Polska mistrzyni olimpijska apeluje. "Proszę wszystkich, nie bójcie się"

Łukasz Jachimiak
- Cały czas byłam na lekach. To było być albo nie być. Powiedziałam, że nie interesuje mnie, co się ze mną stanie - mówi Sport.pl Justyna Święty-Ersetic, wspominając igrzyska w Tokio. - Nie wiem, czy wszystko się już wygoiło i czy dostanę zielone światło na normalny trening - dodaje mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska.

Na igrzyskach w Tokio Justyna Święty-Ersetic zdobyła złoty medal w sztafecie mieszanej 4x400 m i srebro w sztafecie 4x400 m kobiet. Multimedalistka mistrzostw świata i Europy została jedną z multimedalistek igrzysk. W rankingu najlepszych sportowców Tokio 2020 zajęła 43. miejsce. Razem z takimi gwiazdami jak jamajska sprinterka Shelly-Ann Fraser-Pryce czy holenderska kolarka Annamiek van Vleuten.

29-latka z Raciborza nie była jeszcze tylko mistrzynią świata (ma srebro i brąz ze stadionu oraz dwa srebra z hali). Czy w lipcu 2022 r. powalczy o taki tytuł w Eugene w USA? A może planuje już raczej zostać mamą i zająć się rodziną?

Łukasz Jachimiak: Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy - czy tak wygląda twoje życie od powrotu z igrzysk? No, może bez wywiadów, bo tych nie widzę.

Justyna Święty-Ersetic: Od igrzysk minęły dwa miesiące i faktycznie sporo spotkań za mną. Starałam się być wszędzie, gdzie dostałam zaproszenia - były spotkania z młodzieżą, konferencje, rozmowy o tym, jak my działamy, jak nasza sztafeta szła do sukcesów.

Lubisz to?

- Lubię, jak te spotkania są na luzie, jak mogę opowiadać swobodnie, przytaczać anegdoty z tych wszystkich lat. I widzę, że to ludzi interesuje. Nie suche fakty, tylko rzeczy z naszego życia.

Twoja ulubiona anegdota? Dawaj!

- Na jednej z konferencji opowiadałam niedawno o specyfice biegania na różnych zmianach — co gdzie jest do zrobienia, gdzie jest jaka odpowiedzialność. Mówiliśmy razem z trenerem i skupiliśmy się na ostatniej zmianie. Na dowód, że zazwyczaj nikt ostatniej zmiany nie chce biegać i że spada to na mnie, opowiedziałam o sytuacji z Sopotu, z halowych MŚ w 2014 r. Tam ostatnią zmianę miała biec Gosia (Małgorzata Hołub-Kowalik - red.), ale przed eliminacjami była tak przerażona, tak sparaliżowana, że mówiła, że odda wszystkie pieniądze, zapłaci mi, ile chcę, kupi mi, co tylko będę chciała, żebym to ja biegła ostatnią zmianę!

Minęły lata i nic się nie zmieniło - na igrzyskach w Tokio zapytałem Natalię Kaczmarek czy czuje się gotowa kończyć sztafetę, skoro ma z Was najlepszy czas sezonu i jest mistrzynią Polski. Odpowiedziała jednoznacznie, że nie chce i liczy na ciebie.

- Tak jest, że większość zawodniczek nie chce biegać ostatniej zmiany. A ja się już z nią w sumie pogodziłam i w zasadzie jest mi na tej zmianie dobrze. Co prawda muszę najdłużej się stresować, najdłużej czekać na swoją robotę, ale daję radę.

Wydaje mi się, że Ty na innej zmianie nie czułabyś się tak dobrze. Wiesz, że mentalnie jesteś liderką i czujesz się z tym dobrze, prawda?

- Tak, zawsze podkreślam, że stres, adrenalina, otoczka zawodów, że to wszystko mnie tylko napędza. Nigdy mnie atmosfera wielkich biegów nie demotywowała. W takiej atmosferze zawsze potrafię wycisnąć z siebie najwięcej.

Jesteś w takim momencie, w którym mogłabyś uznać, że masz już wszystko, bo do worka z medalami z różnych imprez dorzuciłaś olimpijskie złoto i srebro. Może więc przyszedł czas na życie rodzinne, na urodzenie dziecka? A może jednak myślisz, że chcesz więcej i że igrzyska w Paryżu są już blisko?

- One są i blisko, i daleko. To niby tylko trzy, a nie cztery lata. Ale to aż trzy lata bardzo ciężkiego treningu. A ja na razie jeszcze staram się ani trochę nie myśleć o bieganiu.

I udaje ci się?

- Nie! Co prawda mam jeszcze wolne, czerpię z tego jak najwięcej, ale zwykle w połowie października zaczynałam trenować, a w listopadzie wyjeżdżałam na pierwsze zgrupowanie, więc z tyłu głowy już są myśli, że powoli powinnam się wdrażać w trening. Zrobię to, ale jeszcze troszeczkę wolnego potrzebuję.

Czyli już masz plan dalszego biegania? Już z trenerem to rozpisaliście?

- Jeszcze nie ma daty mojego powrotu do biegania. Trener był na urlopie, ja byłam na urlopie, dopiero się spotkamy, usiądziemy i porozmawiamy, co dalej. Przez telefon takich spraw się nie omawia.

Wiem, że pewnym ludziom powiedziałaś już, że chcesz dobiec do Paryża i tam powalczyć o kolejny medal.

- Tak, kilka dni temu zostałam twarzą powiatu raciborskiego i na tym spotkaniu tak powiedziałam. Jeśli dotrwam do igrzysk, to będę chciała walczyć o kolejny medal. Dużo będzie zależało od mojego zdrowia. Chcę biegać dalej, ale dziś nie mówię ani "tak", ani "nie", jeśli chodzi o Paryż.

A może być tak, że wciągnie cię show-biznes? Pewnie przyszły propozycje z "Tańca z Gwiazdami".

- Tak, tak, oczywiście, że przyszły! Nie no, nie przesadzajmy. Chociaż oczywiście popularność moja i całej sztafety wzrosła. Bo w Tokio dokonaliśmy niemożliwego. Przecież zdobyliśmy złoto w sztafecie mieszanej, a później z dziewczynami dołożyłyśmy srebro w sztafecie zwykłej, więc ludzie, którzy już lubili oglądać sztafety, teraz polubili te nasze biegi jeszcze bardziej. Ich zainteresowanie jest bardzo miłe. Super, że nasza ciężka praca jest doceniania. I że mamy naprawdę tak dużo kibiców.

Czyli po Tokio faktycznie rozdajesz dużo więcej autografów?

- Tak, odczuwam, że ludzie mnie częściej rozpoznają. I proszę wszystkich: nie bójcie się do mnie podejść. Jestem cierpliwa, życzliwa, jak najbardziej otwarta. Chętnie z ludźmi rozmawiam, robię sobie zdjęcia, daję autografy. A ludzie naprawdę często podchodząc do mnie, są przerażeni. Do tego stopnia, że tak im drżą ręce, że nie mogą sobie ze mną zrobić zdjęcia. Nie bójcie się, naprawdę!

Agnieszka Radwańska opowiadała Sport.pl, jak w szczycie popularności wybierała bieliznę w sklepie, a dwie, na oko 80-letnie panie, pytały ją, czy to naprawdę ona.

- Ha, ha! Trzeba powiedzieć, że miały wyczucie czasu... Aż takich sytuacji nie miałam. Oczywiście zdarza się, że trochę mi brakuje prywatności, że mój mąż musi czekać, bo gdy jesteśmy gdzieś razem, to ludzie też podchodzą. Ale wcale się na to nie skarżę. Jestem osobą publiczną, więc to normalne. Mąż bardzo mi kibicuje, nigdy nie dał mi odczuć, że jest zazdrosny. Wspiera mnie, jeździ ze mną, gdzie tylko może. I widzę, jak się cieszy moimi sukcesami i moją popularnością. Natomiast incognito mogę być, gdy wyjeżdżamy na zagraniczne wakacje.

Incognito do czasu aż nie spotkasz Polaków. Bo my jesteśmy wszędzie, na całym świecie.

- To prawda. I wtedy mam trochę przekichane!

Po rozpoznaniu Justyny Święty-Ersetic rodacy rozstawiają swoje parawany na plaży obok ciebie i męża?

- Żarty! Absolutnie tak nie było. Z Polakami, których spotkaliśmy ostatnio, naprawdę się polubiliśmy. Rozumieli, w jakiej sytuacji jestem, że chcę odpocząć.

