Wojciech Nowicki za kilka dni może zostać dopiero trzecim polskim lekkoatletą w historii (po Robercie Korzeniowskim i Anicie Włodarczyk), który będzie mistrzem olimpijskim, mistrzem świata i mistrzem Europy.
34-latek z Białegostoku zaczął trenować rzut młotem dopiero gdy miał 18 lat. Mimo to doszedł na szczyt. MŚ w Budapeszcie będą jego dziesiątą imprezą mistrzowską w seniorskiej karierze i wszystko wskazuje na to, że Nowicki zdobędzie na niej swój dziesiąty medal!
W bieżącym roku Nowicki jest autorem najdłuższego rzutu na świecie 81.92 m - drugi Amerykanin Rudy Winkler rzucił 80.88 m) i aż sześciu najlepszych wyników z top 10. Na sukces w Budapeszcie Nowicki pracuje razem z Joanną Fiodorow, która kiedyś była jego koleżanką z grupy treningowej, a teraz jest jego trenerką.
Joanna Fiodorow: Tak, istnieje.
- Bardzo ciężka praca.
- My rzeczywiście mamy patent.
- Tak, skupiamy się na obszerności ruchu. Bardzo dbamy o technikę. Nasi rywale są często niewyobrażalnie silni. Teraz jako trenerka widzę to nawet wyraźniej niż gdy byłam zawodniczką. Sama dźwigałam maksymalnie 110 kg, a teraz patrzę, jak dziewczynki po cztery-pięć razy w serii podnoszą po 140-150 kg i wygląda to wszystko tak, jakby na sztandze nie było żadnego ciężaru. Momentami jestem przerażona. Ale naszym plusem jest stawianie na technikę. To główny element treningu. Z Wojtkiem robimy siłownię, ale nie bijemy jego życiówek za wszelką cenę.
- Coś tam tańczę, nawet swego czasu tańczyłam taniec towarzyski. Koordynacja ruchowa jest ważna, ale chęć i wola ciężkiej pracy jest najważniejsza. Szybkość ci pomoże, ale możesz być najszybszy, a nic nie zdziałasz, jeśli nie będziesz miał techniki. Rzut młotem to konkurencja techniczno-siłowo-szybkościowa i wszystkie trzy elementy muszą się zgrać. A technika jest najważniejsza, bo możesz być szybki, ale bez techniki nie porzucasz, możesz być najsilniejszy i to też nic ci nie da, gdy nie opanujesz techniki. Moglibyśmy dać młot Pudzianowi i na sto procent nie rzuciłby daleko. Po prostu nie byłby w stanie, bo to jest konkurencja przede wszystkim techniczna. Trzeba poświęcić bardzo dużo czasu, żeby wypracować to, co wypracował Wojtek.
- Ty jesteś u nas na jednym treningu, a ja sama przez lata rzucałam i doszłam do takiego etapu, że miałam świetne czucie - od razu po ruchach w kole wiedziałam czy rzut będzie daleki, czy nie. Od zawsze miałam też oko i do naszej konkurencji, i do rzutu dyskiem. Widzę błędy, wiem jak je poprawić i to mi sprawia radochę. Patrzę i myślę: "Boże, rzucił 78 metrów z takiej techniki! Przecież przeciągnąłby trochę dalej na lewą stronę i 80 metrów byłoby niewyjęte!". Widzę niuanse. To mi przyszło o tak (pstryknięcie palcami). Nie wiem dlaczego. Fizjoterapeutka Wojtka, która jest z nami codziennie, nie ogarnia o co chodzi, więc nie jesteś jedyny. Mało kto rozumie o co chodzi, gdy mówię, że na przykład w danym rzucie byłby o wiele lepszy wynik, gdyby Wojtek na koniec szybciej postawił nogę. Mnie to przyszło łatwo. Mam to i już.
- Tak było. Pracowaliśmy w grupie i zawsze jedno drugiemu pomagało. Trenowaliśmy sport indywidualny, ale zawsze jak jedno było w dołku, to drugie starało się je wyciągnąć. To się udawało.
