Zdenerwowany Tomasz Majewski odpowiada: Ale jakie my niby mamy afery?

Łukasz Jachimiak
- Nam się już nudzi odpowiadanie na każdy zarzut z osobna. My ciągle musimy udowadniać, że działamy dobrze - mówi Tomasz Majewski, wiceprezes PZLA. Czy działacze to największe zło naszej lekkoatletyki? Czy to hamulcowi karier naszych sportowców?

Działacze - to było zapewne najczęściej wypowiadane polskie słowo w Oregonie w drugiej połowie lipca 2022 roku. Działacze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki nie powiedzieli trenerom sztafety mieszanej, że zmienił się regulamin. Adriannie Sułek nie zapewnili jedzenia, na jakie liczyła. I w ogóle zorganizowali takie zgrupowanie tuż przed MŚ, że gorsze już być nie mogło. Ci działacze są - jak mówi czwarta siedmioboistka mistrzostw świata w Eugene - jedynymi hamulcowymi jej kariery. Michałowi Rozmysowi działacze utrudnili zadanie, bo nie zadbali, by miał opiekę psychologa. Paulinie Ligarskiej brakowało tu jej osobistego trenera. A Damian Czykier co prawda w Eugene go miał, ale opowiadał, że musiał się natrudzić, żeby tak się stało. O działaczach słuchaliśmy i siłą rzeczy mówiliśmy więcej niż o medalach czy o rekordach.

Zobacz wideo Maria Andrejczyk: Ważniejsze są cisza i spokój, które pozwalają skupić się na najcięższej pracy

Nasi lekkoatleci prezentują wysoki poziom. To grupa w polskim sporcie wyjątkowa. Powinni dbać o nich działacze przez "D", nastawieni na zdziałanie dla zawodników wszystkiego, czego tylko im trzeba. A jacy są ci nasi działacze?

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o pieniądzach. Nie baliśmy się zapytać

- Na szkolenie zawodników dostajemy największe środki ministerialne ze wszystkich sportowych federacji w Polsce. W tym roku otrzymaliśmy 20,5 miliona złotych. To dzięki temu, że jesteśmy związkiem z najwyższą liczbą medali - mówi Tomasz Majewski, wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.

Czy 20,5 miliona złotych to dużo, czy mało? To na pewno za mało. Zawsze przydałoby się więcej. Ale nie wygląda na to, żeby zawodnicy nie mieli zapewnionych podstawowych narzędzi i warunków do pracy. Mimo że kadra jest szeroka i nawet takimi milionami trzeba gospodarować tak, żeby wystarczyło dla wszystkich.

- Roczny koszt szkolenia medalisty igrzysk olimpijskich lub mistrzostw świata wynosi od 600 do 900 tysięcy złotych - mówi nam Majewski. - A najniższa roczna stawka na zawodnika, który mieści się w kadrze na mistrzowskie imprezy to 200 tysięcy - uzupełnia dyrektor sportowy PZLA, Krzysztof Kęcki.

Na co są wydawane te pieniądze? - Od października do maja, czyli w okresie przygotowawczym wszyscy zawodnicy kadry mają po siedem zgrupowań. Mamy ustalone koszyki liczby zgrupowań krajowych do zagranicznych w zależności od poziomu sportowego zawodnika. W pierwszym koszyku jest siedem zgrupowań, z czego trzy zagraniczne, w drugim siedem zgrupowań, z czego dwa zagraniczne. Dodatkowo w okresie startowym część zawodników ma konsultacje szkoleniowe. Ich liczba i długość jest ustalana indywidualnie - wyjaśnia Majewski.

- Na całą roczną kwotę przez nas podaną składają się też wyjazdy na zawody i pobyty na nich, stypendia, odżywki, sprzęt specjalistyczny, badania diagnostyczne, ubezpieczenia, koszty pracy trenera, lekarza, fizjoterapeuty, dietetyka i psychologa - dodaje Kęcki.

