To koniec pięknej kariery! "Poczułem się królem życia. W miesiąc miałem tyle, ile wcześniej w rok"

- Pamiętam, jak uważano, że z Tomkiem Majewskim jesteśmy za słabi, żeby mieszkać na terenie ośrodka w Spale, więc nocowaliśmy w barakach. Śmiejemy się, że wtedy trenowaliśmy zaŻarcie - opowiada Piotr Małachowski, dwukrotny wicemistrz olimpijski, mistrz świata i Europy. Znakomity dyskobol w niedzielę w Chorzowie skończy karierę.

Aż 41 medalistów igrzysk olimpijskich wystartuje w niedzielę w Chorzowie. Mityng ma znakomitą obsadę, pełne listy startowe można zobaczyć tutaj. Impreza zacznie się o godzinie 14.45, kibice - za darmo - mogą wchodzić na trybuny Stadionu Śląskiego już od godziny 13. Będzie okazja, żeby podziękować naszym medalistom igrzysk w Tokio (lekkoatleci wywalczyli tam aż 9 z 14 medali całej polskiej reprezentacji). I żeby pożegnać Piotra Małachowskiego, dwukrotnego wicemistrza olimpijskiego (Pekin 2008 i Rio 2016), mistrza (Pekin 2015) i dwukrotnego wicemistrza świata (Berlin 2009, Moskwa 2013) oraz dwukrotnego mistrza Europy (Barcelona 2010, Amsterdam 2016) w rzucie dyskiem.

Jego ostatni konkurs w karierze zacznie się o godzinie 18.15. Razem z Małachowskim symbolicznie wystartuje m.in. jego ośmioletni syn Henryk.

Zobacz wideo "Jeśli Fajdek zmieni szlafrok na habit, to wystartuje na IO w 2032 roku"

Łukasz Jachimiak: Od ponad roku zapowiadałeś, że skończysz karierę tu i teraz, na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Jesteś gotowy?

Piotr Małachowski: Oczywiście, już od dawna. Wszystko przemyślałem i czuję się z tym bardzo dobrze.

Nie przypominam sobie, żebym widział Ciebie płaczącego, ale w niedzielę chyba łza może Ci się w oku zakręcić?

- Na pewno się pojawi. Marcin Rosengarten, który wszystko organizuje, już dał próbkę tego, co mnie czeka. Kilka dni temu na konferencji prasowej pokazał film o moich rzutach, medalach, o licytacjach medalu olimpijskiego i statuetek z Diamentowej Ligi i już wtedy łezka się mocno kręciła. To nie jest tak, że ja jestem twardzielem i nic mnie nie ruszy. Kończy się coś, co robiłem całe życie, co sprawiało mi wielką przyjemność. Nagle tego nie ma. Możesz się na to przygotowywać, ale nie jest fajnie, kiedy do ciebie dociera, że to się naprawdę właśnie teraz całkowicie ucina.

Który z momentów pokazanych w filmie najbardziej Cię rusza?

- Oczywiście część o dzieciakach. One były bardzo poważnie chore. Tymek miał wadę serca, Olek miał nowotwór. Widziałem chłopców, kiedy chorowali. Było bardzo słabo. A dzisiaj to są fajne, zdrowe, uśmiechnięte dzieciaki i wiem, że im pomogłem. To jest większa rzecz niż wszystko, co możesz wygrać w sporcie.

Kiedyś mówiłeś mi, że masz taki plan, żeby w Tokio zdobyć jeszcze jeden medal na licytację. Na ostatni olimpijski start już Ci zabrakło zdrowia, medale były już po prostu poza Twoim zasięgiem?

Faktycznie taki był plan. Na szczęście Majka Andrejczyk wzięła ze mnie przykład i swój wywalczony medal oddała na licytację. Świetnie wyszło, że Żabka go kupiła za dużą kwotę, że ludzie usłyszeli o akcji i też wpłacili dużo pieniędzy. Udało się pomóc kolejnemu dzieciaczkowi. Uwierz, że kiedy wywalczyłem jeden czy drugi medal, to oczywiście się cieszyłem, ale czas mija, zostają ci wspomnienia, a ten przedmiot, o który tak walczyłeś może pomóc ratować czyjeś życie. W życiu nie ma nic gorszego od bezradności. Widząc ją trzeba pomagać, jeśli tylko się da. A Tokio? Cóż, na medale okazałem się już za stary. Po prostu. 38 lat to w sporcie dużo. Przyszli młodsi, silniejsi - naturalna kolej rzeczy.

Ile lat z tych swoich 38 byłeś w sporcie? Pewnie z ćwierć wieku?

