Zacznijmy od podkreślenia najwyraźniej, jak się da - polska sztafeta 4x400 m kobiet pobiegła w eliminacjach słabo. Rozczarowała, zawiodła. I jej uczestniczki mają tego świadomość.
Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Kinga Gacka oraz Małgorzata Hołub-Kowalik zajęły dopiero piąte miejsce w drugim biegu eliminacyjnym. A powinny być trzecie, żeby Polska awansowała do finału. Zawodniczki wiedzą, że ten wynik to smutna puenta wszystkiego, co na tych mistrzostwach wydarzyło się wokół polskich 400 metrów.
- Możemy tylko przeprosić siebie, koleżanki, trenera i kibiców, że wyszło tak, jak wyszło. Same siebie trochę rozpieściłyśmy corocznymi medalami. Pokazywało to, jak silne jesteśmy. Potknięcia zdarzają się również najlepszym. Tym razem my się potknęłyśmy i upadłyśmy z hukiem - zauważa Buamgart-Witan. - Za dużo było złej energii na tym wyjeździe - mówi wprost Hołub-Kowalik, odnosząc się do wcześniejszych kłótni (sprawa Anny Kiełbasińskiej i sztafety mieszanej 4x400 m).
Ale to wszystko nie znaczy, że powinniśmy milczeć wobec niesprawiedliwości. Przez to, że na początku ostatniej zmiany Kanadyjka nadepnęła kolcami na stopę Hołub-Kowalik, nasza sztafeta miała trudniej wywalczyć awans do finału. Ranna Polka straciła trzecie miejsce, na którym ruszała. Jury mogłoby to wszystko zauważyć. Ale nie chciało.
Polski Związek Lekkiej Atletyki złożył protest. Wnioskował o dodatkowe dopuszczenie naszej sztafety do finału. Technicznie można byłoby to zrobić, bo na stadionie Hayward Field jest dodatkowy, dziewiąty tor. Karol Zalewski po eliminacjach męskich sztafet (Polacy awansowali do finału) przypomniał, że na igrzyskach olimpijskich w Tokio właśnie dzięki temu do finału sztafety mieszanej 4x400 m dodani zostali Amerykanie (dla technicznych możliwości dodania ekipy do finału bez znaczenia są okoliczności tamtego zamieszania, ale jeśli ktoś nie pamięta, było tak, że ekipa USA wygrała swój bieg eliminacyjny, ale została zdyskwalifikowana za przekroczenie strefy zmiany. W końcu dyskwalifikację im cofnięto, bo uznano, że zawodniczka stała w złej strefie przez błąd sędziów).
Niestety, Polkom w Eugene nie chciano dać szansy. Tu nie chciano uznać, że nie tylko ze swojej winy odpadły.
Nie pomogło nawet przypomnienie, że w Tokio sędziowie dodali do finału Michała Rozmysa po tym, jak w półfinale biegu na 1500 m jeden z rywali niechcący nadepnął na stopę Polaka. W wyniku tego zdarzenia naszemu zawodnikowi spadł but i Rozmys kończył bieg w skarpetce.
Nadepnięcie na stopę Hołub-Kowalik było dużo poważniejsze, a jednak sędziowie nie chcieli tego przyznać. Szkoda, to po prostu nie fair.