Na igrzyskach w Tokio Justyna Święty-Ersetic zdobyła złoty medal w sztafecie mieszanej 4x400 m i srebro w sztafecie 4x400 m kobiet. Multimedalistka mistrzostw świata i Europy została jedną z multimedalistek igrzysk. W rankingu najlepszych sportowców Tokio 2020 zajęła 43. miejsce. Razem z takimi gwiazdami jak jamajska sprinterka Shelly-Ann Fraser-Pryce czy holenderska kolarka Annamiek van Vleuten.
29-latka z Raciborza nie była jeszcze tylko mistrzynią świata (ma srebro i brąz ze stadionu oraz dwa srebra z hali). Czy w lipcu 2022 r. powalczy o taki tytuł w Eugene w USA? A może planuje już raczej zostać mamą i zająć się rodziną?
Justyna Święty-Ersetic: Od igrzysk minęły dwa miesiące i faktycznie sporo spotkań za mną. Starałam się być wszędzie, gdzie dostałam zaproszenia - były spotkania z młodzieżą, konferencje, rozmowy o tym, jak my działamy, jak nasza sztafeta szła do sukcesów.
- Lubię, jak te spotkania są na luzie, jak mogę opowiadać swobodnie, przytaczać anegdoty z tych wszystkich lat. I widzę, że to ludzi interesuje. Nie suche fakty, tylko rzeczy z naszego życia.
- Na jednej z konferencji opowiadałam niedawno o specyfice biegania na różnych zmianach — co gdzie jest do zrobienia, gdzie jest jaka odpowiedzialność. Mówiliśmy razem z trenerem i skupiliśmy się na ostatniej zmianie. Na dowód, że zazwyczaj nikt ostatniej zmiany nie chce biegać i że spada to na mnie, opowiedziałam o sytuacji z Sopotu, z halowych MŚ w 2014 r. Tam ostatnią zmianę miała biec Gosia (Małgorzata Hołub-Kowalik - red.), ale przed eliminacjami była tak przerażona, tak sparaliżowana, że mówiła, że odda wszystkie pieniądze, zapłaci mi, ile chcę, kupi mi, co tylko będę chciała, żebym to ja biegła ostatnią zmianę!
- Tak jest, że większość zawodniczek nie chce biegać ostatniej zmiany. A ja się już z nią w sumie pogodziłam i w zasadzie jest mi na tej zmianie dobrze. Co prawda muszę najdłużej się stresować, najdłużej czekać na swoją robotę, ale daję radę.
- Tak, zawsze podkreślam, że stres, adrenalina, otoczka zawodów, że to wszystko mnie tylko napędza. Nigdy mnie atmosfera wielkich biegów nie demotywowała. W takiej atmosferze zawsze potrafię wycisnąć z siebie najwięcej.
- One są i blisko, i daleko. To niby tylko trzy, a nie cztery lata. Ale to aż trzy lata bardzo ciężkiego treningu. A ja na razie jeszcze staram się ani trochę nie myśleć o bieganiu.
- Nie! Co prawda mam jeszcze wolne, czerpię z tego jak najwięcej, ale zwykle w połowie października zaczynałam trenować, a w listopadzie wyjeżdżałam na pierwsze zgrupowanie, więc z tyłu głowy już są myśli, że powoli powinnam się wdrażać w trening. Zrobię to, ale jeszcze troszeczkę wolnego potrzebuję.
- Jeszcze nie ma daty mojego powrotu do biegania. Trener był na urlopie, ja byłam na urlopie, dopiero się spotkamy, usiądziemy i porozmawiamy, co dalej. Przez telefon takich spraw się nie omawia.
- Tak, kilka dni temu zostałam twarzą powiatu raciborskiego i na tym spotkaniu tak powiedziałam. Jeśli dotrwam do igrzysk, to będę chciała walczyć o kolejny medal. Dużo będzie zależało od mojego zdrowia. Chcę biegać dalej, ale dziś nie mówię ani "tak", ani "nie", jeśli chodzi o Paryż.
- Tak, tak, oczywiście, że przyszły! Nie no, nie przesadzajmy. Chociaż oczywiście popularność moja i całej sztafety wzrosła. Bo w Tokio dokonaliśmy niemożliwego. Przecież zdobyliśmy złoto w sztafecie mieszanej, a później z dziewczynami dołożyłyśmy srebro w sztafecie zwykłej, więc ludzie, którzy już lubili oglądać sztafety, teraz polubili te nasze biegi jeszcze bardziej. Ich zainteresowanie jest bardzo miłe. Super, że nasza ciężka praca jest doceniania. I że mamy naprawdę tak dużo kibiców.
