"Okres w moim życiu" to kampania społeczna zorganizowana przez Gazeta.pl i inicjatywę TakDlaPodpasek.pl, realizowaną przez Okresową Koalicję i Kulczyk Foundation. Apelując o darmowe podpaski w szkołach, rozmawiamy z kobietami o akceptacji własnego ciała, dostępie do środków higienicznych i o tym, jak okres wpływa na ich życie zawodowe.
Monika Pyrek, medalistka mistrzostw świata i Europy w skoku o tyczce: - Myślę, że w ogólnej świadomości jest on postrzegany jako bardzo prywatny temat. Ja też – jako kobieta – traktuję go jako coś bardzo mojego. Pomimo że jest to coś bardzo naturalnego. Nie zawstydza mnie mówienie o nim, jednak jest to bardzo osobista sprawa.
Jeśli zaś chodzi o sport, to zdania są podzielone. Wszystko zależy od relacji ze szkoleniowcem. Okres jest bardzo istotną kwestią w treningu. Jeżeli zawodniczka akurat ma miesiączkę, to obciążenia muszą być inne. Informowanie o swoim samopoczuciu odgrywa ogromną rolę, bo szkoleniowiec, nie mając tej wiedzy, może ją po prostu nieświadomie przetrenować. Przy teoretycznie dobrym przygotowaniu jedna taka sytuacja może zaprzepaścić całą wcześniejszą pracę.
Na pewno. Ja miałam to szczęście, że zaczynałam treningi pod okiem kobiety i byłam wyedukowana w tym zakresie. Trenerka zwracała uwagę na ten aspekt. Mówiła nam, by informować o swoim samopoczuciu, i od początku wiedziałam, jak to komunikować. Aczkolwiek zawsze na początku jest pewna bariera i jest trudno. Później do końca kariery moimi trenerami byli mężczyźni.
Myślę, że znaczenie ma tu edukacja i świadomość obu stron. Na początku może pojawić się zawstydzenie, ale jeśli druga strona odbiera to dobrze – jako normalną rzecz – to tę barierę można bardzo szybko zniwelować. To bardzo istotne w treningu wyczynowym, bo słyszy się historie, że dziewczyny są tak przetrenowane, że np. nie mają miesiączki przez rok czy dwa. Zwłaszcza w sportach wytrzymałościowych te informacje są bardzo istotne.
Miałam nieregularne oraz bolesne miesiączki i akurat trafiła mi się kiedyś między eliminacjami a finałem takich zawodów. To były chyba Mistrzostwa Europy w 2006 roku, gdzie wywalczyłam srebro. Dzień przed byłam nieprzytomna, leżałam cały czas w łóżku. Ból był tak silny, że nie byłam nawet w stanie jeść. Lekarz – by mnie wzmocnić – przynosił mi wyciskane soki, bym uzupełniała jakoś tracone elementy i żebym po prostu nie padła. Mimo to osiągnęłam wtedy sukces i cieszyłam się, że udało mi się pokonać też dodatkowe przeciwności. Ale z drugiej strony, jeśli człowiek sobie pomyśli, że nie miałby wtedy tych dolegliwości, tylko byłby to normalny dzień, to być może zachowałby więcej sił oraz energii i mógłby jeszcze lepiej wystartować.
Po tej sytuacji razem z trenerem i lekarzem podjęliśmy decyzję, że nie można dopuszczać już do takich sytuacji i powinnam korzystać z antykoncepcji. Daje ona możliwość zapanowania choć trochę nad okresem i przesunięcia go, jeśli wypada w czasie imprezy docelowej. Już nawet nie chodzi o sam sukces sportowy, ale o bezpieczeństwo danej osoby. Mogłam być po prostu potwornie wycieńczona na następny dzień i zrobić sobie krzywdę.
W tym kontekście cenna jest wspomniana opcja przesunięcia. Choćby o tydzień, by uciec od tego podczas najważniejszego startu. Na przykład decydującego o kwalifikacji do finału olimpijskiego. Bardzo dużo też podróżujemy po świecie. Kobiety różnie reagują na zmiany czasowe i klimatyczne. Zdarza się, że ze względu na to ma się miesiączkę tydzień po tygodniu. Dlatego w okresie startowym nieraz trzeba reagować.
Spotkałam się tylko z jedną – tą, którą sama stosowałam. Polegało to na tym, że po skończeniu opakowania tabletek antykoncepcyjnych nie robiło się przerwy, podczas której występowała miesiączka. Można było w ten sposób opóźnić ją o długość cyklu.
U mnie się to nie zdarzyło. Słyszałam, że dziewczyny nie miały miesiączki przez rok, a potem pojawiła się akurat w trakcie igrzysk. Bo stres, emocje – i nagle przekreślona możliwość startu. Takie sytuacje zdarzają się zwłaszcza w sportach wytrzymałościowych, kiedy utrata krwi mocno wiąże się ze spadkiem określonych parametrów i wydolności.
Najważniejsza jest świadomość. Natomiast psychika sportowca jest dość skomplikowanym tworem (uśmiech). Są sportowcy, którzy nie znoszą wymówek i mogą traktować to – i nie dlatego, że to kwestia intymna – jako ogólne przyznanie się do jakiegoś rodzaju słabości, błędu. Jest kilka ścieżek tłumaczenia się z porażki. Jedni twierdzą, że zupełnie nie wiedzą, jak to się stało, i być może tak rzeczywiście jest. Inni dokładnie wiedzą, ale nie chcą dopuścić tego do myśli, bo uważają, że to ich osłabi bardziej.