- Cześć sobie mówimy, ale większych rozmów między nami nie ma.
- Tak, to trudna sprawa. Ja wiem, jakie były problemy - sama się przekonałam. Rok olimpijski był zepsuty. Ale było, minęło - czasu nie cofnę. Choć bardzo żałuję, że nie podjęłam wtedy innych decyzji.
- Nie będę w to brnęła. Dla mnie to jest temat zakończony, lepiej mieć ten rozdział zamknięty. Naprawdę nie ma sensu już tego rozgrzebywać. My z Wojtkiem robimy swoje i tego tematu już zupełnie nie poruszamy.
- Nie. My robimy swoje. Oczywiście zwracamy uwagę na to, co robią główni rywale - na przykład Rudy Winkler albo młody Kanadyjczyk Ethan Katzberg, który według mnie będzie czarnym koniem mistrzostw świata. Wiadomo, że jeżdżąc na zawody zwracam uwagę, jak inni zawodnicy rzucają, co sobą reprezentują. I mówimy sobie też, że Paweł się obudził.
- Nie ma faworytów.
- Ale impreza główna jest wyjątkowo trudna. Tu są najpierw eliminacje i następnego dnia finał. Wiele razy się zdarzało, że faworyci ledwo wchodzili do finałów.
- Owszem, bywało i tak.
- Ale mimo wszystko Wojtek nie jest w takiej sytuacji, w jakiej przez lata była Anita Włodarczyk. Ona naprawdę nie miała sobie na świecie równych, jej do wygrywania wystarczał jeden rzut na zaliczenie, już po nim mogłaby zmienić buty i sobie pójść, tak przewyższała całą resztę poziomem. W męskim rzucie młotem nigdy nie było aż takiej dominacji. W tamtym roku Wojtek był absolutnie przygotowany na złoto mistrzostw świata, ale głowa nie podołała do końca i nie wyszło tak, jak miało wyjść. To są mistrzostwa świata, na nich trzeba wytrzymać presję. Naprawdę dużo aspektów musi się złożyć. Ja jadąc na MŚ w Dausze powiedziałam, że jadę po medal i go przywiozłam, ale ja byłam tak pewną siebie zawodniczką, że kiedy czułam się w stu procentach przygotowana, to wiedziałam też na sto procent, że to wykorzystam i że jak będzie trzeba przerzucić nawet kilka rywalek w ostatniej kolejce, to wytrzymam i je przerzucę. Wtedy przychodziłam na trening, robiłam sześć rzutów na 80 proc., a młot latał poza 74. metr, więc mogłam sobie iść, kończyłam trening, więcej już mi nie było potrzebne. Wojtek do czegoś takiego jeszcze dojrzewa.
- Tak, ale u niego dużo zmieniliśmy w technice i stąd on jeszcze nie czuje pewności. Apogeum szykujemy na za rok, na igrzyska w Paryżu.
- Przede wszystkim myślimy o tym, żeby nowa technika dała Wojtkowi jeszcze lepsze odległości. U niego cały czas wychodzą stare nawyki. Ale wyciągniemy z niego więcej niż 82,5 metra. Ten rekord życiowy Wojtka jest absolutnie do poprawienia. Nie wiem czy już w tym roku, bo ten rok jest trochę w kratkę.
- Tak, on zrobił dużo fajnych wyników, ale mieliśmy taki czas, że technika nam się trochę pogubiła, że robiliśmy zmiany.
- A mimo to w mediach jest cicho, gdy Wojtek wygrywa kolejne zawody i gdy kolejny raz rzuca 80 metrów. Głośniej jest o Natalii Kaczmarek i o Ewie Swobodzie. Super, że Natalka i Ewa biegają coraz szybciej. Natalka ma już wynik w światowym top osiem [jest w tym roku piątą najszybszą biegaczką na 400 m] i to jest coś. Ewa złamała 11 sekund i życzę jej, żeby w Budapeszcie awansowała do finału setki, ale jeszcze do tego daleka droga. A Wojtek regularnie wygrywa największe starty i co? I nic. Z nim w mediach wygrywa nawet Dominik Kopeć [w tym roku przebiegł 100 m w czasie 10.05 s - to najlepszy czas Polaka od 39 lat].