PZLA ma armię fachowców na etatach. - Na stałe zatrudniamy 68 trenerów, sześciu lekarzy, 10 fizjoterapeutów, trzech psychologów i dwóch dietetyków. A poza osobami na kontraktach mamy grupę trenerów, lekarzy, fizjoterapeutów, psychologów, dietetyków i fizjologów, którzy akcyjnie wspierają centralne szkolenie. Ich liczba jest jeszcze dużo większa niż liczba etatowców - mówi Majewski.

Czy każdy mógłby mieć sztab jak Iga Świątek?

Mimo to coraz częściej słyszymy, że polscy lekkoatleci chcieliby mieć swoje oddzielne sztaby. Podobne do tego, jaki ma Iga Świątek. To bardzo dobrze. Ale trudno się dziwić, że takiego modelu pracy PZLA nie jest i nie będzie w stanie sportowcom finansować.

Policzmy tylko 45 zawodników, jakich mieliśmy na MŚ w Eugene. Skoro mamy w tej grupie mistrzów, którzy pochłaniają 600-900 tys. złotych rocznie i kadrowiczów początkujących, kosztujących 200 tys. rocznie, to uśrednijmy, że każdy z kadrowiczów z Eugene kosztuje 400 tysięcy. W takim razie roczne utrzymanie reprezentantów Polski z tych mistrzostw wymaga wydania 18 milionów złotych.

Majewski przyznaje, że na potrzeby naszej elity federacja dosypuje pieniędzy od sponsorów. - Nie moge ujawnić kwot, jakie dostajemy od poszczególnych firm, bo to tajemnica handlowa. Powiem tylko, że co roku mamy budżet powyżej 40 mln złotych. I poza szkoleniem reprezentantów realizujemy też wiele programów, w tym "Lekkoatletyka Dla Każdego".

Jak słyszymy, na program upowszechniania lekkoatletyki wśród dzieci i młodzieży PZLA przeznacza rocznie 5 mln złotych. Zatrudnia w nim ponad 800 osób, które prowadzą ponad 600 lekkoatletycznych grup w całym kraju.

- Każde dodatkowe pieniądze związek przeznacza na realizację celów statutowych, w tym najważniejszy element, czyli szkolenie we wszystkich kategoriach wiekowych - mówi Kęcki.

"Daj mi" kontra "Pokażę, że zasługuję"

To wszystko brzmi dobrze. Skąd więc tak dużo głosów krytyki od zawodników dla działaczy na MŚ w Eugene?

Majewski zauważa, że im młodsze pokolenie wchodzi na lekkoatletyczne salony, tym częściej słychać "Daj mi", a nie "Poproszę". I podkreśla, że właściwą postawą powinno być: "Pokażę, że zasługuję".

- Ktoś przychodzi i mówi, że zrobi wynik, jeśli dostanie to, to i tamto. A to nie tak. Najpierw pokaż, że możesz zrobić wynik, wtedy dostaniesz lepsze warunki. Mamy określone różne wysokości stypendiów za wyniki w imprezach różnych kategorii. Musimy jakoś weryfikować, co komu się należy. I tak jest wielu niezadowolonych, ale gdybyśmy się nie trzymali systemu, tylko przyznawalibyśmy wyższe pieniądze i lepsze warunki uznaniowo, to zrobiłoby się całkiem nie do wytrzymania. W sporcie musisz sobie wywalczyć lepszą sytuację. Ale nie językiem, tylko sukcesami. Musisz pokazać, że wchodzisz na wyższy poziom i zasługujesz na lepszy serwis. Po prostu tak to jest zbudowane - przekonuje wiceprezes PZLA.

Zamarznięte koło kontra najlepszy ośrodek świata

Majewski to były mistrz pchnięcia kulą. Zdobył m.in. dwa złote medale olimpijskie, a na szczyt szedł od samego dołu - karierę zaczynał w bardzo złych warunkach, zimą trenował, jeśli najpierw wiadrami wrzątku pozbył się lodu z koła.

