Bohaterka "najgorszego wywiadu świata" woli mówić o bieganiu. "Nie sądziłam, że przerodzi się to w hejt"

Piotr Wesołowicz
- Zrobił się taki szum, że jeszcze dziś dostaję nowe linki z fragmentami. Z drugiej strony, nie sądziłam, że przerodzi się to w hejt - mówi Anna Kawalec, bohaterka najgłośniejszego wywiadu w ostatnich tygodniach w światku polskiego sportu.

"Najgorszy wywiad świata, a potem jest jeszcze gorzej" – to jeden z dziesiątek nagłówków, który ukazały się po niezwykle głośnym wywiadzie "Maratonów Polskich" z Anną Kawalec, biegaczką oraz zwyciężczynią niedawnego maratonu w Rijadzie. Oburzenie rozmową wyraziły setki internautów, portali czy influencerów.

Zobacz wideo Anna Kiełbasińska w ogniu pytań! Ujawniamy kulisy [SPORT.PL LIVE #32]

Wywiad o tytule "Biegaczka, która wygrała milion dolarów" okazał się - o czym poinformował autor - jedynie konwencją, chociaż, uściślijmy, osobliwą i dla niewtajemniczonych (czyli poza autorem oraz rozmówczynią) mogła być ona niezrozumiała i szokująca.

Pośród tysięcy głosów oburzenia zabrakło nam jednego – rozmowy o sporcie z bohaterką wywiadu, Anną Kawalec. Biegaczka z Krakowa opowiada Sport.pl o tym, co przeżyła po udzieleniu wywiadu, ale i o pasji do biegania, i planach na przyszłość.

Piotr Wesołowicz: Jeśli nie milion dolarów, to co było prawdziwą nagrodą maratonu w Rijadzie?

Anna Kawalec: Na pewno tablica, o której wszyscy piszą... A już na poważnie: w biegu, pięć minut przed amatorami, wystartowała elita i to dla niej przeznaczone były najwyższe nagrody. Ja śmieję się, że wygrałam w biegu dla szaraków, ale nagroda w teorii jest. Po przeliczeniu wychodzi siedem tys. zł.

A dlaczego w teorii?

W tej chwili nie za bardzo udaje mi się nawiązać kontakt z organizatorami. Pytanie więc brzmi, czy zostanę z tą nieszczęsną tablicą, o którą zrobiło się tyle szumu, czy przelew może w końcu nadejdzie. Byłoby miło!

Czyli podróż do Arabii jakoś się zwróci?

Dużo podróżuję, w zasadzie to dzięki podróżom zaczęłam biegać, więc wiem, jak to zrobić tanim kosztem. W zeszłym roku Wizzair uruchomił loty do Arabii Saudyjskiej, więc bilety były po stówce. Tak – jest to lot z przygodami i przesiadkami, ale można.

Do podroży jeszcze wrócimy. Zaskoczyła cię skala tego, co wydarzyło się po wywiadzie? AszDziennik napisał "oto najgorszy wywiad świata". Dowcipkowali o nim Michał Marszał z "Tygodnika Nie" czy Demotywatory.

Szczerze? Nie sądziłam, że zrobi się z tego taki szum. Znamy się z Michałem (Walczewskim, autorem wywiadu – red.) od dłuższego czasu, poznaliśmy się – oczywiście – na jednym z biegów, to facet, który ma na koncie 30 lat biegania…

Wtajemniczył cię wcześniej w konwencję rozmowy? Od początku miałem wrażenie, że powinnaś ją przerwać.

Wymyśliliśmy ją wspólnie. To miało być coś innego, zabawnego. Jesteśmy ludźmi, którzy potrafią śmiać się z siebie, a czasem, mam wrażenie, brakuje nam na co dzień dystansu, poczucia humoru

Wywiad poniósł się viralowo, pisały o nim media, huczał Twitter, Instagram…

…  i tik-tok, bo właśnie dostaję informację, że teraz na tej platformie dostał on nowe życie. Faktycznie – zrobił się taki szum, że jeszcze dziś dostaję nowe linki z fragmentami. Z drugiej strony, nie sądziłam, że przerodzi się to w hejt.

Hejt?

Głównie w kierunku do Michała, który tę rozmowę przeprowadził. Trochę mu współczuję, ale z drugiej strony taki jest internet – dziś na jakiś temat wrze, a jutro wszyscy zapominają, ekscytując się czymś nowym.

Czyli na początku było zaskoczenie, potem uśmiech, a na końcu złość na to, co wylewa się z sieci?

W zeszłym tygodniu Michał zadzwonił, pytając, jak sobie z tym radzę. A radziłam sobie różnie. Nie jestem osobą, która potrzebuje aż takiej uwagi, o której się mówi. Moją pasją jest bieganie. Z czasem nabrałam jednak dystansu, miałam luz z tym, co ludzie piszą. Wspólnie uznaliśmy, by tego nie ruszać.

Później pojawił się jednak artykuł, w którym potraktowano go dość ostro, krótko mówiąc był miażdżący i niesprawiedliwy. I do niego już musiał się odnieść. Zresztą później ten tekst zniknął z sieci, więc komuś musiało się zrobić głupio.