Dla mnie to jest fenomen polskiego dziennikarstwa, że mistrzostwa kraju pewnie wygrywa Wojtek, a wszyscy mówią i piszą o przebudzeniu Pawła Fajdka. To jest po prostu smutne. Macie faceta, który od 2015 roku nieprzerwanie z każdej imprezy przywozi medal, a spychacie go na margines. Do tego stopnia wszyscy się przyzwyczailiście do jego zwycięstw, że ostatnio jak nie wygrał jakiegoś mniej ważnego startu, to było pisane, że Nowicki przegrał z Kochanem! No przegrał, ale jechał z jednych zawodów na drugie dzień po dniu i startował będąc w ciężkim treningu do mistrzostw świata. A i tak rzucił prawie 79 metrów. Tego nikt nie zauważył. No bo co to jest za wynik? To pewnie już jest żaden wynik! To jest przykre. Wojciech Nowicki jest niedoceniany. To jest najbardziej niedoceniany polski lekkoatleta.
- On nie lubi rozmawiać z mediami. On nie jest medialny, nie panoszy się w internecie, on po prostu robi swoje. Fajnie, że przyjechałeś do nas popatrzeć na trening przed mistrzostwami i że chcesz o Wojtku napisać. Ale zainteresowania generalnie nie ma. Wojtek jest, bo jest. Teraz się wszyscy obudzą, jak ruszą mistrzostwa, że to nasza jedyna szansa medalowa. No to jest abstrakcja! Facet wygrywa przez cały sezon - Diamentowe Ligi, inne mityngi - i cisza. W Chorzowie Wojtek wygrał Diamentową Ligę, rzucając ponad 80 metrów, ale i tak wszyscy mówili najpierw o Natalii Kaczmarek, później o Ewie Swobodzie, a później jeszcze się zachwycali Pią Skrzyszowską, a nim nie.
My wiemy, że Wojtek nie jest medialny, on sam się śmieje, że nie jest ani piękną kobietą, ani nawet niesamowitym przystojniakiem, ale to wszystko jest słabe. Kiedy ja byłam zawodniczką, to o mnie pisaliście czy nie pisaliście - miałam to kompletnie w d.... Ale teraz jestem trenerką zawodnika, który jest na szczycie, który zawsze i wszędzie jedzie walczyć o medal, a mało kogo to obchodzi. Patrzę więc na to i mówię sobie: "Aha, no fajnie". No dobra, tak naprawdę mówię inaczej: "Jak to kur...de jest możliwe?!". Jak to jest możliwe, że na igrzyskach w Tokio wszystkich zachwyciły "Aniołki", bo wybiegały medale w sztafetach, a mistrz olimpijski, indywidualny, stał w ich cieniu. Ale nie, "Aniołki" były fantastyczne. To pytam: dlaczego Wojtek nie był taki fantastyczny? Dziękuję, do widzenia.
Wiesz, jak bardzo ja bym chciała, żeby była sztafeta młociarska?! Wtedy z Tokio też bym wróciła ze złotem! W ogóle to w Tokio Wojtek zdobył złoto, a i tak wszyscy śpiewali o Pawle Fajdku, bo zdobył w końcu medal igrzysk olimpijskich. Tu mistrz olimpijski, a tu brązowy medalista - o którym powinno być głośniej? Moim zdaniem większa część każdego artykułu powinna dotyczyć mistrza, a dopiero w drugiej części powinno być o gościu, który na swoich trzecich igrzyskach w końcu zdobył swój pierwszy medal. A wy piszecie na odwrót - Paweł Fajdek jest top of the top, a Wojtek po prostu zdobył złoty medal olimpijski. Nigdy nie zrozumiem, jak złoto może być premiowane przez was mniej niż brąz. To jest śmieszne.
