Adrianna Sułek zajęła czwarte miejsce w siedmioboju na MŚ w Eugene. Wypadła świetnie, pobiła rekord Polski Małgorzaty Nowak z 1985 roku. A po sukcesie postanowiła mocno uderzyć w Polski Związek Lekkiej Atletyki.
To tylko kilka cytatów z Sułek.
Zaraz po rozmowie z zawodniczką poprosiliśmy o komentarz wiceprezesa PZLA, Tomasza Majewskiego.
To kilka cytatów z działa, a kiedyś wybitnego lekkoatlety:
Na nasz wywiad z Majewskim zdumieniem zareagowała Monika Pyrek.
Monika Pyrek: Szokuje mnie cała ta sytuacja. To, że nie ma wspólnej linii komunikacji między związkiem a zawodnikami. A przecież to są naczynia połączone - nie byłoby zawodników, to po co miałby być związek i na odwrót: związek jest potrzebny, żeby zawodnicy mogli funkcjonować w spokoju, w zapewnionych i wspólnie ustalonych jak najlepszych warunkach. Związek jest dysponentem środków ministerialnych. Te środki przekazywane są związkowi na szkolenie sportowców.
- Na pewno związek jest dysponentem środków i na pewno w większości środki ministerialne są przekazywane na szkolenie. Muszą być. Oczywiście związek ma możliwość pozyskiwania sponsorów i według mnie dzięki temu może polepszać przygotowania zawodników. Zawodnik mający ogromne szanse na finał mistrzostw świata czy Europy, a zwłaszcza taki, który ma potencjał na medal, powinien dostać jakąś dodatkową rzecz, która jego zdaniem i zdaniem jego trenera zwiększa szanse na zdobycie medalu. Moja filozofia jest taka: skoro mamy środki, to powinniśmy je przekazywać. Powinnyśmy słuchać tego, co mówi zawodnik i co mówi trener. A już na pewno trzeba zapewnić jak najlepsze warunki tuż przed docelową imprezą. Bo nawet jeśli przez cały rok zapewnione były dobre warunki, ale coś je zaburzy w ostatnim momencie, to później finał rozczarowujący.
- Na pewno głos zawodników nigdy nie był taki mocny. Z reguły rozmowy były na linii trener - związek. Chociaż ja byłam taką zawodniczką, która walczyła o polepszenie swoich przygotowań. Sobie i swojej grupie starałam się wywalczyć fizjoterapeutów, psychologów i to wszystko teraz jest. To jest fajne, że udało nam się pokazać, że bardzo istotny jest nie tylko trening, ale i wszystko dookoła. Teraz zdecydowanie więcej zawodników niż kiedyś głośno mówi, że potrzebuje dodatkowych rzeczy. Możliwe, że oni już mają sprawdzone, że te dodatkowe rzeczy pomogą im osiągnąć lepsze wyniki. Uważam, że rolą związku jest wysłuchanie tych zawodników i podjęcie próby zorganizowania potrzebnego wsparcia. Zawodnicy i ich trenerzy śledzą trendy na świecie, wiedzą najlepiej, co pomoże im się rozwijać.
- Byłam kandydatką do zarządu PZLA w poprzednich wyborach. Zgłosiłam, że chcę się zająć pracą nad relacjami między zawodnikami a działaczami, chciałam też budować dwutorowość karier zawodników. Niestety, w głosowaniu delegatów nie uzyskałam potrzebnego poparcia.
- Komunikacja zawodzi i to się wszędzie zdarza. Ale ważne, żeby była wola porozumienia, żeby z obu stron były chęci podjęcia rozmów i żeby jedni chcieli wysłuchać argumentów drugich. Mówienie, że zawodnicy nie wiedzą, na czym polega finansowanie sportu jest niepotrzebne. Czy powinni wiedzieć? To nie jest ich rola. Tak mi się wydaje. Co prawda ja wiedziałam, ale mnie to po prostu interesowało, bo skończyłam studia administracyjne i prawnicze. Ale nie wszyscy zawodnicy muszą się tym zainteresować. A jeżeli ktoś chce się dowiedzieć, to rolą związku jest wytłumaczyć, na czym polegają wszystkie dofinansowania, różne terminy, jak można środki przenosić i czy w ogóle można, bo czasem nie można. Ale przede wszystkim zawodnik powinien czuć wsparcie związku.
- Myślę, że trzeba zaczekać aż emocje opadną, zanim się siądzie do rozmów. Ale nie mam pojęcia, kto powinien być stroną inicjującą te rozmowy. Na pewno trzeba usiąść przy stole i postarać się to wyjaśnić, poprawić sytuację. Ja zawsze będę za zawodnikami, bo wiem, jakie skupienie jest potrzebne, żeby walczyć o medale. Poza tym czuję się w obowiązku stanąć za Adą, bo ona przez dwa lata była stypendystką mojego funduszu, kiedy zaczynała karierę. Znam ją od najmłodszych lat, wiem, jaką jest profesjonalistką. Zawsze będę za zawodnikami, bo po prostu pamiętam, jak to było.
- Jeżeli tak jest, to związek musi wyjść z inicjatywą wyjaśnienia sytuacji, bo najwyraźniej jakieś ogniwo w związku nie funkcjonuje poprawnie. Zakładam, że może być tak, że któraś ze stron źle coś zrozumiała, ale od tego są spotkania, żeby to wyjaśnić. Nie można argumentować, że tak musi być i koniec. Wszyscy są tu dorośli i wiedzą, o co walczą. Jeżeli teraz wszyscy się zamkną w sobie, bo są urażeni, to ten konflikt będzie się nasilał. Niedopowiedziane historie nigdy niczego dobrego nie przyniosły. Związek powinien dążyć do wyjaśnienia sprawy.
- Może się zdarzyć, że ktoś ma zbyt wygórowane oczekiwania i związek nie jest w stanie ich spełnić. Ale w sytuacji Ady nie chodzi o żadne wielkie rzeczy. Chodzi o stabilność. I o komunikację.
- Uważam, że jeżeli ktoś czuje, że coś zaburzyło jego przygotowania, to powinien głośno o tym powiedzieć i pokora nie ma tu nic do rzeczy. Akurat Adzie braku pokory bym nie zarzuciła. Znam ją od dawna i wiem, jaką jest osobą. Oczywiście jeżeli wypowiedź Ady uznamy za atak, to w obronie można ten brak pokory wskazywać, ale zapewniam, że akurat Ada pokory ma bardzo dużo i jest wielkim pracusiem, który wie, co musi zrobić, jakie szczegóły dopracować, żeby się rozwijać.
- Przeprowadziliśmy z Tomkiem wiele dyskusji, jak to powinno wyglądać. Mam nadzieje, że je pamięta. W tamtych czasach Tomek wiele razy był kapitanem drużyny, odpowiadał za nią. Na pewno nie wstawał i nie krzyczał. Ale nie musiał, miał bezpośredni kontakt z obozem szkoleniowym, bo jego trener był szefem wyszkolenia [dziś jest prezesem PZLA]. Mógł więc po prostu swojemu trenerowi zgłosić, że coś nie gra.