Maria Andrejczyk wicemistrzyni olimpijska z Tokio w rzucie oszczepem wystawiła zdobyty przez siebie srebrny medal na licytację. Został on kupiony za 200 tysięcy złotych przez firmę "Żabka", a pozostałe wpłaty od kibiców pozwoliły zakończyć zbiórkę na operację serca małego Miłoszka. Gest Polki odbił się szerokim echem nie tylko w Polsce, ale także w Portugalii, Wielkiej Brytanii.
Kilka dni później firma "Żabka" poinformowała, że medal zostanie u wicemistrzyni olimpijskiej z Tokio. Maria Andrejczyk postanowiła jednak, że nie zamierza zatrzymać srebrnego medalu z Tokio u siebie w domu.
- Medal wrócił do mnie na chwilę, bo oficjalnie przekazuję go do Muzeum Olimpijskiego, by mógł spocząć w tak zacnym gronie, wśród innych trofeów naszych mistrzów. To ogromny zaszczyt - przyznała Andrejczyk w rozmowie z "Faktem".
Srebro Marii Andrejczyk na igrzyskach w Tokio było jednym z momentów chwały polskiej lekkoatletyki. Królowa sportu dała nam w Japonii dziewięć medali - cztery złote, dwa srebrne i trzy brązowe. Tak dobrze nie było nigdy. Nawet w czasach legend (m.in. Ireny Kirszenstein, Ewy Kłobukowskiej czy Teresy Ciepły), które na igrzyskach Tokio 1964 wywalczyły osiem medali, w układzie 2-4-2.
Firma Żabka z kolei poszła w ślady Jana Kulczyka, polskiego miliardera, który w 2013 roku wykupił brązowy medal olimpijski Zofii Noceti-Klepackiej na aukcji charytatywnej dla chorej Zuzi. Wykupił, a następnie zwrócił go olimpijce podczas gali w Polskim Komitecie Olimpijskim.
- Pani Zosiu, tak naprawdę zdobyła pani ten medal dwukrotnie. Raz w Londynie i drugi raz tu, w Warszawie. W obu wypadkach - w cudownym, niepowtarzalnym stylu. Pani Zosiu, on musi wrócić do pani! - mówił Kulczyk, który wylicytował wówczas medal za 87 tysięcy złotych. Cała sytuacja była bardzo wzruszająca, gdyż spotkała się z niezwykłą reakcją zaskoczonej zawodniczki, która wręcz oniemiała na scenie na gali PKOl.