Andrejczyk to 25-latka, która błysnęła pięć lat temu w Rio, w swoim olimpijskim debiucie. W Brazylii wynikiem 67,11 m wygrała kwalifikacje. A w finale rzuciła 64,78 m i była tylko o 2 cm gorsza niż zdobywczyni brązowego medalu, rekordzistka świata Barbora Spotakova.
W rozmowie ze Sport.pl po starcie w Splicie Andrejczyk opowiada o czterech operacjach, jakie przeszła między Rio a Tokio. I o tym, jak przygotowała formę na ten rok. Możliwości Polki są wielkie. W niedzielę miała jeden rzut rewelacyjny i jeszcze dwa co najmniej godne zauważenia, bo 69,68 m to wynik o wiele lepszy niż 66,18 m, jakim Sara Kolak zdobyła olimpijskie złoto w Rio, a 65,24 m dałoby na ostatnich igrzyskach srebro.
Maria Andrejczyk: Wreszcie przepracowałam zimę bez kontuzji. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy. Marcowe i kwietniowe treningi wyglądały dobrze, to mi dodało pewności siebie. Ale dzień przed startem chodziłam zestresowana. Bardzo dużo się działo u mnie w głowie. A teraz nie wiem, co mam powiedzieć. Fajny wynik, ale to wszystko już jest za mną. Ja tym wynikiem nic nie zrobiłam.
Okej, zapisałam się na kartach historii, ale mam inne rzeczy do zrobienia w tym sezonie. Cieszę się, że są przy mnie mój trener, mój menedżer i przede wszystkim profesor Blecharz. To psycholog, z którym współpracuję od igrzysk w Rio. Te osoby są dla mnie najważniejsze. Dzięki zaufaniu do nich i dzięki ich wsparciu będzie dobrze. Wiem to. Wiem, że dalej spokojnie będziemy iść w tym celu, do którego zmierzamy.
Zdziwiłam się, pewnie! Tak jak się zdziwiłam na wynik 67,11 w eliminacjach w Rio. To było takie: "Bum! F*ck! Ja naprawdę tyle rzuciłam?!".
Nie, nie, nie - o tym w ogóle nie myślimy!
Przyznam się, że zdarzył mi się rzut na 67-68 metrów. To było w Belek, gdy było wietrznie. W konkursie w Splicie też wiał wiatr, który wiem, że mi pomógł. Ale na pewno mój wynik daje wszystkim do myślenia. I powiem nieskromnie, że się cieszę, że jest fajnie.
Tak, siekiera jest nieodłącznym elementem treningu jesienią i zimą.
Sąsiedzi są ze mnie bardzo zadowoleni, ha, ha! A mówiąc serio, troszeczkę zmieniliśmy z trenerem pracę pod kątem tego sezonu. Miniony sezon bardzo dużo trenerowi powiedział. Nie byłam wtedy w stanie realizować całego planu ze względu na operację stawu skokowego, którą miałam. Parę rzeczy więc zmieniliśmy i to procentuje.
Mogę śmiało powiedzieć, że jeśli chodzi o problemy ze zdrowiem, to mam tyle doświadczenia, co niejeden 35-letni zawodnik. Dużo przeszłam. I jestem megawdzięczna za każdą operację, za każdy ból, który mi dokuczał. To wszystko się przydało. To mi daje siłę, żeby spokojnie i zdroworozsądkowo myśleć o pracy, o kolejnych startach, a nie podpalać się wynikiem i samej sobie zakładać już medal olimpijski. Są jeszcze rzeczy do zrobienia. O igrzyskach nie mam zamiaru rozmawiać z nikim.
Zdecydowanie! Jestem mu niesamowicie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił. Był czas, że dzwoniłam do niego z płaczem, bo zupełnie sobie nie umiałam poradzić. Pracujemy z wiarą w cel, który mamy i z wiarą w plan, który ma nas doprowadzić do celu. Mega się cieszę, że mam taką pomoc.
Wiem, wiem! Ale wiem też, że nie da się poprawiać na każdych zawodach. Nie na takim poziomie. Nawet mi nie zależy na tym, żeby się teraz poprawiać, pokazywać. Będę chciała potwierdzać wysoką dyspozycję, rzucając powyżej 60 metrów. A najważniejsze, żeby mi zdrowie dopisywało. Reszta mnie nie interesuje. Po prostu skupiam się na pracy, którą realizowałam do tej pory.
Operacja stawu skokowego była czwartą. Zaraz po igrzyskach w Rio miałam operację barku, później dwie operacje na zatoki, bo ciągle miałam bóle głowy, nie mogłam przez nie normalnie trenować. A ze stawem skokowym to było tak, że od stycznia do maja ubiegłego roku nikt nie wiedział, o co chodzi i dopiero pani doktor Gosia Serafin-Król odkryła, co mi jest. Ona jest niesamowicie dokładna, USG u niej trwa nawet półtorej godziny. Po operacji też dobrze trafiłam, bo dzięki rehabilitacjom w Bieruniu pod Katowicami zdobyłam świadomość swojego ciała, zyskałam pewność, że wracam na właściwe tory. Cztery operacje jak na 25-latkę to dużo, śmieję się, że weteranka ze mnie. Ale naprawdę uważam, że to wszystko było po coś.