- Prawie. Wychodzi mi, że 24 lata. Z tego 21-22 naprawdę na poważnie.

Długo sport musiałeś godzić z zarabianiem na życie poza sportem. Jak długo?

- Pierwszy, bardzo ważny moment miałem w Erfurcie, na młodzieżowych mistrzostwach Europy. To był 2005 rok, miałem 22 lata, zdobyłem srebrny medal. Złoto przegrałem oczywiście z Robertem Hartingiem, moim największym rywalem. Ale mając to srebro uwierzyłem, że coś może ze mnie być. I już nie odpuściłem, chociaż musiało minąć jeszcze kilka lat, żeby wszyscy uwierzyli, że ja nie odpuszczę.

Nie odpuściłeś, bo dla chłopaka ze wsi, bez większych perspektyw, sport był jedyną wielką szansą? Kiedyś Tomasz Majewski opowiadał mi, w jak spartańskich warunkach zasuwaliście u tego samego trenera, Witolda Suskiego.

- Potwierdzam: zimą żeby w ogóle zacząć trening, to trzeba było odmrozić skute lodem koła - Tomek swoje do kuli, a ja swoje do dysku. Brało się wiadra z wrzątkiem i się lało. Nie do pomyślenia dla dzieciaków, które dziś zaczynają uprawiać sport, prawda? Oczywiście to dobrze, że dziś dzieciaki mają fajne warunki. Ale wiem po sobie i po ludziach, których znam od lat, że z trudnych początków rodzi się wielu mistrzów sportu. Trzeba się zahartować. Dziś wszystko wszystkim ma się od razu należeć, a my z Tomkiem byliśmy dumni, że w nagrodę za harówkę dostaliśmy w końcu po reprezentacyjnym dresie i że wolno nam było pojechać na zgrupowanie do Spały, do COS-u, żeby trenować razem z tymi, którzy zdobywali medale wielkich imprez. Pamiętam, jak uważano, że jesteśmy za słabi, żeby mieszkać na terenie ośrodka, więc nocowaliśmy w barakach trochę dalej. Trzeba było tak celować z powrotem z treningu, żeby się jeszcze załapać na kąpiel w ciepłej wodzie. Ale rzadko się udawało, często zimą brało się zimny prysznic. Warunki mieszkaniowe były trudne, za to atmosferę mieliśmy świetną. No i jedzenie było super. Jak się wcześniej żyło w bursie i nie dojadało, to na takim zgrupowaniu się robiło masę, ha, ha! Z Tomkiem do dziś się śmiejemy, że w pierwszych latach w Spale to my trenowaliśmy zaŻarcie!

Pamiętasz, jakich mistrzów spotkałeś na swoim pierwszym zgrupowaniu?

- Kamilę Skolimowską! Do tego Szymona Ziółkowskiego, Monikę Pyrek. To były wielkie postaci. Mistrzowie. Kamila i Szymon dopiero co wygrali złote medale olimpijskie na igrzyskach Sydney 2000, Monika regularnie miała medale wielkich imprez. Marzyło się, żeby kiedyś być jak oni.

Igrzyska olimpijskie Pekin 2008 to dla Ciebie wyjątkowe wspomnienie z kariery, bo tam pierwszy raz spełniłeś to marzenie?

- Tak, to drugi ważny moment po Erfurcie. Tylko, wiadomo że tu na większą skalę. Na tamte igrzyska pojechałem mając spokój, bo już byłem skreślony. Przez media, przez działaczy, prawie przez wszystkich. W 2005 roku zdobyłem to srebro na młodzieżowych mistrzostwach Europy, więc oczekiwano, że zaraz będą też miał wyniki w seniorach. Nie zapomnę mistrzostw świata w Osace w 2007 roku. Tam pojechałem z rekordem Polski na poziomie 66 metrów, a w konkursie rzuciłem tylko 60.77 m i byłem dopiero 12. To wtedy wielu postawiło na mnie krzyżyk. I to wtedy powiedziałem sobie: "Tak? To ja wam jeszcze pokażę!". Rok później w Pekinie miałem najpierw spokój, a później, po srebrze, wielką satysfakcję.

I rewolucję w życiu. Bo rewolucja to dobre słowo, prawda?

- Pewnie! Wszystko mi się całkowicie zmieniło. Jeszcze w grudniu 2007 roku stałem na bramce w dyskotece. Kilka miesięcy przed olimpijskim medalem! Przez lata biedowałem. A nagle stałem się bogaty. Wyobraź sobie, że moja mama zarabiała 1800 złotych, ja dostawałem po 500-1000 złotych miesięcznie, a tu z dnia na dzień mogłem sobie kupić kawalerkę w Warszawie! Wszystko zaczęło pędzić. Stałem się żołnierzem, który dostaje trochę ponad 2000 złotych pensji, doszło stypendium za olimpijski medal i jeszcze za kilka miesięcy podpisałem pierwszy sponsorski kontrakt z Orlenem. W sumie miesiąc w miesiąc wpływało mi na konto po ponad 10 tysięcy złotych. W miesiąc miałem tyle, ile wcześniej w rok!