Co z tym tańcem? Albo z Kubą Wojewódzkim i innymi popularnymi programami?

- Myślę, że to nie mój poziom. Na pewno są bardziej uzdolnione osoby ode mnie. Chociażby rytmicznie. Ja mam dwie lewe nogi do tańca.

Absolutnie nie mówię, że o dwie lewe nogi podejrzewała siebie Monika Pyrek, ale wiem od niej, że kiedy ją do tanecznego show zaproszono, to nie chciała, nie wierzyła w siebie, a później wygrała.

- Pamiętam, oglądałam, rewelacyjnie tańczyła. Monika się świetnie sprawdziła też, dlatego że jako sportowiec na pewno wyznaczała sobie kolejne cele z tygodnia na tydzień.

W twoim przypadku trzymamy się tego, że na takie rzeczy przyjdzie czas jednak po Paryżu?

- Tak, na razie trenuję i na tym się skupiam. A co przyniesie przyszłość — zobaczymy.

Justyna, czy jako mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska jesteś bogatą sportsmenką? Twoje sukcesy przełożyły się na oferty od sponsorów?

- Zobaczymy niedługo czy skład sponsorów się zmieni, ale na pewno nie jest tak, że kiedy zakończę karierę, to będę ustawiona do końca życia. Świetnie, że na igrzyskach wygraliśmy, ale każdy z nas po sporcie będzie musiał pójść do pracy i normalnie żyć. Natomiast premia za medale na pewno bardzo się przyda, jestem w trakcie urządzania domu.

Iga Baumgart-Witan swoje medale z Tokio cały czas trzyma w aucie. A Ty znalazłaś lepsze miejsce?

- Przez długi czas też ze mną jeździły. Nie wyjmowałam ich z samochodu, bo miałam dużo spotkań i na każdym proszono, żebym pokazała medale. Teraz one leżą w szufladzie. Ale na pewno znajdę dla nich wyjątkowe miejsce. Jak tylko wszystko się całkiem uspokoi, to coś wymyślę.

Musisz mieć dużą szufladę, skoro do tej pory nie zamówiłaś gabloty na to wszystko, co wygrałaś.

- Faktycznie, trochę tego jest. Kiedyś na pewno się tym zajmę.

Zajęłaś się swoim zdrowiem? Olimpijski sezon był wyniszczający, a jak się teraz czujesz?

- Nie wiem, czy wszystko się już wygoiło, więc będę musiała wkrótce pójść na konsultacje i zobaczymy czy dostanę zielone światło na normalny trening.

Jak źle było z twoim udem? Czy w Tokio biegałaś na zastrzykach-blokadach?

- Całe szczęście blokad nie musiałam przyjmować, ale cały czas byłam na lekach przeciwbólowych (Justyna naderwała mięsień czworogłowy dwa razy — zimą, w sezonie halowym, i później miesiąc przed igrzyskami — red). To było być albo nie być. Powiedziałam, że nie interesuje mnie, co się ze mną stanie po biegu, że chcę i muszę walczyć o medal.

Po złocie w sztafecie mieszanej zapytałem cię, czy dasz radę biegać dalej, a ty odpowiedziałaś, że nawet jak ci tę nogę urwie, to dasz radę na jednej.

- Taki mam charakter. Igrzyska były imprezą mojego życia. Przygotowywałam się do nich tak bardzo, że musiałam zagrać va banque. Na szczęście się udało i skończyło się rewelacyjnie.

Środki przeciwbólowe działały na tyle, że biegnąc, nie czułaś bólu, czy one tylko trochę ból zmniejszały?

- Podczas biegu nic nie czułam, taka była adrenalina. Ale kiedy emocje opadły, to było gorzej. Na stadionie funkcjonowałam normalnie. A później w wiosce olimpijskiej — na jednej nodze!

Oglądałaś wasze medalowe biegi?

- W domu nie, sama sobie ich nie włączyłam. Ale na wszystkich spotkaniach je oglądałam. Wszystkie spotkania od tego się zaczynają. I ja się wtedy wzruszam. Bo to ciągle świeże, mimo że minęły dwa miesiące. Czasami aż mam ciarki na całym ciele, gdy to widzę i tego słucham, bo komentarz też robi swoje. Patrzę i się uśmiecham, bo wracają piękne wspomnienia z Tokio.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.