Przez to, że okres to intymna i kobieca rzecz – czyli nie dotyczy wszystkich – niektórym może się wydawać nieważna. Być może zawodniczki myślą, że jeśli wskażą go jako powód, to nie będzie to poważnie traktowane. Kontuzja jest pod tym względem traktowana normalniej niż miesiączka.
Myślę, że na poziomie seniorskim, gdy się o tym rozmawia, to większość ma tę świadomość. Jeśli ktoś jej nie ma, to raczej nie powinien być np. trenerem kadrowym. Problem polega na tym, że zawodniczki o tym nie informują. Bo wydaje im się, że to jakaś oznaka słabości, że to nieistotne. Myślą: "Mam tak co miesiąc, trochę pocierpię. Co zrobić?". Jeśli nie ma tu świadomości i informacji, to trudno wymagać od szkoleniowca, że będzie reagował. Choć powinna mu się zapalić w głowie czerwona lampka, że może powinien sam dopytać o to, by trening przynosił efekty.
Na pewno słyszałam opinie typu "Miesiączka to nie choroba". Mnie na szczęście to nie dotyczyło. To chyba było jeszcze na lekcjach WF-u. Sama jednak byłam świadkiem tego, jak dziewczyny nadużywały zwolnień z tego powodu - zwłaszcza gdy nauczycielem był mężczyzna. Bo nie można mieć raczej często miesiączki trzy razy w miesiącu, prawda? Skóra robi się coraz twardsza i nauczyciel nie reaguje lub odpowiada w ten sposób. Ważne są więc edukacja i nienadużywanie takiej sytuacji.
Tak, takich sytuacji jest mnóstwo. Jest duża solidarność między kobietami i olbrzymie wsparcie. Bo kiedy mamy obcisłe stroje, często kuse – w lekkoatletyce wręcz to prawie bikini – to kłopotliwa sprawa. Nawet jak człowiek ma zabezpieczenie w postaci tamponu, to i tak czuje się niekomfortowo w takim stroju, a co dopiero, kiedy cię to zaskoczy.
Pamiętam sytuację, gdy byłam już doświadczoną zawodniczką, a otrzymałam w takiej sytuacji wsparcie od bardzo młodej dziewczynki. Spotkałyśmy się w toalecie i ona w pewnym momencie powiedziała: "Pani Moniko, sznureczek wystaje ze stroju". To było super. Byłam bardzo wzruszona, że taka młoda zawodniczka jest na tyle świadoma i ma taką empatię, by dać mi znać, że tego nie zauważyłam. To było bardzo miłe.
Ja na szczęście w czasie kariery tego nie doświadczyłam. Zmieniło się to po urodzeniu dzieci. Wyobrażam sobie, że to może być dosyć drażliwa przypadłość dla zawodniczki. Zwłaszcza w sportach wytrzymałościowych czy sportach walki, gdzie trzeba bardzo kontrolować wagę. Pracujesz nad nią, a tu nagle – na godzinę przed startem – okazuje się, że to ci może uniemożliwić start. Potrafię sobie nawet takie skrajne sytuacje wyobrazić.
Zdecydowanie je łagodziło. W dalszym ciągu był to ból, ale nie na taką skalę jak wcześniej. Informowałam po prostu trenera, że się gorzej czuję, że jestem na lekach przeciwbólowych. Trening był wtedy zmieniany. Dotyczyło to pierwszych dwóch dni, bo one były u mnie bardzo bolesne, a potem się to normowało. Dlatego ta komunikacja jest tak ważna. Można dostosować trening do dyspozycji. Jak się człowiek rozchoruje czy przeziębi, to tak samo, też jest zmieniany. Podczas miesiączki organizm jest bardzo osłabiony, więc gdyby trener o niej nie widział i dołożył mi bardzo ciężkich zajęciach, to można byłoby osiągnąć efekt odwrotny od zamierzonego.
Mam chorą tarczycę i musiałam szczególnie uważać podczas miesiączki, bo traciłam bardzo dużo żelaza, poziom hemoglobiny znacząco spadał. Musiałam więc tym bardziej przykładać wagę do suplementacji. Ale to wynikało bardziej z choroby tarczycy niż z samej miesiączki. Takie połączenie wymagało ode mnie stałej kontroli tego wszystkiego. Dbałam o to, by dieta była bardziej bogata w żelazo, pamiętałam o nawodnieniu – bo trzeba jakoś wypłukać tę wodę zatrzymującą się w organizmie. To było bardzo ważne. Starałam się ograniczać zażywanie środków przeciwbólowych, chyba że była trudna sytuacja. Poza tym stosowałam okłady. Starałam się też trochę przespać ten czas, gdy mogłam sobie na to pozwolić. Stawiałam więc też na metody naturalne, a nie tylko farmakologię.
Na pewno nie można było stosować tych najmocniejszych środków przeciwbólowych. Oczywiście można było ustalić to z lekarzem i zgłosić wyłączenie leku, jeśli sytuacja była dramatyczna, ale na szczęście w moim przypadku nie było takiej konieczności. Generalnie im bardziej o siebie dbałam – np. poprzez dietę i dostarczanie elementów traconych w trakcie miesiączki – tym dolegliwości były mniejsze. Im więcej się wie na ten temat, tym lepiej. Na pewno można zniwelować te trudności, ale też nie oszuka się całkiem organizmu. Jeśli ktoś ma bardzo bolesny okres, to nie da się całkiem tego zneutralizować.
Rozmawialiśmy o tym z mężem. Mówił, że mężczyzna dopiero podczas obecności przy porodzie uświadamia sobie, co my – kobiety – przechodzimy i ile jesteśmy w stanie wytrzymać. I wtedy docenia to wszystko.