- W porządku, ale naprawdę jest problem. Przypomnij sobie lipcowe mistrzostwa Polski. Wojtek był w ciężkim treningu, zrobiliśmy siłownię, jechaliśmy pięć i pół godziny do Gorzowa, on to wygrał, rzucając mocny wynik 79.96 m, a jaka była narracja dziennikarzy? "Paweł Fajdek się obudził!". Bo rzucił 78.10 m, czyli swój najlepszy wynik w tym roku. Moja mama oglądała transmisję w TVP i mi mówiła, że to obudzenie się Pawła było niesamowicie podkreślane.
Kończąc temat: my się w sumie do tego przyzwyczailiśmy. Ale ja jako trener chcę powiedzieć otwarcie, jak to widzimy. Mnie nie zależy czy mnie ktoś będzie lubił, czy nie. Mówię, że to jest przykre. Wojtkowi należy się więcej niż dostaje. To jest robienie ludzi w balona. Kibice nie dostają odpowiedniej informacji o Wojtku, nie są podkreślane jego wyniki i dopiero jak zdobywa medal, to się o nim mówi. A przez większość czasu to jest taki cichy bohater, który swoje cały czas wygrywa, ale mało kto o tym wie.
- Bardzo żałuję, że nie zdążyłam pojechać z Wojtkiem na konsultacje ze świętej pamięci Czesławem Cybulskim. To mój były trener i chociaż rozstaliśmy się w złej atmosferze, to chciałam doprowadzić do takich konsultacji. Niestety, na rok przed śmiercią trener podupadł zdrowotnie i nie wyszło.
Jestem trenerem drugiej klasy, liczę na to, że we wrześniu-październiku odbędzie się szkolenie dla trenerów pierwszej klasy i że zrobię dyplom. Oczywiście są różne konferencje, miałam na przykład zaproszenie jako prelegent do Wielkiej Brytanii, ale w tym czasie byliśmy na obozie w RPA i nie mogłam się pojawić. Ogólnie dużo czytam, oglądam i rozmawiam z innymi trenerami. Głównie z innych dyscyplin.
- Najwięcej z trenerem od crossfitu, który kiedyś był lekkoatletą i bobsleistą. Dużo rozmawiamy, bo z nim co roku zaczynamy przygotowania, z nim przechodzimy okres wstępny. Generalnie dużo pytam. Ale też jestem pewna swego. Może to zabrzmi tak, jakbym się wywyższała, ale ja bazuję na podstawach treningu, nie kombinuję niepotrzebnie, nie szukam udziwnień, które bardziej przeszkadzają niż pomagają. Wychodzę z założenia, że bazą jest metodyka treningu, którą poznałam na uczelni. Na tej bazie układam wszystko.
- Może tego nie skomentuję. Albo powiem tak: my z Wojtkiem jesteśmy otwarci, zapraszamy młodzież, żeby z nami trenowała. Dla mnie to nigdy nie jest problem, żeby na rzutni byli inni zawodnicy niż mój.
- Bez komentarza.
- Paweł to jest odrębna historia, to jednostka, która chodzi swoimi ścieżkami, trenuje o innych porach, bo musi się wyspać. I okej. Nie wymieniajmy już nazwisk, ale - niestety - gorzej w polskim młocie zaczyna się dziać między innymi przez to, że już nie ma współpracy. My bardzo dużo zawdzięczamy temu, że mieliśmy świetnego założyciela tej - jak mówimy - polskiej szkoły. To Czesław Cybulski. Większość trenerów bazuje na jego planach treningowych i prawie wszyscy zawodnicy z nim pracowali. On stworzył plan, który jest podstawą. Od tej podstawy trzeba wyjść, tworząc oddzielny plan dla każdego zawodnika. Tak trzeba zrobić, żeby wykorzystać mocne strony każdego zawodnika, bo przecież każdy ma je inne. Ale polska szkoła rzutu młotem powstała też dlatego, że była duża rywalizacja i wzajemne napędzanie się. Ja zawsze dążyłam do tego, żeby z kimś razem trenować, coś podpatrzeć, poprawić się dzięki temu. Jako trener też bym czegoś takiego chciała, ale tego już nie ma. No i niestety, tendencja w naszym młocie jest spadkowa. Wspomniałeś o Stanach, no to brzydko rzecz ujmując, ale ujmując ją prawdziwie: Stany zaczynają nas gryźć w d.... I tyle.
