Polska nadzieja chce medalu olimpijskiego. Już zbliżyła się do światowej czołówki

Jakub Balcerski
- Celujemy w medal igrzysk. Gdyby udało się w Paryżu, byłoby fantastycznie. Jeżeli się nie uda, to niech on będzie kiedykolwiek. Nawet w wieku 35 lat - mówi Jarosław Skrzyszowski, ojciec i trener Pii, 20-letniej płotkarki, która za kilkanaście dni zadebiutuje na igrzyskach.

Jarosław Skrzyszowski to absolwent i trener AWF. Sam na igrzyskach nie wystartował, ale w Tokio wystąpi jego córka, płotkarka Pia Skrzyszowska, zawodniczka AZS AWF Warszawa i studentka AWF Warszawa. Jej ojciec w rozmowie ze Sport.pl tłumaczy, jak wychowywała się nowa nadzieja polskiej lekkiej atletyki i czego można się po niej spodziewać w Japonii.

Zobacz wideo Nadzieja polskiej lekkiej atletyki celuje w wielki sukces. "Ona naprawdę chce tego medalu"

Jakub Balcerski: Pia Skrzyszowska ze złotem i rekordem życiowym na 100 m przez płotki, Klaudia Wojtunik z brązem - to chyba wymarzony wynik po weekendowych mistrzostwach Europy juniorek?

Jarosław Skrzyszowski: Pewnie zawsze da się lepiej, ale cieszę się z tego, co jest. Rekord życiowy Pii jest bardzo dobry, Klaudia Wojtunik też pobiegła świetnie. Błędy u Pii były i gdyby udało się je wyeliminować, to mogłaby pobiec nawet szybciej. Jednak jestem zadowolony, bo rywalki były świetne.

Francuzka Samba-Mayela ma rekord lepszy niż czas tego biegu i od kilku lat jest na tym poziomie. Zatem wydawało się, że będzie bardzo trudno z nią wygrać, ale jednak to się udało. Była też Holenderka Sedney, która jest bardzo młodą, ale niezwykle szybką dziewczyną i też biegała poniżej 13 sekund w tym sezonie. Zaprezentowała się nieźle, choć spodziewałem się, że włączy się do tej głównej walki. Mogło tu być bardzo różnie. Wiedzieliśmy, że Pia powinna może mieć medal, ale nie myśleliśmy pewności, czy będzie on złoty. 

Jak pan postrzega ten wynik? Dwa lata temu w Szwecji w tej samej imprezie zdobyła srebro, ale w międzyczasie były już przecież także imprezy seniorskie, a wśród nich piąte miejsce w halowych mistrzostwach Europy na 60 m przez płotki.

- W sporcie zawsze rywalizuje się po to, żeby wygrywać, ale warto też zwrócić uwagę, z jakim wynikiem to się udaje. W Talinnie poza złotym medalem Pia dołożyła kapitalny rezultat - 12,77. To wynik ze szczytu możliwości najlepszych europejskich zawodniczek. Na świecie zbliża ją do grupy elitarnej. Gdyby z tego udało się uszczknąć w tym sezonie jeszcze 0,1 sekundy, a może nawet 0,15 sekundy, to byłaby już wąska światowa czołówka.

Może to nie wystarczyć na zdobycie medalu igrzysk olimpijskich, ale zapewne zagwarantuje miejsce wśród ośmiu finalistek. Nie wiem jednak, czy to się uda. Wynik tu był bardzo fajny, ale mimo braku medalu na HME w Toruniu tam Pia pobiegła 7,88 w półfinale i to był drugi wynik w Europie w tym roku. Dlatego 12,77 to nadal nie to samo, co tamten rezultat, który zresztą też pokazywał jej wielki potencjał. To skłania mnie do myślenia, że może Pii uda się pobiec jeszcze szybciej w tym sezonie, gdzieś w okolicach 12,60.

W taki czas celuje w Tokio?

- Widzę, jak Pia biega na treningach. Monitoruję międzyczasy na poszczególnych płotkach. Z tego wynika, że gdyby udało się pobiec wszystkie płotki tak, jak udaje jej się to na treningach, to 12,60 nie byłoby jakimś zaskoczeniem. To jednak trzeba przełożyć na zawody.

Pia najlepsze wyniki uzyskuje na najważniejszych imprezach. Na treningach widać naprawdę świetne biegi i czekam, kiedy taki zdarzy się przy rywalizacji na najwyższym poziomie. Choć nie chcę narzekać na 12,77 uzyskane bez bardzo sprzyjających warunków. Ale to, o czym mówię, nie jest jakąś nieosiągalną fantazją.

Po medalu w Talinnie było dużo radości. Najpierw wyskoki Pii, potem euforia obu dziewczyn, gdy potwierdziło się, że Klaudia Wojtunik ma brąz. To osiągnięcie dało dużo radości i pozytywnej energii na kolejne tygodnie, prawda?

- Tak. U Pii emocje były skumulowane, bo była jedną z faworytek, co wiąże się z dość dużą presją. Jednak zupełnie inaczej się biega, gdy startuje się na luzie, jak na drużynowych mistrzostwach Europy w biegu sztafecie na płaskie 100 metrów, gdy po prostu pojawiła się okazja takiej rywalizacji i z niej skorzystała. Nie jest typową sprinterką, a jednak pobiegła doskonale i pokonała bardziej doświadczone rywalki.

To było bieganie ze swobodnym nastawieniem, a tutaj było już trochę inaczej. Pia parę razy pokazała już w tym roku, że na płotkach potrafi biegać. Nie tylko oczekiwania innych wobec niej, ale także samej Pii były takie, żeby nie zmieniać tego, że zaczęła wygrywać. A te mistrzostwa naprawdę nie były łatwe, nie było w niej przeświadczenia, że na pewno to wygra. Ale tego bardzo chciała, było w niej sporo koncentracji na celu. Dzień wcześniej w półfinale pojawiły się spore błędy i on się do końca nie udał. Pewnie w głowie też siedziało jej trochę, żeby tych błędów nie popełnić. Gdy okazało się, że wygrała, to emocje się uwolniły.

Ciekawe słowa Pia powiedziała już po biegu, gdy stwierdziła, że gdyby bieg na płąskie 100 i 100 metrów przez płotki były inaczej rozłożone w planie mistrzostw, to pewnie pobiegłaby w obu. Planujecie takie ruchy w przyszłości?

- Pia ma najlepszy wynik w Europie wśród zawodniczek poniżej 23. roku życia. W Talinnie na 100 m byłaby zatem faworytką. Może nawet łatwiej byłoby jej zdobyć tamten medal, a nie ten na płotkach. W tym roku w hali (w biegu na 60 m) było podobnie. Pobiegła 7,24 i widać było po wynikach mityngów World Touru, że byłaby w nich wyżej niż na płotkach. Poziom w biegach sprinterskich nie był tak wygórowany. Tu mogło być podobnie i pewnie stąd słowa Pii.

Czy będziemy na to stawiać? Raczej postaramy się traktować to tak, jak do tej pory: 100 m będzie dodatkiem i bazą do płotków. Szybkość jest bardzo ważna, a Pia jest szybka i utalentowana sprintersko, ale będziemy się koncentrować na płotkach, bo to jednak inny sposób biegania. Tutaj potrzebne jest rytmiczne bieganie między płotkami i skróconym krokiem, czego w telewizji może nie widać, ale proszę mi wierzyć, że skrócona długość kroku płotkarskiego to naprawdę nie jest naturalny krok. Bieganie na płaskie 100 metrów rozbija technikę płotkarską zawodniczki, bo pojawia się problem z przestawieniem na rytm płotkowy. Trudno się dostosować i staram się nie dodawać wielu elementów do płaskiego biegania, żeby Pii nie było tak trudno wrócić do płotków.

Przed wami teraz trochę spokoju, czy już raczej myślenia o Tokio?

- Spokoju będzie najmniej, bo wylatujemy do Japonii 17 lipca, a w międzyczasie musieliśmy zrobić testy na koronawirusa, odebrać sprzęt na igrzyska i złożyć olimpijskie ślubowanie. A tu trzeba jeszcze potrenować.  Lot też trochę trwa, więc trzeba będzie chwili, żeby dojść do siebie i rozpocząć treningi na miejscu. Robimy to po raz pierwszy, ale nie jesteśmy przerażeni. Nie żyjemy w nerwach i powtarzaniu, że będzie trudno. Bo będzie, ale wszyscy mają podobnie.

A czegoś już na miejscu się obawiacie?

- Do tego także podchodzimy spokojnie. W Japonii uda nam się to wszystko poukładać. Najbardziej martwi mnie to, że nie będzie kibiców na stadionie. To kwintesencja sportu i ja, gdy byłem zawodnikiem, marzyłem o igrzyskach, wyobrażając sobie siebie na stadionie wypełnionym ludźmi. Wyobrażałem sobie 50 tys. ludzi, którzy krzyczą i na mnie patrzą. To Pii zostanie zabrane, a wiem, że ona też o czymś takim marzyła.

Można powiedzieć, że Pia spełnia pana marzenie o wyjeździe na igrzyska? Pana żonie udało się być w Seulu w 1988 roku, Pia teraz poleci z panem do Tokio.

- Doceniałbym Pię także, gdyby była najlepszą księgową, czy neurochirurgiem. Może dlatego, że uprawia sport, z którego oboje z żoną się wywodzimy, jest to nam bliższe, ale przede wszystkim cieszymy się, że córka spełnia własne marzenia, realizuje siebie i jest w tym sporcie niezła.

Łączenie relacji ojciec-córka i trener-zawodniczka jest dla pana trudne, czy już się pan do tego przystosował?

- To wydawało się trudne, ale tylko zanim zaczęliśmy trenować. Znałem kilka osób, które trenowały swoje dzieci i wiem, że często to się nie udawało, albo kończyło konfliktami. Tego sportu i emocji w ich relacjach było za dużo. Obawiałem się, że u nas też będzie takie przesilenie, ale na szczęście to zupełnie się nie pojawia. Na treningu jesteśmy razem i poza sportem rozmawiamy także o innych sprawach, choćby po to, żeby odreagować. Rozluźniamy się, opowiadamy coś sobie. Kiedy kończymy trening, Pia wraca do domu, a mieszka z siostrą niedaleko warszawskiego AWF, ja mieszkam nieco dalej. Nie widujemy się często poza treningami, a wtedy też staramy się jak najmniej rozmawiać o sporcie.

Mamy z Pią bardzo podobne charaktery - podobne rzeczy lubimy, podobnych nie lubimy, podobnie odczuwamy, czy śmiejemy się z różnych spraw. Całkiem dobrze się rozumiemy i doskonale wiemy, kiedy nadchodzi moment, gdy już mamy siebie dość. Nie musimy sobie nawet dawać sygnału.

W przypadku rodziców często pojawia się chwila, w której muszą uwierzyć, że w przypadku ich dziecka warto postawić na sport. Pamięta pan moment, gdy zdał pan sobie sprawę, że z Pii "coś będzie"?

- Widziałem, że jest ruchliwym dzieckiem, ale nie było u niej widać, że jest ponadprzeciętna. Uważałem, że powinna się zająć sportem, ale nie w przesadny sposób. Myślałem, że on będzie dodatkiem do życia, albo zabawą. Chciałem, żeby coś w tym osiągnęła, ale żeby to jednocześnie nie zabrało jej możliwości rozwoju w innych kierunkach. I Pia też tak do tego podchodziła. Na początku trenowała lekkoatletykę, a nie od razu konkretną konkurencję.

Był taki moment, kiedy jako juniorka młodsza, gdy jeszcze nie byłem jej trenerem, pobiegła 7,40 na płaskich 60 metrach. Pobiegła szybciej niż Ewa Swoboda w tym wieku, to był rekord Polski. Wtedy rownież raz przebiegła płotki na tym dystansie i też padł rekord kraju. A ona robiła to jeszcze dość siermiężnie. To pokazało mi, jak ogromny ma potencjał. Pomyślałem, że może trzeba skupić się bardziej na sporcie. Pia nie traciła jednak z oczu innych celów. Gdy zaproponowała, żebym zaczął ją trenować, jednym z moich warunków było to, że ma zdać maturę na wysokim poziomie. Pia ze sportu nie zrezygnowała, ale maturę też zdała świetnie. Z matematyki i angielskiego miała ponad 90 procent. Dotrzymała słowa.

Pia najpierw trenowała w Skrze. Skąd zmiana na AWF i pana w roli trenera?

- Warunki do trenowania na Skrze były fatalne. Teraz jest już zamknięta, a wtedy dogorywała. W zimie trenowało się w takiej hali, która była nieogrzewana, nie można się było wykąpać. To była ruina. Pia wtedy działała jeszcze ogólnorozwojowo, bo zajmowała się nawet siedmiobojem, nieźle wychodziło jej skakanie w dal. Ale zaczęła szybciej biegać i zdecydowała się na pierwszy tak profesjonalny krok, czyli żeby trener bardziej ukierunkował jej drogę w jednej konkurencji, a do tego, żeby poprawiły się warunki.

Stąd też pojawił się pomysł AWF. Kilka razy poprowadziłem treningi Pii i chyba zauważyła, że odpowiada jej mój styl myślenia o bieganiu i tego, jak układam trening. Warszawska AWF ma świetne warunki, jedne z najlepszych w Polsce - halę, która zabezpiecza nas od trudnych warunków, czy stadion, na którym trenuje wiele zawodników kadry narodowej, czy z innych klubów. To powoduje, że panuje atmosfera prawdziwego, wielkiego sportu. To złożyło się na decyzję i stwierdzenie, że to właściwy kierunek.

Kiedy czyta pan o Pii, że jest nadzieją polskiej lekkoatletyki, to boi się pan o jej psychikę?

- Pia jest rozsądna, zna swoją wartość. Czuje, że jest dopiero u progu kariery i wyżyny przed nią. Jest też świadoma tego, jak się ją postrzega, ale myślę, że zdaje sobie też sprawę, że jeszcze mnóstwo pracy, aby zbliżyć się do osiagnięć Ireny Szewińskiej. Pia jest na drodze do tego, co ona sobie wymarzyła.

W rozmowach z Pią pojawiały się wątki dotyczące medalu na igrzyskach. Że pewnie jeszcze nie w Tokio, ale może w Paryżu. To realne?

- To możliwe. Pia chce medalu olimpijskiego. Myślę, że jeśli tego nie osiągnie, będzie zawiedziona. Historia zna sporo tych, którzy pomimo nadziei i potencjału nie osiągnęli niczego wielkiego. Bo nie mieli szczęścia, dopadły ich problemy ze zdrowiem, okazało się, że talent jest mniejszy niż się wydawało.

W przypadku Pii może być różnie, ale nie ukrywamy, że w przyszłości celujemy w medal. Gdyby to było w Paryżu w 2024 r., byłoby fantastycznie. Jeżeli się nie uda, to niech on będzie kiedykolwiek. Nawet jeśli będzie miała 35 lat i będzie biegała, to niech to się wydarzy. Czasem tak jest: dzisiaj wydaje się, że wyniki poprawiają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a za dwa lata może przyjść stagnacja. To, co łatwo przychodziło, gdy było się młodym, będzie wtedy wymagało o wiele większej pracy. Dlatego często trzeba poczekać na wyniki z najwyższej półki. Nie będę gdybał, jak będzie. Uważam tylko, że jeśli wszystko potoczy się w dobrym kierunku, to Pia kiedyś zdobędzie medal olimpijski.

W kontekście Tokio mówiliśmy o czasie i że 12,60 byłoby czymś świetnym. A jak jest z przechodzeniem kolejnych faz rywalizacji? Stawiacie sobie też cel w postacie półfinału, albo finału?

- Zakładamy, że półfinał to coś, co Pia powinna osiągnąć dzięki obecnie prezentowanemu poziomowi. Żeby wejść do finału, musiałaby się nieco poprawić, mieć trochę szczęścia i chęć udowodnienia rywalkom, że jest ktoś, kto nie zważa na ich dotychczasowe dokonania, tylko chce je przegonić. Jeśli w tym dniu uda jej się wszystko to zebrać w całość, to może tak będzie. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA