Jelena Isinbajewa po ucieczce do Hiszpanii i odcięciu się od reżimu Władimira Putina uchodzi w Rosji za zdrajczynię. Głos w jej sprawie zabrała teraz Swietłana Fieofanowa - osiomokrotna rekordzistka świata w skoku o tyczce, srebrna medalistka z igrzysk olimpijskich w Atenach i brązowa medalistka z Pekinu, która przed laty rywalizowała głównie z Amerykanką Stacy Dragilą, ale także z Isinbajewą.
Fieofanowa w ostatnich latach praktycznie w ogóle nie rozmawiała z mediami. Teraz udzieliła jednak obszernego wywiadu serwisowi sports.ru, w którym opowiada nie tylko o karierze i życiu po karierze, ale też o swoich kontaktach z Isinbajewą, które - jak się okazuje - wcale nie były najlepsze.
- Po raz pierwszy na igrzyskach spotkałyśmy się w Sydney [w 2000 roku skok o tyczce kobiet debiutował na igrzyskach]. Byłyśmy wtedy bardzo młode. Lena miała 18 lat, ja 20. W zasadzie byłyśmy jeszcze dziećmi. Wtedy komunikowaliśmy się normalnie, skakałyśmy na mniej więcej tym samym poziomie. Koszmar zaczął się kilka lat później - opowiada Fieofanowa.
Dokładnie dwa lata później, jak twierdzi Fieofanowa, przed mistrzostwami Europy w Monachium. - Jewgienij Wasiliewicz Trofimow [trener Isinbajewej] stwierdził wtedy, że Lena nie będzie się już z nikim komunikować. I od tego momentu wszystko się zmieniło. Lena przestała nawet się z nami witać. Wcześniej nie byłyśmy przyjaciółkami, ale rozmawiałyśmy normalnie. Mówiłyśmy sobie "cześć", pytałyśmy wzajemnie "jak się masz". W Monachium to się skończyło. Lena nie zwracała już na nikogo uwagi. Wchodziła z nami do autobusu bez słowa. To naprawdę było brzydkie i nieeleganckie z jej strony - dodaje Fieofanowa.
Fieofanowa mówi, że dużo myślała o tym, co stało się wtedy w Monachium. - Skłamię, jeśli powiem, że mnie to nie obchodziło. Takie sytuacje nie dzieją się nawet w show-biznesie. Nie mogę sobie wyobrazić, że przykładowo Freddie Mercury mógłby powiedzieć, że Michael Jackson jest do bani, więc nie będzie z nim rozmawiał. Nie wiem, co to daje. Moim zdaniem lepiej być życzliwym i otwartym - zauważa.
Fieofanowa rok po imprezie w Monachium zdobyła mistrzostwo świata w Paryżu. Wyprzedziła tam Isinbajewą, która przystępowała do imprezy jako faworytka. Po raz pierwszy też jako rekordzistka świata (4,82 m), który Isinbajewa ustanowiła chwilę wcześniej na meetingu w Gateshead w Anglii.
- To był jeden z najbardziej magicznych momentów. Stade de France, pełne trybuny i start, na który czekałam dwa lata. Mimo to nazajutrz po eliminacjach obudziłam się z gorączką. Udało mi się jednak stanąć na nogi i skoczyć 4,75 metra. To był wówczas rekord mistrzostw świata - przypomina Fieofanowa.
Rok później na igrzyskach w Atenach to jednak Isinbajewa sięgnęła po złoto, a Fieofanowa - srebro. - Nie płakałam. Psychicznie i fizycznie była ode mnie lepiej przygotowana. Jeśli spojrzymy na tamten sezon, miała ode mnie więcej rekordów. Starałam się, jak mogłam, aby za nią nadążyć, ale to było trudne. Przegrałam wtedy z godnym przeciwnikiem. Bez wstydu. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Po części nawet cieszyłam się, że to wszystko już się kończy, bo prasa wówczas szaleńczo podkręcała naszą rywalizację - wspomina Fieofanowa.
