę krok bardzo ważny w historii biegania na 400 metrów. Ostatni medal mistrzostw świata dla Europejki na 400 metrów to było złoto Brytyjki Christine Ohuruogu w 2013 roku, w Moskwie. Czyli z ostatnich 15 medali Europejki wywalczyły jeden. Natomiast ostatni medal MŚ na 400 m dla białej Europejki to brąz Rosjanki Antoniny Kriwoszapki z 2009 roku, z Berlina. Czyli z ostatnich 21 medali jeden zdobyła biała biegaczka. A i tu trzeba się zastanawiać czy aby na pewno zrobiła to na czysto. Bo skoro w 2016 roku ponownie zbadano jej próbki sprzed lat i stwierdzono, że trzeba jej zabrać medale z lat 2012 i 2013 (a to były krążki i z igrzysk olimpijskich, i z MŚ, i z ME - głównie ze sztafet, ale indywidualne też), bo pobiegła po nie na mocnych, niedozwolonych wspomagaczach, to trudno być pewnym, że w 2009 roku sukces osiągnęła uczciwie.
Natomiast Natalia Kaczmarek to biegaczka, którą można, a wręcz trzeba stawiać za wzór. Natalię można by wozić po klubach i szkołach na spotkania z dziećmi. Żeby opowiadała, jak cierpliwie rosła, jak krok po kroku przyspieszała.
Gdy w 2019 roku do Święty-Ersetic i Baumgart-Witan biegały w finale w Dausze, ona miała 21 lat i wygrywała młodzieżowe mistrzostwa Europy. Wielki talent poparła wielką pracą, dzięki czemu dwa lata później biegała szybciej o półtorej sekundy (progresja z 52.34 na 50.70). To się stało również dzięki korzystaniu z superbutów. Kolce z karbonową wkładką pozwoliły przyspieszyć całemu światu. Ale od zawodników i trenerów słyszymy, że gdy nie wypracuje się mocy, to te buty okażą się za twarde i zaburzą technikę.
Kaczmarek już dwa lata temu była na tyle mocna, żeby w tych nowych kolcach stać się liderką polskich sztafet. Damska spełniła oczekiwania, zdobywając olimpijskie srebro. Natomiast mieszana została jedną z największych sensacji tokijskich igrzysk. Wywalczyła złoto.
Rok po tych wielkich sukcesach Kaczmarek zaczęła biegać poniżej 50 sekund (49.86). Już na ubiegłorocznych MŚ w Eugene zapewne biegłaby w finale, gdyby potężnie nie osłabiło jej zatrucie pokarmowe. O tamtej szansie straconej nie z własnej winy Kaczmarek dobrze pamiętała. Ta pamięć dodatkowo napędzała ją do pracy. W tym sezonie, w lipcu, zbliżyła się do legendarnego rekordu Szewińskiej na 0.20 s. Gdy w Chorzowie, w Memoriale Kamili Skolimowskiej, który był świetnie obsadzonym mityngiem Diamentowej Ligi, uzyskała czas 49.48 s., to nasze serca zaczęły bić szybciej.
- Nie mówię, że urwę jeszcze 0.20 s z życiówki, ale mówię, że powinno być dobrze - tak Natalia stawiała sprawę w rozmowie ze Sport.pl niespełna miesiąc temu. Wtedy była pewna, że jeszcze ma rezerwy na mistrzostwa świata. I że pewności siebie zyskała tyle, by w Budapeszcie powalczyć o wielką rzecz.
- Już nie chcę mówić, że z kimś nie wygram - słyszeliśmy od Natalii po jej diamentowych zwycięstwach w Chorzowie i w Monako. A po tym jak w Budapeszcie Kaczmarek miała drugi najszybszy bieg w historii eliminacji (50.02) i najlepszy w dziejach rezultat półfinałów MŚ (49.50), to finału wszyscy tu po prostu nie mogliśmy się doczekać.
- Wygrałam już z każdą zawodniczką, z którą tu będę biegła w finale. To dobry prognostyk - zauważała Natalia. Czyli jeszcze podkręcała temperaturę. A zarazem ją schładzała, gdy powtarzała "Nie odpowiadam". To była reakcja na pytania jednego z dziennikarzy, który za wszelką cenę chciał od Natalii usłyszeć czy czuje się przygotowana na medal, a może nawet na pobicie rekordu Ireny Szewińskiej.
Kaczmarek dała odpowiedź na bieżni. Wcześniej nieoficjalnie słyszeliśmy od ludzi z jej otoczenia, że jest przygotowana "pięknie". A sami widzieliśmy i poniekąd słyszeliśmy od Natalii, że poznikały wszystkie bariery w jej głowie. Sama je połamała, sama w drodze do tego finału przekonała się, że potrafi więcej, niż myślała. Ten srebrny medal to może być początek wielkiej kolekcji wielkich rzeczy zdobywanych przez Polkę indywidualnie.
Miała złoto i srebro olimpijskie ze sztafet. Ma srebro MŚ indywidualnie. I ma dopiero 25 lat.