Oczywiście przypominanie jego trudnej drogi wielu sportowców dziś denerwuje. Czasy są inne, wymagania też. Ale szkoda, że wymagania każdej ze stron coraz rzadziej w polskiej lekkoatletyce się spotykają.

Jak słyszymy, są tu niesnaski o to, kto powinien, a kto nie powinien latać klasą biznes (podobno taki komfort mają zapewniony medaliści olimpijscy). Albo są pretensje do związku, że przestał organizować zgrupowania dla wszystkich w Belek - ponoć najlepszym lekkoatletycznym ośrodku na świecie - gdzie było i pięknie, i wygodnie, i smacznie.

- Ale zrobiło się za drogo. Dlatego teraz wysyłać tam możemy tylko najlepszych z najlepszych, a nie wszystkich. Bo jak wyślemy całą kadrę i wydamy 200 euro od osoby za dobę pobytu, to zgrupowanie będzie tak drogie, że później będziemy musieli robić gdzieś cięcia. I będzie jeszcze większe narzekanie - mówi Majewski.

"Ale jakie my niby mamy afery?"

Wiceprezes PZLA denerwuje się, że wciąż musi mówić o aferach. - To jest normalne, że zawodnicy narzekają. Ale jakie my niby mamy afery? - pyta. - Szkolimy bardzo szeroką grupę, więc zawsze znajdą się tacy, którym po prostu coś nie odpowiada - mówi.

Ale ważne - tak, to musi być ważne! - żeby ich wysłuchiwać. Żeby im różne rzeczy tłumaczyć, a nie reagować nerwami i mówieniem, że kiedyś było gorzej, a jakoś sobie radzono.

Komunikacja kuleje. "Nam się już nudzi odpowiadanie na każdy zarzut z osobna"

Dobrze by było, gdyby działacze pokazywali, że jeśli zdarzy im się wpadka, to są gotowi się do niej przyznać i przeprosić. Naszym zdaniem tego bardzo zabrakło w narastającym z każdym dniem mistrzostw zamieszaniem wokół grupy biegaczek na 400 metrów. Dopiero na koniec działacze PZLA przyznali: "Nasza wina, nie przekazaliśmy trenerom, że są zmiany w regulaminie".

Byłoby też dobrze, gdyby działacze potrafili lepiej kontrolować emocje, kiedy są krytykowani. Ada Sułek jest młoda, bardzo ambitna (i świetnie!), chyba porywcza i pewnie swoje żale mogła wypowiedzieć spokojniej. Ale wydaje się, że odpowiedzi Majewskiego trafiłyby do niej bardziej, gdyby dla odmiany były utrzymane w spokojnym tonie.

Działacze powinni też odpowiadać szybciej na każdą wątpliwość dotyczącą powołań na imprezy mistrzowskie. To dziwne, gdy np. Iwona Bernardelli kilka razy mówi, że nie rozumie, dlaczego ma nie jechać na ME do Monachium, skoro zrobiła wymagane minimum, a PZLA dopiero gdy zwracamy na to uwagę, odpowiada, że minimum było wypełnione dawno temu i teraz ważniejsza jest aktualna forma.

Komunikacja - to jest według nas najsłabsza strona polskich lekkoatletycznych działaczy. - Nam się już nudzi odpowiadanie na każdy zarzut z osobna. My ciągle musimy udowadniać, że działamy dobrze. A przecież mamy dziewięć medali olimpijskich z Tokio, mamy medale na każdych MŚ, ciągniemy polski sport. Czyli naprawdę robimy to dobrze - odpowiada Majewski. I przekonuje, że wewnętrzne tarcia to tak naprawdę sprawa w dużych sportowych związkach naturalna.