- Taka prawda. Dziewczyny u nich poszły bardzo mocno, mężczyźni jeszcze nie aż tak, ale one zdecydowanie. Mam kontakt z DeAnną Price i wiem, że jest do mistrzostw naprawdę mocno przygotowana. To będzie bardzo ciekawy konkurs, myślę, że będzie najwyższy poziom w historii mistrzostw świata.
- Zobaczymy. Ona szykuje się do mistrzostw świata i zobaczymy, co pokaże. Ale poziom raczej będzie bardzo wysoki. Może nawet 77 metrów nie da medalu.
- My się nie mamy czego bać. Robimy wszystko, żeby rzucać daleko. A czy Paweł wyskoczy, czy nie wyskoczy? Kto to wie. Nam zależy, żeby Wojtek wykorzystał to, na co będzie przygotowany. Rok temu na MŚ w Eugene trochę źle się nastawił, bo się nastawił na wygraną. A u niego lepiej jest, jak się nastawi tak, że idzie jak na trening.
- Nie ma. Nie wiem czy mógłby mieć taki kompleks, skoro jest mistrzem olimpijskim. Poza tym swoją życiówką do jego życiówki się zbliżył. I wygrywa z nim na zawodach. Oczywiście też przegrywa. I oczywiście ma szacunek do Pawła, bo wie, że Paweł jest drugą Anitą, bo oboje mają niesamowite czucie i oboje zrobili w rzucie młotem niesamowite rzeczy. Ale Wojtek ma szacunek do każdego rywala i o każdym się dobrze wypowiada.
- Nie, Wojtek nie jest grzeczny.
- Paweł dużo gada, bo tak lubi, bo taki jest jego styl. A Wojtek stroni od mediów, ale uwierz, że nie jest grzeczny. Na treningach potrafimy sobie pogadać. Przy tobie się powstrzymał. On publicznie pewnych rzeczy nie pokazuje. Publicznie nie obnosi się ze swoim życiem, nie mówi o rodzinie, wam pokazuje tylko sport i ja to szanuję.
- Zdecydowanie z każdego medalu. A najbardziej chcę, żeby Wojtek był zadowolony z tego, jak porzuca. Ja to tak naprawdę już jestem zadowolona z pracy, jaką zrobiliśmy. Ja już szykuję Wojtka na przyszły rok, na igrzyska olimpijskie. To jest dla mnie najważniejsze, już zbudowaliśmy bazę. Ale oczywiście po drodze bardzo chcemy oboje sukcesu w Budapeszcie. A prawda jest taka, że Wojtkowi złoto mistrzostw świata się marzy. Natomiast ja muszę brać pod uwagę nawet coś takiego, że Wojtek pobije życiówkę, a będzie czwarty.
- Jasne, że scenariusz, który przed chwilą nakreśliłam jest mało realny. Ale chciałam w ten sposób powiedzieć, że różne rzeczy mogą się wydarzyć i że naprawdę każdy medal trzeba doceniać. Choć podkreślam, że marzy nam się złoto i że Wojtkowi w podświadomości siedzi, że jeszcze tylko złota MŚ nie ma. Dopełniłby nim wszystko. Choć tak naprawdę już teraz jest najlepszym młociarzem w historii polskiej lekkoatletyki.
