Ewa Swoboda może czuć niedosyt po ostatnich mistrzostwach świata w Eugene i na trwających mistrzostwach Europy w Monachium. Na pierwszych zawodach zabrakło jej dosłownie 0,02 sek. do rekordu życiowego na dystansie 100 metrów. Ten wynosi 11,05 sek. W planach miała więc przełamanie podczas startów w Monachium, ale i tutaj się nie udało. Do finału awansowała z czasem 11,22 sek. W finale zaś: 11,18 sek.
Choć Swoboda nie wywalczyła medalu, to 4. miejsce i tak jest bardzo dobrą lokatą. To najlepszy wynik polskich sprinterek od 1976 roku. Ona też przyznała, że jest zadowolona, choć zawsze widzi coś, co mogłaby poprawić. - Myślę, że mogłabym jeszcze trochę schudnąć. Mam zamiar popracować z dietetykiem z Katowic. Co z tego wyjdzie? Nie wiem. Nie lubię jednak jeść dużo jajek na śniadanie, bo mnie one brzydzą. Jeśli jednak będę musiała, to trudno. Poświecę się. Tylko dwa jajka to jest maks - powiedziała w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
O biegu finałowym nie mówiła zbyt wiele. Jak podkreśliła, cieszy się, że mimo wszystkich przeciwności udało jej się wystartować w ME w Monachium. Jeszcze kilka tygodni temu Swoboda przechodziła kolejne zakażenie koronawirusem. Dużo bardziej od 4. miejsca frustrują ją właśnie te problemy pozasportowe, o czym dała dosadnie znać. - Strasznie mnie to wku...a, że nie może być tak, jakbym chciała, by było. I jak to sobie zaplanowałyśmy z trenerką. Im bardziej się dostaje w d..ę, tym potem jest łatwiej - powiedziała.
Więcej treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Pozostaje więc czekać, aż Ewa Swoboda pokaże się w następnych zawodach. Sprinterka nie składa żadnych obietnic, ale podkreśla, że jest jeszcze młoda i ma trochę czasu na to, aby poprawić swoje wyniki. A wtedy będziemy mogli wszyscy świętować sukces polskiej lekkoatletki.