"Ta praca mnie nie bawi, nie lubię tej pracy". Trener Fajdka zaskakuje

Łukasz Jachimiak
- Paweł zdaje sobie sprawę z tego, że do osiągania sukcesów nie wystarczy być Pawłem Fajdkiem - mówi Szymon Ziółkowski. - Wielokrotnie wieszano na nim psy, w Polsce nie jest doceniana wybitność - dodaje trener młociarza, który zdobył dla Polski złoto na MŚ w Eugene.

Szymon Ziółkowski to mistrz olimpijski i mistrz świata w rzucie młotem. On i Paweł Fajdek razem reprezentowali Polskę jeszcze na MŚ w 2013 roku. To wtedy w Moskwie Fajdek zdobył swoje pierwsze złoto. Teraz w Eugene wywalczył piąty tytuł mistrza świata z rzędu! A Ziółkowski czuł, że tak będzie, bo razem z Pawłem wykonał kawał dobrej roboty.

Zobacz wideo Tomasz Majewski: Po 12 latach wycisnąłem 200 kg! Dużo? To minimum przyzwoitości

Wielkie zdziwienie w naszej reprezentacji

Przed rywalizacją w Oregonie Ziółkowski nie wypowiadał się oficjalnie, ale dało się słyszeć, że jest pewny formy swojego zawodnika. Teraz mówi nam o zmianach, jakie z Fajdkiem wprowadzili w przygotowaniach.

- Paweł zdaje sobie sprawę z tego, że do osiągania sukcesów nie wystarczy być Pawłem Fajdkiem. Że trzeba sobie trochę pomóc. Wielkim zdziwieniem dla wszystkich w naszej reprezentacji było to, że przez tydzień pobytu na zgrupowaniu w Seattle Paweł był codziennie pierwszy na śniadaniu. Przychodził już przed otwarciem stołówki. Jak widać, zmobilizowanie Pawła do takich rzeczy nie jest wielkim problemem, jeżeli się w racjonalny sposób przedstawi racje z tym związane - mówi Ziółkowski.

"Wiele problemów, które były z trenerką Jolą udało nam się rozwiązać w szybki sposób"

Co to znaczy "w racjonalny sposób"? - W Eugene mieliśmy eliminacje rano i finał też wcześnie - odpowiada trener.

To prawda, w eliminacjach grupa Fajdka rzucała od godziny 10.30. A finał zaczął się o 12.00. Ale przecież to nic nowego, zazwyczaj młociarze mają kwalifikacje o takich porach, na które Fajdek narzekał.

Kiedy prowadziła go trener Jolanta Kumor, nie chciał słyszeć o zmienianiu swoich obyczajów i wstawaniu wcześniej niż przed południem. - Wiele problemów, które były z trenerką Jolą udało nam się rozwiązać w szybki sposób. I teraz te problemy nie występują - mówi Ziółkowski. - Naprawdę nie było żadnego problemu z przekonaniem Pawła do wstawania rano. On sobie zdaje sprawę z tego, że to potrzebne i że nie ma sensu dawać rywalom szans, żeby przez takie duperele doszukiwali się jakiejś szansy wygrania z nim. Zresztą, tydzień to nie jest wieczność, można się poświęcić, mając w perspektywie cel, jakim jest złoty medal mistrzostw świata - dodaje trener.

"Łatka została przypięta"

Fajdek ma kolejne złoto MŚ i ma wielką satysfakcję. - Dla mnie najważniejsze było, żeby zamknąć niektóre mordki - mówi.

- Polska jest specyficznym krajem. U nas wielka porażka ma podobną liczbę wrogów co wielki sukces. W Polsce nie jest doceniana wybitność. Coś jest w tym starym powiedzeniu, że jeśli sąsiad ma dwie krowy a ja mam jedną, to, zamiast też chcieć mieć drugą, wolę, żeby sąsiadowi jedna krowa zdechła - tak Ziółkowski odpowiada na powyższy cytat z Fajdka.

- Na Pawle wielokrotnie wieszano psy: że jest nieregularny, że coś tam, coś tam. Tak samo ciągle wracają komentarze, że na rzucanie rano to on nie wstanie. Raz w życiu zdarzyła mu się zła przygoda w Rio de Janeiro, a łatka została przypięta. Tymczasem Paweł cały czas realizuje swoje założenia. Chce być lepszy od Sergieja Bubki (radziecki tyczkarz był mistrzem świata sześć razy z rzędu] i jest na bardzo dobrej drodze. Dajemy sobie radę ze wszystkimi komentarzami. Robimy swoje i nie przejmujemy się zakompleksionymi ludźmi - dodaje szkoleniowiec.

Po co to panu, panie Ziółkowski?

Z Ziółkowskim jako trenerem Fajdek wywalczył dwa medale na dwóch wielkich imprezach - po brązie olimpijskim w Tokio przyszło złoto MŚ w Eugene. Współpraca między nimi układa się dobrze. Ale, jak słyszymy, nie jest określona żadnymi ramami. - Nie umawialiśmy się na żaden deadline. Ale wydaje mi się, że na razie idziemy w dobrą stronę - mówi Ziółkowski. I zaskakuje, gdy dostaje pytanie czy ta praca go bawi. - Ta praca mnie nie bawi, nie lubię tej pracy. Zdecydowanie nie - odpowiada. - Jeszcze jak byłem zawodnikiem, to twierdziłem, że bycie trenerem jest wyjątkowo niewdzięcznym zajęciem. Bycie na trybunie i brak możliwości wpłynięcia na cokolwiek jest tragiczne. Przez ponad 20 lat wszystko na stadionie zależało ode mnie, a teraz siedzę i patrzę. I mogę co najwyżej wirtualnie kopnąć zawodnika w tyłek - dodaje.

- To po co to panu? - pytamy. - Adrenalina sportowca tak do końca z człowieka nie ucieka. Podoba mi się to, że Paweł zdobywa medale, że wygrywa, że jesteśmy najlepsi w tym, co robimy. Zrezygnowałem z uprawiania sportu między innymi po to, żeby posiedzieć w domu. Okazało się, że nie posiedziałem za długo. Ale jak są sukcesy, to da się to przegryźć. Nawet żona za bardzo nie krzyczy. Chociaż dzisiaj się od niej dowiedziałem, że właśnie mamy rocznicę ślubu! - śmieje się Ziółkowski.

Więcej o: