Rok temu Polak zdobył medal olimpijski, teraz przegrywa z juniorem. Trener zaskoczony

Łukasz Jachimiak
Rok temu Patryk Dobek zafundował sobie i nam historię jak z bajki - po latach uprawiania lekkoatletyki zmienił konkurencję i od razu został medalistą olimpijskim. Teraz odpuścił sezon halowy, a na dzień dobry na stadionie przegrał z juniorem. - Mam zagadkę - mówi w rozmowie ze Sport.pl trener Dobka, Zbigniew Król.

Na igrzyskach olimpijskich Tokio 2020 (odbyły się latem 2021 roku) polscy lekkoatleci spisali się rewelacyjnie. Zdobyli aż dziewięć medali. Autorem jednej z największych sensacji był Patryk Dobek, który do 27. roku życia specjalizował się w biegu na 400 m przez płotki, a nagle zaczął biegać na 800 m i stał się światową gwiazdą tej konkurencji. Potwierdzeniem złoto halowych ME i brąz na igrzyskach.

Zobacz wideo Zabawa w "5 sekund" z Tomaszem Majewskim. Jak odpowie wybitny sportowiec?

Wierzymy, że Dobek nie był jednosezonową rewelacją. O jego aktualnej sytuacji ciekawie opowiada doświadczony Zbigniew Król. To trener, który przez lata z sukcesami prowadził m.in. Pawła Czapiewskiego i Adama Kszczota, a Dobka namówił do zmiany 400 m przez płotki na 800 m.

Łukasz Jachimiak: W sezonie halowym Patryk Dobek nie startował, teraz na początek przegrał z 19-letnim juniorem Kacprem Lewalskim. Czy naszej rewelacji z ubiegłego roku dokucza jakaś kontuzja? Czy mamy się czym martwić?

Zbigniew Król: Kontuzja była jesienią. Patryk wszedł w trening i odezwały się problemy z kolanami. Miał je przez lata, gdy biegał na 400 m przez płotki. Między innymi dlatego uciekł do 800 metrów. Teraz kontuzja wróciła i dopiero w styczniu Patryk mógł zacząć normalnie pracować. Było za mało czasu, żeby startował w hali. Ale teraz jest już dobrze. Byliśmy na obozach w Font-Romeu i w Zakopanem, po nich Patryk zaczął wyglądać znakomicie.

W takim razie skąd ta porażka z Lewalskim? Wiem, że to zdolny junior, ale jednak junior.

- Ja też byłem zaskoczony. Zwłaszcza że biegli na 600 metrów. Patryk zjechał z Zakopanego do Suwałk i już dzień przed startem zgłosił mi, że nie czuje się najlepiej. Wystartował o wiele słabiej niż wskazywał na to zrobiony trening. Może się zmęczył podróżą, bo miał do przejechania kawał drogi, może to przez alergię, która zaczęła mu dokuczać - trudno powiedzieć. Mam zagadkę. Na treningach Patryk biegał na 1:15, a w zawodach w Suwałkach był o prawie trzy sekundy gorszy niż mógł być [1:17.68]. Już pierwsze 200 metrów miał gorsze o 1-1,5 sekundy niż powinien mieć. Analizuję to wszystko, obserwuję Patryka i czekam, co będzie dalej.

Jak wygląda wasz kalendarz startów?

- W sobotę Patryk będzie biegł na 800 m w Birmingham. Zobaczymy czy zdąży do tego startu odpocząć. Później ma Ostrawę i Memoriał Kusocińskiego w Chorzowie. Trening pokazuje, że Patryka stać na lepsze bieganie niż w ubiegłym sezonie.

Do tego sezonu przygotowywał pan Dobka z myślą, żeby pobił rekord Polski pana byłego zawodnika, Pawła Czapiewskiego?

- Chcielibyśmy to zrobić. Ten rekord jest już stary [z 2001 roku]. Ale trzeba mieć szczęście, żeby go pobić. Formę można wypracować, a jeszcze musi się trafić bardzo szybki bieg. Adam Kszczot wiele razy był gotowy na zdecydowanie lepszy wynik niż 1:43,22. Ale on będąc w dużej formie zdobywał medale mistrzostw świata i mistrzostw Europy a nie gonił za jednym wynikiem.

Co z tym waszym planem? Na igrzyskach w Tokio żartowaliście, że po to Dobek zdobył brąz a nie złoto, żeby pan nie kończył kariery trenera. Igrzyska w Paryżu już za dwa lata.

- To jest piękny cel. I oczywiście bardzo trudny. Prawdę mówiąc, ja Patryka dopiero poznaję. Trenuję go dopiero rok z kawałkiem. Czasem jego reakcje są dla mnie jeszcze nie do końca rozpoznawalne. Przyznam się też, że w roku olimpijskim prowadziłem go cholernie ostrożnie. Mocno pilnowałem elementów odnowy, żeby nie był przemęczony, żeby był ciągle w dyspozycji. A po igrzyskach poszedłem w kierunku mocnego treningu, jaki kiedyś robił u mnie Kszczot, bo Czapiewski aż tak mocno nie pracował. Widziałem, że Patryk mi się rozwija, ale możliwe, że teraz jest troszkę przemęczony tą pracą. Poza tym myślę, że dodatkowe znaczenie mają historie rodzinne.