Niemcy też się kłócą, a Amerykanie się nam dziwią

- Mam znajomych w różnych lekkoatletycznych kadrach i dzięki temu mam bardzo ciekawe spostrzeżenia. Na przykład zazdrościłem Niemcom, że oni całą kadrą jeżdżą na zgrupowania w jedno miejsce. U nas każdy sportowiec sobie wybiera USA, RPA, Katar, Portugalię - a u Niemców wszyscy zimą jadą do wskazanego ciepłego kraju. Ale wcale nie dlatego, że aż tak bardzo się lubią. Związek wybiera miejsce i stawia sprawę jasno: komu pasuje, jedzie, komu nie pasuje, niech szuka innego miejsca na własną rękę - mówi Majewski.

Na naszą uwagę, że na pewno są też takie federacje, które dają zawodnikom i dowolność, i duże środki, wiceprezes PZLA odpowiada, że to dziś już niemal tylko kraje arabskie. - Generalnie kraje rządzone przez satrapów, którzy sport traktują jak narzędzie propagandy, dlatego zapłacą każde pieniądze, żeby mieć sukces - słyszymy.

- A popatrzmy na kadrę USA. Niedawno na krajowych mistrzostwach zrobili ankietę, z której wyszło, że 68 proc. zawodników nie ma sponsora. A tu każdy ma pieniądze na treningi, jeśli je dostanie od swojego sponsora. Większość reprezentantów pracuje i trenuje, łączy to - mówi nam jeszcze Majewski.

- Pamiętam, jak kiedyś Christian Cantwell, mój wielki rywal, mówił mi, że wszystko, co ma, to opłacone 30 dni zgrupowania w roku w Stanach, przez Amerykański Komitet Olimpijski. Cantwell nawet nie wiedział, jak się nazywa prezes USA Track & Field. Związek opłaca im tylko pobyt na mistrzostwach i daje sprzęt. Tu trzeba być bardzo samodzielnym. Nasi lekkoatleci przy tych amerykańskich są prowadzeni za rączkę.

Lekkoatletom w Polsce chyba nie jest aż tak źle

Tyle od działaczy. A na koniec jeszcze trochę o zawodnikach. Są w naszej lekkoatletyce mistrzowie, multimedaliści, ultrafprofesjonaliści. Ale czy oni wzięli są spoza systemu? Czy jak kiedyś Adam Małysz skokom albo jak Agnieszka Radwańska tenisowi, trafili się lekkoatletyce cudem?

Nie, oni w dużej mierze doszli do tego poziomu dzięki szkoleniu zapewnionemu przez podatników, a zorganizowanemu przez PZLA.

A co do wybitnych jednostek, to przecież Iga Świątek w zdecydowanie mniejszym stopniu rozwinęła się dzięki Polskiemu Związkowi Tenisowemu niż na przykład Justyna Święty-Ersetic dzięki Polskiemu Związkowi Lekkiej Atletyki.

Święty-Ersetic, złota i srebrna medalistka olimpijska, multimedalistka MŚ i ME, to dobry przykład, że lekkoatletyka ma w naszym kraju niezłą pozycję. Jej gwiazdy za sukcesy dostają co miesiąc po 7-8 tysięcy złotych stypendium, często dostają też wsparcie od wojska, gdzie są etatowymi żołnierzami i wypracowują sobie świadczenia na przyszłość. A do tego mają nagrody za starty i dostają też dobre i bardzo dobre pensje od prywatnych sponsorów (wielkości zazwyczaj są podobne jak te stypendiów, choć bywa, że i znacznie wyższe).

Krótko mówiąc, warto się starać. I chyba warto narzekać trochę mniej. Pewnie, że w idealnym świecie nie byłoby żadnych powodów do narzekań. Wszystko można by w nim zorganizować na przykład tak: PZLA daje człowiekowi kilkaset tysięcy złotych rocznie na jego przygotowania i niech ten człowiek jeździ trenować gdzie chce, niech opłaca sobie takich fachowców, jakich uważa za najlepszych, niech się jak najlepiej odżywia itd. Tylko że takich rzeczy już próbowano. W polskim sporcie podobno też. I efekt był taki, że większość sportowców chciało robić jak największe oszczędności, a nie ambitne inwestycje.

Więcej o:
Copyright © Agora SA