Komuś przyszło do głowy, by w tym całym zamieszaniu porozmawiać z tobą, ale o… bieganiu?

Nikomu (śmiech).

No to porozmawiajmy!

Najpierw były podróże. Uwielbiam podróżować, nawet jeśli ma być to weekendowy wypad. Znajomi, którzy biegali amatorsko, zaproponowali, że skoro tak dużo latam, to może połączyć to z bieganiem? Tak trzy lata temu, po raz pierwszy, wystartowałam w maratonie w Budapeszcie.

Plan zakładał, że będę zaliczać jeden maraton rocznie, ale przełomem był maraton w Alpach, w zeszłym roku. Pitzal, niewielka, ale urokliwa miejscowość w austriackim Tyrolu. Wygrałam i nabrałam apetytu na więcej.

Poszłam za ciosem: była brytyjska wyspa Jersey, Wyspy Alandzkie, gdzie zrobiłam życiówkę (3.14) i zajęłam drugie miejsce. A rok zamknęłam zwycięstwem na Cyprze, po którym pierwszy tekst napisał o mnie serwis Bieganie.pl.

A taki prawdziwy początek miłości do biegania?

Sport w moim życiu był od zawsze, ale wróciłam do niego po urodzeniu córki, czyli 10 lat temu. Chciałam utrzymać formę między pracą a opieką nad dzieckiem i dbaniem o dom. Zaczęłam biegać wieczorami po Krakowie, kiedy już nie goniły obowiązki, a kluby fitness były pozamykane.

Śmieję się, że początku traktowałam bieganie jako sposób na utrzymanie wagi i szansę na zjedzenie ciastka do kawy bez wyrzutów. Ale z czasem poczułam, że brakuje mi też ludzi – że chcę mieć więcej przyjaciół, nie tylko z pracy. A nie ma lepszego sposobu, by poznać fajne grono niż wspólny trening.

Rozmawiałem swego czasu z Miłką Raulin, zdobywczynią Korony Ziemi, która również jest mamą na etacie i – podobnie jak ty – ma tylko krótkie okienka w ciągu dnia, by realizować pasję. Albo wcześnie rano, albo późnym wieczorem. Poświęcacie na trening być może jedyne wolne chwile. 

Jestem nocnym markiem, więc potrafię wyjść biegać latem o 22-23. Coś za coś – każda pasja powoduje, że musisz z czegoś zrezygnować, coś poświęcić. Na szczęście moi domownicy już do mojej przywykli i ją zaakceptowali. Nie mają wyjścia, ha, ha!

W Stanach na takich sportowców mówi się "weekend warriors": uprawiają swoje dyscypliny na najwyższym poziomie, zdobywają mistrzostwa, jeżdżą na igrzyska. Ale na sporcie nie zarabiają, sport łączą z codzienną pracą, poświęcając życie rodzinne i własne zdrowie.

Brzmi całkiem znajomo!

Czym zajmujesz się zawodowo?

Pracuję w agencji reklamowej w Krakowie. To mała firma, ale jestem tu już od wielu lat. Czasami jest stres, czasem jest ciężko, gdy trzeba walczyć o klienta, ale bardzo swoją pracę lubię.

I kiedy ludzie przychodzą do biura wypoczęci po weekendzie, ty masz za sobą ciężką podróż i przebiegnięty maraton na koncie.

Oj, tak! Wyjątkowo męcząca była zwłaszcza ostatnia podróż. Powrót wyglądał następująco: Rijad – Rzym – Eindhoven – Kraków. A nazajutrz trzeba ruszać do pracy! I wszyscy wokół mający poczucie, że świetnie w tej Arabii wypoczęłam (śmiech).

Najpiękniejsza twoja przygoda biegowa do tej pory to…?

Uwielbiam biegać w małych miejscowościach. Oczywiście, planuję wystąpić w Berlinie, Chicago czy Londynie, ale tam jestem jedynie "tysięczna". Mogę co najwyżej cieszyć się z życiówki albo pobiec dla atmosfery.

A kiedy byliśmy na Alandach i tam zajęłam drugie miejsce… Kurczę, taka cisza, takie widoki, taka kameralna atmosfera! Cudowne miejsce. A znajomi musieli sprawdzać na mapie, gdzie to w ogóle jest.

Sam będę musiał zguglować… Powiedz proszę jeszcze o planach na ten rok.

– Na początek Bratysława w kwietniu. Później Londyn. W wakacje odpoczywam od biegania i poświęcam czas rodzinie. Berlin we wrześniu. Później jest Chicago. I ostatni bieg, w jakim postaram się wziąć udział, to Bejrut.

No to porozmawialiśmy w końcu o bieganiu.

Fajnie, że się udało. Żałowałam, że nikt przy okazji tego słynnego już wywiadu o nim nie rozmawiał, a przecież to idealna sytuacja, by namówić ludzi do aktywności fizycznej, do biegania. Nie trzeba od razu biegać maratonów. Można zacząć od "dyszki" albo "piątki".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.