Powiedzmy tu, że żoną Dobka jest Ukrainka Anastazja Kaliniczenko. Jej ojciec, znany trener skoku o tyczce Wiaczesław Kaliniczenko, w ostatniej chwili wywiózł rodzinę z bombardowanego Kijowa.

- Tak, ledwo stamtąd uciekli. To są rzeczy, które na pewno mają na człowieka wpływ. Ktoś może uznać, że to wymówki, ale ja jestem daleki od tego, żeby usprawiedliwiać, jak coś nie idzie. Mówię szczerze - wytrzymałościowo jest jakiś problem. Szybkościowo Patryk wygląda znakomicie. Mam o czym myśleć. Może za dużo bodźców było w krótkim czasie, może za mało przerw. Będę musiał to dokładnie przenalizować, jeśli dalej nie będzie szło.

Ale może w Suwałkach to był tylko chwilowy problem. Jeszcze tydzień temu na treningu byłem przekonany, że pobiegnie 600 metrów w 1:15. Może to po prostu taki niewytłumaczalny, chwilowy zjazd formy po zejściu z gór. A pracowaliśmy wysoko, w Font-Romeu na 1860 metrach. Tam Patryk 100 metrów biegał w 11 sekund, a trzy dni po zjeździe w 11,8 s. To bardzo duża różnica. Jeszcze raz podkreślam, że w tym roku robimy rzeczy, których dotąd nie próbowaliśmy. Przed igrzyskami Patryk tak wysoko nie trenował. Wtedy tylko bezpośrednio przed startem w Tokio przebywaliśmy w Zao Bodaira.

Rok temu wszystko układało się wam jak w bajce. Patryk, jeszcze nie wiedząc czy chce zamienić 400 m przez płotki na 800 m, został halowym mistrzem Europy w nowej dla siebie konkurencji, a później zdobył ten najważniejszy, olimpijski, medal w Tokio.

- Było dokładnie tak, jak pan mówi, wszystko nam się pięknie układało. Do 800 metrów Patryk rozpędził się startami na 400, wszystko się zazębiło, były same sukcesy. Ten rok będzie trudny, szybko trzeba będzie mieć w formę, już w czerwcu trzeba będzie sobie wywalczyć miejsce w kadrze na lipcowe mistrzostwa świata. A jak się zwiększa obciążenia na treningach, to takie tempo budowania formy może być kłopotem.

Jak bardzo dokręcił pan Dobkowi śrubę? Może pan powiedzieć, o ile więcej kilogramów Dobek dźwigał, o ile kilometrów więcej biegał w tegorocznych przygotowaniach? Albo z o ile większym tempem?

- Rok temu miał w tygodniu dwa bardzo mocne akcenty, a w tym roku trzy.

Co to znaczy "bardzo mocny akcent"?

- Chodzi o takie bieganie, żeby zawodnik miał zakwaszenie jak przy najważniejszych startach. Czyli rzędu 15 milimoli [kiedyś o zakwaszeniu bardzo ciekawie mówił na Sport.pl trener naszej sztafety kobiet 4x400 m Aleksander Matusiński"Zakwaszenie, które dziewczyny uzyskują na treningu, zabiłoby człowieka nieprzygotowanego do utylizacji kwasu mlekowego. W okresie przedstartowym, startowym, jak teraz, chodzi o to, by zawodnik bardzo bodźcował i wysoko się zakwaszał i żeby dzięki temu umiał kontynuować wysiłek na wysokim zakwaszeniu. Niejednokrotnie biegamy wytrzymałość i zakwaszenia są powyżej 20 milimoli, a ja jeszcze każę zrobić odcinek, żeby podbić zakwaszenie. Maszynki pokazują maksymalną wartość 24 milimola, a Justyna Święty-Ersetic jest w stanie osiągnąć więcej, wtedy wyświetla nam się "high", to jest mega odlot"]. Trening na 800 m nie jest łatwy. Trzeba też budować wytrzymałość tlenową, czyli na poziomie 2-4 milimoli pobiec jak najszybciej długi dystans.

Jak długi?

- Tydzień temu Patryk doszedł do tego, że na 1,5 milimola potrafił przebiec 8 km w tempie 3:28 na kilometr. To jest cholernie szybko. Rok temu o tej porze aż tak dobrze nie wyglądał. Takie parametry łapał dopiero w Tokio. A teraz ma je na początku sezonu. Rok temu o tej porze Patryk biegał te 8 km z zakwaszeniem 1,5 milimola w tempie 3:40 na kilometr.

Czyli powinno być bardzo dobrze. Ale na razie nie jest.

- Bo 800 metrów to bardzo złożony, bardzo trudny dystans.

Rozumiem, że ojcostwo nie sprawiło, że Patryk cokolwiek zaniedbał. Gdyby tak było, nie poprawiłby się na treningach.