- Bo nie ma lepszego. Paweł jest pięciokrotnym mistrzem świata i okej, to się bardzo chwiali, ale on nie jest mistrzem olimpijskim. I Paweł nie z każdej imprezy przywozi medal, a Wojtek tak.
- O kurde, to jest najgorsze ze wszystkiego! Na mityngach jeszcze jest okej, ale na mistrzostwach świata w ubiegłym roku to myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Gdybym mogła, to zeszłabym na dół i wszystko za niego bym chciała zrobić - no przysięgam! Byłam tak znerwicowana jak nigdy. Na eliminacje mogłam nawet nie iść, byłam spokojna, za to na finale był horror. Na mistrzostwach Europy nie było lepiej. Jak Wojtkowi zmierzyli, że rzucił o 1 cm mniej niż Halasz, to się straszliwie wkurzałam, że jak to jest w ogóle możliwe. Ale wtedy Wojtuś powiedział "Spokojnie, chill out, jeszcze dorzucę". Jak zobaczyłam ten błysk w oku, to pomyślałam "Dobra, ty to naprawdę rzucisz", no i rzucił [z 80.91 poprawił się aż na 82.00 i pewnie wyprzedził drugiego Halasza, który skończył konkurs z wynikiem 80.92 m]. W Monachium przekonałam się, że naprawdę dobrze się z Wojtkiem znamy. Natomiast wcześniej w Eugene jak go zobaczyłam przed finałem, to wiedziałam, że będzie ciężko. Mimo że był naprawdę za...biście przygotowany. Głowa.
- No może nie aż tak, że nie chciał. Jemu zależy na każdej imprezie mistrzowskiej. Normalnie się do mistrzostw przygotował. Ale już się nie nastawiał na żaden wynik, na żaden medal.
- Na szczęście PZLA stanął na wysokości zadania, kupił dobre bilety na lot powrotny i pojawiliśmy się na mistrzostwach Europy.
- Nie. Wojtek czekał na to trzy lata. Kupił bilety jeszcze przed pandemią, przez nią koncert przekładali, a on cały czas się tego swojego marzenia trzymał. I dobrze, marzenie to marzenie. Powiedziałam mu wtedy, że nie będę na niego naciskała, że jeżeli naprawdę nie będzie chciał startować w mistrzostwach Europy, to w porządku. Ale on to powiedział od razu po mistrzostwach świata, gdy był rozczarowany, bo wiedział, że mógł je wygrać. W ferworze powiedział wam, dziennikarzom, że mistrzostw Europy już nie chce. I ja go przeczekałam. Pamiętam, jak już wysiedliśmy z samolotu z USA i Wojtek nagle podszedł i zaczął z uśmiechem: "Pani trener...", a ja na to: "Tak Wojtuś, pojedziemy na te mistrzostwa Europy". On mi nawet nie musiał mówić o co chodzi, a ja już wiedziałam. Obiecałam mu też od razu, że tak wszystko załatwię, żeby pojechał na ten koncert.
On czasami jest w gorącej wodzie kąpany. Był zły, wy mu zadaliście jakieś pytania o mistrzostwa Europy i on tak powiedział w emocjach. Ale ochłonął, przemyślał i stwierdził, że szkoda by było nie wykorzystać tej formy, którą wypracował. Ja wiedziałam, że on do tego dojdzie. Nie naciskałam, dałam mu czas i się nie pomyliłam.
- Ja absolutnie psychologiem nie jestem. Po prostu czasami wiem, jak do niego podejść. Znamy się od lat, od 2009 roku. Długo razem trenowaliśmy jako zawodnicy i od tamtych czasów się uzupełniamy. To w ogóle jest ciekawe, bo na pierwszy rzut oka ja jestem ogniem, a on wodą, ale on mi jakiś czas temu zwrócił uwagę, że ostatnio to ja mam więcej cierpliwości. Kiedy byłam zawodniczką, to cierpliwości mi bardzo brakowało. A teraz jestem w szoku, że jestem taką oazą spokoju. I nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że tego nie miałam kilka lat wstecz!