Jak na to zareagowałeś?

- Poczułem się królem życia. Pomyślałem, że pieniądze już zawsze będą do mnie płynęły szerokim strumieniem, bo czułem się bardzo mocny i byłem pewny kolejnych dobrych wyników. Głupie myślenie, nie? Przecież mogła przyjść kontuzja, która wszystko by przekreśliła. I zostałbym z niczym.

Mówisz, że się poczułeś królem życia, ale przecież po srebrze olimpijskim z 2008 roku w 2009 roku zdobyłeś wicemistrzostwo świata, a w 2010 roku zostałeś mistrzem Europy. To nie są wyniki świadczące o sodówce.

- Wiesz, nie było tak, że całkiem sobie sport odpuściłem. Ale miałem takie wyobrażenie, że jako wicemistrz olimpijski mogę trochę zwolnić, bo już jestem taki dobry. Gdybym myślał inaczej, to może w kolejnych latach rzucałbym 70 metrów, a nie 68-69. Ale było nocne życie, byli koledzy, były imprezy, był alkohol, na wyciągnięcie ręki były narkotyki, chociaż ich nigdy nie wziąłem. Były różne sytuacje, o których dziś mogę mówić młodym, że warto ich uniknąć.

Na przykład?

- Na przykład jak jesteś duży i idziesz do dyskoteki, to wiadomo, że znajdą się tacy, którzy będą cię zaczepiali. I wtedy warto odpuścić. Na spotkaniach z młodymi często to mówię.

I myślisz, że do nich trafiasz? Sam słuchałbyś takiego 38-letniego dziadka?

- Pewnie nie we wszystkim bym słuchał. Ale musisz wiedzieć, że ten dziadek nie miał w życiu łatwo, że swoje przeszedł i to mu się przydaje. Jak jadę na spotkanie z trudną młodzieżą, to umiem z nią rozmawiać. Bywa, że ktoś mi coś mocno powie, to ja też mocno odpowiem - tak, żeby trafiło i żeby zostało. Umiem na swoim przykładzie różne rzeczy pokazać. Wytłumaczyć, że czegoś nie warto robić.

Czego nie warto robić?

- A, już nie pamiętam.

Przypomnisz sobie, gdy ktoś Cię namówi na napisanie książki?

- Książki nie będzie. Byłaby nudna.

Jesteś bogatym człowiekiem? Nie byłeś piłkarzem, ale dużo w sporcie wygrałeś i jak już zrozumiałeś, że warto odkładać, to jednak miałeś z czego, prawda?

- Tak, coś mam. Ale przede wszystkim jestem szczęśliwy, bo mam to, co jest ważniejsze od pieniędzy. Mam rodzinę, jestem ojcem i mężem. I mam zdrowie, mam dwie ręce do pracy. Wszystko zależy ode mnie.

Wspomniałeś Roberta Hartinga - jak się ma Wasza szorstka przyjaźń?

- Sprawa jest prosta - niepotrzebnie się kiedyś zdenerwowałem, że mi nie pogratulował. Zwykle robimy to po konkursie, jeszcze na rzutni. On to zrobił po tym jak odebraliśmy medale, a ja się wcześniej głupio zagotowałem i narzekałem. Moja wina. Później nasze relacje się poprawiły, były normalne, a z czasem stały się naprawdę dobre. Byłem nawet u niego, gdy kończył karierę.

Kto będzie u Ciebie?

- Nie mam pojęcia! Nie wiem kompletnie, co ten Rosengarten wymyślił. Absolutnie wszystko przede mną ukrywa!

Nie słyszę, żebyś był z tego zadowolony.

- Bo ja lubię robić niespodzianki, ale sam nie lubię być zaskakiwany.

Możesz zrobić niespodziankę wynikową czy to jak daleko rzucisz w ostatnim starcie w życiu nie ma już znaczenia?

- Chcę tylko fajnie przeżyć ten ostatni dzień. W zdrowiu, z kibicami. Chcę mieć piękne wspomnienie po tych wszystkich udanych latach. Wyniki zrobiłem wcześniej. Jestem spełnionym sportowcem, a teraz chcę być coraz szczęśliwszym człowiekiem, ojcem i mężem w pełnym wymiarze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.