- Bycie ojcem na pewno go zmieniło. Córka urodziła mu się, jak zjeżdżaliśmy z Zao Bodaira do Tokio. Wtedy w przygotowaniach też żył rodziną, bo on jest bardzo rodzinny. A czy teraz się zawsze normalnie wysypia? Nie wiem, w każdym razie pracy absolutnie nie zawala. Stara się bardzo, robi wszystko, żeby było dobrze. Oczywiście jako doświadczony trener wiem, że trening to nie jest tylko sztuka ciężkiej roboty. To jest też sztuka regeneracji. A na nią się składa wiele czynników. Żeby był duży wynik, musi być wykonana wielka robota, ale też musi być odpoczynek, żeby mogła nastąpić superkompensacja, czyli faza podbicia na wyższy pułap. Cała sztuka w tym, żeby wiedzieć, ile tej pracy na zawodnika narzucić, żeby się zdołał zregenerować. Jeżeli zawodnik nie da rady się zregenerować, jeżeli dostanie zbyt duże obciążenia, to trening będzie nietrafiony.

Patryk dba o regenerację. Tu chodzi nie tylko o spanie, ważne jest też choćby dobre jedzenie. Patryk odżywia się specyficznie, nie je mięsa, uzupełnia to czymś innym. W Zao Bodaira gospodarze naszego zgrupowania specjalnie dla niego kupili nawet bardzo drogą, wolnoobrotową wyciskarkę do soków. I nawet mu ściągnęli buraki. Japończycy zabezpieczyli dla niego wszystko, co chciał. Wyciskarkę mu kupili najdroższą, najlepszą. I dali mu ją, przywiózł ją sobie z igrzysk. Traktowali nas tam jak swoich. Pobyt u nich dał nam medale. Nie tylko Patrykowi, ale też biegaczom na 400 metrów. Mieliśmy przewagę nad tymi, którzy przyjechali prosto do wioski. W niej można było się zjawić dopiero trzy przed startem. W takim czasie nie da się dobrze zaaklimatyzować. Oczywiście nie można umniejszać pracy naszych zawodników i trenerów. Ale podkreślam, że dobre zaplanowanie ostatnich dni też było bardzo ważne.

Na koniec proszę szczerze powiedzieć ile razy obejrzał pan olimpijski finał biegu na 800 metrów. Na gorąco Patryk mówił, że gdyby nie popełnił błędu, mógłby mieć srebro a nie brąz. A pan dawał do zrozumienia, że w zasięgu był nawet złoty medal.

 

- Wiele razy to obejrzałem i utwierdziłem się w przekonaniu, że gdyby na 120 metrów przed metą Australijczyk Peter Bol nie zablokował Patryka, to Patryk by nie musiał zwalniać, poszedłby z pełną mocą i mógłby mieć złoto. Ale to by było za dużo szczęścia.

Dlaczego za dużo?

- W eliminacjach i w półfinale Patrykowi szczęścia nie zabrakło. A takiemu Lopezowi z Meksyku ono nie dopisało. W półfinale z Patrykiem on przybiegł 0,03 s za późniejszym złotym medalistą, Korirem, i odpadł. A był w bardzo dobrej formie, może na wygranie igrzysk. Niestety, tak mu się bieg ułożył, że obiegał, dołożył przez to ze trzy metry i minimalnie mu zabrakło. Albo popatrzmy na finał - wie pan, kto tam pobiegł najszybciej? Bo wcale nie ten, który wygrał.

W takim razie kto?

- Ten, który zajął ostatnie miejsce, Clayton Murphy. Amerykanin tyle biegł po drugim a nawet po trzecim torze, że według moich wyliczeń przebiegł jakieś 812 metrów a nie 800. Natomiast na metę wpadł 6-7 metrów za złotym medalistą. Murphy to brązowy medalista igrzysk w Rio de Janeiro. Pamiętam go dobrze, bo to on w półfinale wyrzucił Kszczota. Teraz naprawdę mógł być mistrzem olimpijskim, a był ostatni. A Patryk poza tą sytuacją z Australijczykiem przez cały finał robił idealnie to, co zaplanowaliśmy. Na szczęście tak się bieg ułożył, że wszystko przewidziałem. Jemu generalnie naprawdę szczęście dopisało.

I panu wreszcie też dopisało. Przecież na igrzyskach w Rio prowadził pan Kszczota, który był mocnym kandydatem do medalu, ale zabrakło mu 0,05 s do awansu do finału. A na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku Czapiewski odpadł w eliminacjach przez 0,02 s.

- Dokładnie tak było. A każdy z nich mógł mieć medal. Czapiewski nawet złoto. W 2016 roku nie do ogrania był Rudisha, ale w 2008 roku wszyscy byli w zasięgu "Czapiego". Świetnie, że Patrykowi niczego nie zabrakło i że mamy ten brąz.

I pracujecie na to złoto w Paryżu?

- Do Paryża jeszcze daleko, ale tak, pracujemy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA