Jakieś 500, może 700 metrów od Góry Gellerta na jednej z budapeszteńskich kamienic wisi wielka Natalia Kaczmarek. Polka na bilbordzie reklamuje producenta sprzętu, w którym biega. Możliwe, że w Budapeszcie 25-latka wywalczy największy sukces w karierze - medal mistrzostw świata. Oczywiście mowa o sukcesie indywidualnym, bo jako część sztafet Natalia była i mistrzynią, i wicemistrzynią olimpijską. Przy igrzyskach musimy się zatrzymać na dłużej, żeby zrozumieć, jak wiele w polskiej lekkoatletyce się zmieniło.
To oczywiście komplet polskich medalistów olimpijskich w lekkoatletyce sprzed dwóch lat, z igrzysk Tokio 2020 (rozegranych w 2021 roku). Tłustym drukiem zaznaczyliśmy tych, których dziś nie ma w kadrze Polski na mistrzostwa świata w Budapeszcie. Dwa lata po najlepszych w historii igrzyskach dla naszych lekkoatletów aż siedmioro z 15 medalistów (medali było dziewięć, ale dwa w sztafetach, stąd aż tylu medalistów) w ogóle nie załapało się do reprezentacji. Powody są różne - kontuzje, brak formy, względy rodzinne.
- To, że kobiety rodzą dzieci, jest oczywiście normalne i miejmy nadzieję, że niedługo będziemy się cieszyli z powrotów mam do sportu. Tu problemu nie ma - komentuje dla Sport.pl Robert Korzeniowski. Czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie oczywiście nawiązuje do Hołub-Kowalik i do Adrianny Sułek, która niedawno ogłosiła, że będzie mamą i w związku z tym nie ma jej w Budapeszcie, a jeszcze w zeszłym sezonie z jej startów mieliśmy dużo radości - była m.in. czwarta na MŚ z rekordem Polski i druga na ME. - Natomiast dramatyczne jest to, że się nam gubią takie postaci jak Tomala czy Dobek. To powinno nam wszystkim dawać do zastanowienia - dodaje Korzeniowski.
Dobka w Budapeszcie nie ma i tak naprawdę nie wiadomo, na jakim dystansie chce kontynuować karierę (wciąż 800 m czy jednak 400). "Pogubiony" Tomala w Budapeszcie jest, ale sensacyjny mistrz olimpijski z Tokio dziś absolutnie nie wygląda na kandydata do medalu. To ocena eksperta, Korzeniowskiego, do niedawna trenera kadry (choć akurat nie Tomali). O tym będzie wkrótce na Sport.pl więcej, w obszernej rozmowie z Korzeniowskim. Teraz idźmy dalej.
Fajdek, Kopron czy nawet Włodarczyk też nie są dziś wymieniani w gronie kandydatów do podium. Listy z najlepszymi tegorocznymi wynikami w poszczególnych konkurencjach mówią, że mamy tylko jednego faworyta - Nowickiego.
Mistrz olimpijski z 2021 roku i mistrz Europy z 2022 roku w 2023 roku rzucił 81.92 m i to jest zdecydowanie najdalszy rzut. Więcej - aż sześć z 10 najlepszych rzutów tego sezonu należy do Nowickiego. On jest w formie i ma wielki cel - jeśli w sobotę zapewni sobie awans do finału, a w niedzielę wygra konkurs, to zostanie trzecim w historii polskim lekkoatletą, który będzie miał złote medale wszystkich imprez mistrzowskich. Czegoś takiego dokonali tylko Korzeniowski i Włodarczyk.
A czy faktycznie tylko Nowicki z 67-osobowej kadry Polski może w Budapeszcie zdobyć medal? Nie. Kaczmarek na pewno może powalczyć o podium w biegu na 400 metrów, a kto wie, czy nawet nie pobije najstarszego rekordu Polski, należącego od 1976 roku do Ireny Szewińskiej (rekordowy czas pani Ireny to 49.28 s, a Natalia w tym roku zeszła już do 49.48 s). Włodarczyk i Fajdek w sezonie nie błyszczeli (ona ma ósmy, a on dziewiąty wynik na świecie w tym roku), ale to wielcy mistrzowie i o Anicie słyszymy nieoficjalnie, że na treningach już rzuca dużo dalej niż 74.81 m, jakie jej zmierzono miesiąc temu na zawodach w Bystrzycy. Coraz wyżej skacze też Piotr Lisek (5.87 m - dziewiąty wynik sezonu) i choć na światowych imprezach poprzeczka wisi bardzo wysoko, to nie można mu odbierać szans.
Ale to są tylko szanse wynikające z przynależności do szerokiej czołówki. Dominatora mamy tylko jednego. I gdyby tylko Nowicki wywalczył w Budapeszcie medal, to mielibyśmy najgorsze MŚ od 20 lat (złoto Korzeniowskiego w Paryżu w 2003 było naszym jedynym medalem). A takie najgorsze mistrzostwa świata przyszłyby zaledwie dwa lata po najlepszych igrzyskach.
Dlaczego straszy nas takie widmo? To pech, to kontuzje, ale nie tylko. - Jest kłopot. Ja już wtedy, zaraz po Tokio, stawiałem tezę, że powinniśmy mieć społeczny program wspierania naszych talentów w ich dalszej drodze życiowej. To może brzmi pompatycznie, ale już tłumaczę, o co chodzi. W Tokio nasi lekkoatleci zdobyli dziewięć medali, a grono medalistów było przecież jeszcze większe niż liczba medali. Niestety, my im się daliśmy rozejść samopas - diagnozuje Korzeniowski. - I potem wytykaliśmy palcami, że ktoś się tu czy tam pokazuje, że ktoś akurat stawia na życie rodzinne, jak Patryk Dobek. A skąd ci ludzie mieli wziąć doświadczenie, jak żyć z medalem i to takim medalem, olimpijskim? Nie każdy był już wcześniej mistrzem jak Anita Włodarczyk czy Wojtek Nowicki - dodaje.
- Bardzo żałuję, że nie do końca wspieramy naszych sportowców w tym, żeby oni dalej mogli się skupiać na sporcie. Że zostawiamy ich na rozdrożu. Zwróćmy też uwagę na to, że przez covid mamy przedziwny cykl, bo dopiero co były igrzyska, a już jesteśmy w roku przedolimpijskim. Z powodu igrzysk w Tokio w 2021 roku i igrzysk w Paryżu w 2024 roku sportowcy nie zdążyli nawet złapać oddechu, a już startowali w mistrzostwach świata - mówi dalej były mistrz.
Inny były mistrz Tomasz Majewski (dwa złote medale olimpijskie w pchnięciu kulą) przyznaje dziś jako wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, że sukcesem w Budapeszcie naprawdę byłoby powtórzenie medalowego dorobku sprzed roku z MŚ w Eugene (złoto Fajdka, srebro Nowickiego i dwa srebra Katarzyny Zdziebło w chodzie). A przecież rok temu w Eugune martwiliśmy się, że medali jest mało.
Dziś wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że wielkiego medalobrania dla Polski nie będzie. Ale widząc problemy i braki poczekajmy na to, co zdziałają ci, którzy zostali powołani i tu przyjechali. Może ostatecznie Wojtek - choć już wyrażamy obawy, że został strażakiem - wcale nie będzie musiał gasić pożaru. Może Budapeszt znów okaże się dla polskiej lekkoatletyki miejscem wyjątkowo dobrym.
Na ME w 1966 roku nasza kadra zdobyła w stolicy Węgier aż 15 medali, najwięcej w historii. A na ME 1998 tych medali dla Polski było osiem. Nawet gdyby za trzecim razem znów miało ich być o połowę mniej niż poprzednio - nie byłoby źle. Na rok przed igrzyskami w Paryżu potrzebujemy kilku powrotów naszych gwiazd - i na to musimy poczekać. Ale bardzo potrzebujemy też impulsu od nowych postaci. I to chcielibyśmy dostać już tu i teraz.