Fieofanowa spotkała się z Isinbajewą także cztery lata później na igrzyskach w Pekinie. - Wciąż z nami nie rozmawiała, ale już na to nie reagowałam. Byłam wtedy po kontuzji pleców i nie skakałam tak wysoko jak ona. Potrzebowałam medalu bez względu na jego wartość. Kandydatek było wiele: nasza Julija Gołubczikowa, ale również Monika Pyrek czy Anna Rogowska z Polski. Pamiętam, że wtedy zobaczyłam Monikę stojącą i prawie płaczącą na torze przed startem. Pomyślałam od razu, że mam o jednego rywala mniej - wspomina Fieofanowa.
Pyrek na igrzyskach w Pekinie zajęła piąte miejsce, Rogowska była 10., Fieofanowa sięgnęła po brązowy medal, a złoto zdobyła Isinbajewa, która skacząc 5,05 m, po raz kolejny pobiła rekord świata.
Dziś w Rosji rekordy Isinbajewej przestają jednak mieć znaczenie. Wszystko zaczęło się miesiąc temu od artykułu w hiszpańskim serwisie El Digital Sur. To on jako pierwszy poinformował, że Isinbajewa wraz z mężem oraz dwójką dzieci mieszka na Teneryfie, gdzie prowadzi dyskretny tryb życia. Była rosyjska tyczkarka kilka dni po tej publikacji zamieściła na swoim Instagramie wpis w języku hiszpańskim. Nie przyznała się w nim co prawda do tego, że mieszka na Teneryfie, ale wyraźnie odcięła się od swoich związków z wojskiem i reżimem Władimira Putina.
"Kochani, rzadko reaguję na jakiekolwiek wiadomości lub artykuły związane z moim nazwiskiem, ale tym razem daję wam prawdę. Do 2018 roku występowałam w CSKA. Otrzymywałam wysokie nagrody i tytuły za wybitne osiągnięcia sportowe. Te stopnie wojskowe, o których dzisiaj się mówi, są nominalne, ponieważ nie jestem i nigdy nie byłam w służbie Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Tak jak nigdy nie byłam deputowaną do Dumy Państwowej ani członkinią żadnej partii. Moim powołaniem jest sport" - napisała Isinbajewa.
Wolta Isinbajewej to dla Rosjan duży cios, bo 41-latka do niedawna uznawana była za pupilkę Putina. Jeszcze kilka miesięcy temu jako przedstawicielka sportowców zasiadła w gronie 75 osób, które na życzenie prezydenta przygotowywały nową konstytucję. Dziś w Rosji staje się sportowcem wyklętym.
- Wydaje mi się, że ona ma złych doradców. W obecnej sytuacji na świecie wstawiać taki post, jeszcze w języku hiszpańskim... Prawdopodobnie to świadczy o tym, że nie łączy już swojego przyszłego życia z Rosją - mówi Fieofanowa, która pogodziła się z Isinbajewą kilka lat po igrzyskach w Pekinie. - To było chyba w 2011 roku. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale Lena sama do mnie podeszła, rozmawialiśmy i zrozumiałam jej tłumaczenia. Oczywiście nie zostałyśmy przyjaciółkami, ale od tamtego czasu przynajmniej już normalnie się komunikowałyśmy. Ten cały gwiezdny pył wokół niej uleciał - dodaje Fieofanowa.
Isinbajewa to dwukrotna mistrzyni olimpijska (2004, 2008), trzykrotna mistrzyni świata (2005, 2007, 2013), czterokrotna halowa mistrzyni świata, mistrzyni Europy, halowa mistrzyni Europy, 28-krotna i obecna rekordzistka świata w skoku o tyczce (5,06 m). Karierę zakończyła w 2016 roku. Po krytyce, która spadła na nią w ostatnich tygodniach, nie wygłosiła na razie żadnych nowych oświadczeń. Zapowiedziała jednak, że już we wrześniu wznowi swoją działalność międzynarodową w MKOl, gdzie zasiada w Komisji Sportu.