- Tak, odczuwam, że ludzie mnie częściej rozpoznają. I proszę wszystkich: nie bójcie się do mnie podejść. Jestem cierpliwa, życzliwa, jak najbardziej otwarta. Chętnie z ludźmi rozmawiam, robię sobie zdjęcia, daję autografy. A ludzie naprawdę często podchodząc do mnie, są przerażeni. Do tego stopnia, że tak im drżą ręce, że nie mogą sobie ze mną zrobić zdjęcia. Nie bójcie się, naprawdę!
- Ha, ha! Trzeba powiedzieć, że miały wyczucie czasu... Aż takich sytuacji nie miałam. Oczywiście zdarza się, że trochę mi brakuje prywatności, że mój mąż musi czekać, bo gdy jesteśmy gdzieś razem, to ludzie też podchodzą. Ale wcale się na to nie skarżę. Jestem osobą publiczną, więc to normalne. Mąż bardzo mi kibicuje, nigdy nie dał mi odczuć, że jest zazdrosny. Wspiera mnie, jeździ ze mną, gdzie tylko może. I widzę, jak się cieszy moimi sukcesami i moją popularnością. Natomiast incognito mogę być, gdy wyjeżdżamy na zagraniczne wakacje.
- To prawda. I wtedy mam trochę przekichane!
- Żarty! Absolutnie tak nie było. Z Polakami, których spotkaliśmy ostatnio, naprawdę się polubiliśmy. Rozumieli, w jakiej sytuacji jestem, że chcę odpocząć.
- Myślę, że to nie mój poziom. Na pewno są bardziej uzdolnione osoby ode mnie. Chociażby rytmicznie. Ja mam dwie lewe nogi do tańca.
- Pamiętam, oglądałam, rewelacyjnie tańczyła. Monika się świetnie sprawdziła też, dlatego że jako sportowiec na pewno wyznaczała sobie kolejne cele z tygodnia na tydzień.
- Tak, na razie trenuję i na tym się skupiam. A co przyniesie przyszłość — zobaczymy.
- Zobaczymy niedługo czy skład sponsorów się zmieni, ale na pewno nie jest tak, że kiedy zakończę karierę, to będę ustawiona do końca życia. Świetnie, że na igrzyskach wygraliśmy, ale każdy z nas po sporcie będzie musiał pójść do pracy i normalnie żyć. Natomiast premia za medale na pewno bardzo się przyda, jestem w trakcie urządzania domu.
- Przez długi czas też ze mną jeździły. Nie wyjmowałam ich z samochodu, bo miałam dużo spotkań i na każdym proszono, żebym pokazała medale. Teraz one leżą w szufladzie. Ale na pewno znajdę dla nich wyjątkowe miejsce. Jak tylko wszystko się całkiem uspokoi, to coś wymyślę.
- Faktycznie, trochę tego jest. Kiedyś na pewno się tym zajmę.
- Nie wiem, czy wszystko się już wygoiło, więc będę musiała wkrótce pójść na konsultacje i zobaczymy czy dostanę zielone światło na normalny trening.
- Całe szczęście blokad nie musiałam przyjmować, ale cały czas byłam na lekach przeciwbólowych (Justyna naderwała mięsień czworogłowy dwa razy — zimą, w sezonie halowym, i później miesiąc przed igrzyskami — red). To było być albo nie być. Powiedziałam, że nie interesuje mnie, co się ze mną stanie po biegu, że chcę i muszę walczyć o medal.
- Taki mam charakter. Igrzyska były imprezą mojego życia. Przygotowywałam się do nich tak bardzo, że musiałam zagrać va banque. Na szczęście się udało i skończyło się rewelacyjnie.
- Podczas biegu nic nie czułam, taka była adrenalina. Ale kiedy emocje opadły, to było gorzej. Na stadionie funkcjonowałam normalnie. A później w wiosce olimpijskiej — na jednej nodze!
- W domu nie, sama sobie ich nie włączyłam. Ale na wszystkich spotkaniach je oglądałam. Wszystkie spotkania od tego się zaczynają. I ja się wtedy wzruszam. Bo to ciągle świeże, mimo że minęły dwa miesiące. Czasami aż mam ciarki na całym ciele, gdy to widzę i tego słucham, bo komentarz też robi swoje. Patrzę i się uśmiecham, bo wracają piękne wspomnienia z Tokio.