Kilka dni temu na lekkoatletycznych halowych mistrzostwach świata w Belgradzie Polska zdobyła tylko dwa medale. Kilku gwiazd naszej kadry zabrakło, kilka innych nie miało szczęścia, a Aniołki Matusińskiego znów zrobiły swoje. Choć brąz dla sztafety 4x400 m absolutnie nie zaspokaja ambicji tej ekipy.
Aleksander Matusiński: Tak, ustaliliśmy, że każdy ma kilka dni wolnego w domu, a od czwartku wszyscy zaczynają się ruszać. Natomiast już 31 marca na dwa tygodnie lecimy do Portugalii.
Myśmy się tam nastawiali na złoty medal.
Tak, sumowałem to sobie, liczyłem i mieliśmy nawet pół sekundy zapasu do rekordu świata. Ale wiadomo, że musiałoby wszystko wyjść, musiałyby być też dziewczyny z rezerwy, które by pobiegły rano w eliminacjach. To nam się nie poukładało. Po tym, jak przebiegła rywalizacja, cieszymy się, że jest chociaż brąz. Hala w Belgradzie jest dla nas trudna. Tartan był dla nas jakiś za miękki. A w ogóle to na pierwszej zmianie się nam trudno biega, a jak się tam nie poukłada po naszej myśli, to potem jest walka, są przepychanki. Na stadionie będzie o wiele łatwiej. Nikt nam nie będzie drogi zabiegał, nikt nas nie będzie blokował, będziemy biegać z przodu. Niestety, wypadła nam Ania Kiełbasińska, z powodu kontuzji nie było też Gosi Hołub-Kowalik, a Kinga Gacka biegła krótko po koronawirusie, dotarła do Belgradu dopiero w piątek po południu i nie do końca wiedziałem, na co ją stać. Mimo tych utrudnień wywalczyliśmy kolejny medal, więc w sumie jestem zadowolony.
Zdecydowanie jest taka szansa, bo Justyna powtarza, że musi jeszcze chociaż za rok na halowych MŚ w Chinach wystartować, żeby poprawić wynik w sztafecie i żeby wreszcie być wyżej niż na czwartym miejscu indywidualnie. W Belgradzie ona trzeci raz na MŚ zajęła czwarte miejsce. Może wielu już by się odechciało walczyć, ale dla Justyny to jest dodatkowa mobilizacja. Justyna prezentuje poziom światowy, ale w Belgradzie przegrała z dwiema medalistkami olimpijskimi z Tokio i z czwartą zawodniczką stamtąd. Trudno było.
Nie będziemy próbowali. Po prostu szczyt formy przygotujemy na Eugene, a później rozpędem będziemy chcieli pobiec dobrze też w Monachium.
Straciłem rachubę. Gdzieś wyczytałem, że Belgrad to była nasza 11. impreza z rzędu z medalami. Wiem, że po igrzyskach olimpijskich Rio 2016 wszędzie zdobywamy medale.
Tworzymy piękną historię. Robimy te wyniki różnymi składami, wiele dziewczyn zdobywa medale, z różnych trudnych sytuacji wychodzimy z sukcesami. Teraz kontuzje nam pokrzyżowały plany, rok temu było pod tym względem jeszcze gorzej, a zdobyliśmy i medal halowych ME w Toruniu, i na igrzyskach. Nasze medale nie są przypadkowe. Jesteśmy powtarzalni, mamy długą ławkę, umiemy się mobilizować, a to bardzo ważne. Na papierze zazwyczaj nie mamy szans z Jamajką, a ją pokonujemy. Czasami też pokonujemy USA.
Nie, nie rozmawiamy o Paryżu. Sytuacja życiowa się zmienia, zdarzają się kontuzje, wypalenia. Ale na razie wszystkie dziewczyny są tak zmotywowane, że jestem w szoku. Każda chce jechać na każde zgrupowanie, każda chce się ciągle poprawiać, wszystkie są niesamowicie zdeterminowane.
Cieszę się z tego wyróżnienia, ale nie czuję większej popularności. Tak naprawdę traktuję to jako nagrodę dla wszystkich trenerów sztafet i dla całej lekkoatletyki. W Tokio zdobyliśmy aż dziewięć ze wszystkich 14 medali reprezentacji Polski. Musiał zostać doceniony ktoś z nas. Padło na mnie, bo sztafeta 4x400 m ma passę, powtarzalność. Na nas można liczyć.
Dziękuję bardzo za te słowa.