Lewandowskiemu brat już nie pomoże. "To musiało się tak skończyć"

- Trzeba zacisnąć zęby i jechać dalej. Moje cele i marzenia się nie zmieniają. Nie odpuszczę - mówi Marcin Lewandowski. Na dwa i pół miesiąca przed igrzyskami w Tokio as naszej lekkoatletyki definitywnie rozstał się ze swoim bratem, z którym trenował od początku kariery.

Marcin Lewandowski ma prawie 34 lata i wygrał w sporcie już bardzo wiele. Na mistrzostwach świata i Europy, licząc zawody na stadionie i w hali, wywalczył aż 10 medali. W tym cztery złote. Brakuje mu tylko jednego ważnego krążka - z igrzysk olimpijskich.

Zobacz wideo Patryk Dobek ze złotym medalem w biegu na 800 metrów. "Co ja tutaj narobiłem"

Wszystkie sukcesy "Lewy" odnosił jako zawodnik prowadzony przez Tomasza Lewandowskiego. Brat Marcina ponad rok temu nie porozumiał się z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki w sprawie nowego kontraktu. I oficjalnie przestał być szkoleniowcem nie tylko Marcina, ale też Adama Kszczota, którego dołączenie do teamu Lewandowskich już zdążono ogłosić.

Aż do teraz trener Lewandowski prowadził naszych znakomitych średniodystansowców zdalnie. Ale we wtorek Marcin Lewandowski zaskoczył, publikując w swoich mediach społecznościowych informację, że to koniec. "Trenowanie na odległość stawało się coraz trudniejsze" - wytłumaczył krótko. My prosimy o rozszerzenie tych wyjaśnień.

Łukasz Jachimiak: Co byś pomyślał, gdybyś się dowiedział, że na dwa i pół miesiąca przed igrzyskami Jakob Ingebrigtsen (jeden z głównych rywali Marcina Lewandowskiego - red.) definitywnie rozstaje się z trenerem, z którym pracował od zawsze? Uznałbyś, że ma kłopoty, prawda?

Marcin Lewandowski: Wiesz co? Ja się nie stresuję Ingebrigtsenem. Tak ci powiem.

Pewnie żadnym rywalem się nie stresujesz?

- To prawda. O medale będzie nas walczyło 10-15 najlepszych na świecie, ale ja patrzę na siebie. Inni mnie nie interesują.

To inaczej: ja się przejmuję tym, że Twój brat już w żaden sposób Ci nie pomaga. Bardzo Ci życzę olimpijskiego medalu i bardzo chciałbym o Twoim medalu w Tokio napisać, ale boję się, że przez takie zawirowania w końcówce przygotowań możesz nie być na igrzyskach w najlepszej formie.

- Cała sytuacja rozstania z Tomkiem wydarzyła się ponad rok temu. Od tamtej pory już nigdy nie było tak, jak powinno być. My się staraliśmy łatać dziurę, robiliśmy co w naszej mocy, żebym z Tomkiem pracował, mimo że już nie mógł ze mną jeździć na zgrupowania. To jakoś zdawało egzamin. Widać, że zdawało. Po świetnych wynikach, jakie osiągałem. Ale nie ma się co oszukiwać - to się musiało kiedyś skończyć. Bo ile może trwać trening na odległość? Tomek nie widział mnie na treningu od ponad roku. To naprawdę olbrzymi sukces, że w takich warunkach szybko biegałem. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej przeszkadzało. Tomek nie widział nas na treningach, a jego sukces opiera się między innymi na zdolności czytania zawodnika. Tomek ma trenerskiego nosa. Nie będąc z nami, traci swój wielki atut, nie korzystamy z tej jego wielkiej zdolności. Niestety, ponad rok temu on z różnych względów nie podpisał kontraktu z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki i teraz trzeba wszystko ocenić w ten sposób, że wielkim sukcesem jest, że w tak złej sytuacji wytrzymaliśmy w najwyższej formie tyle czasu.

Byliście nieustannie na łączach dzięki komunikatorom internetowym, ale tuż przed igrzyskami uznaliście, że to za mało?

- Tak, rozmawialiśmy po treningach, przekazywałem swoje odczucia. Ale to nie wystarczy. Kartka papieru przyjmie każdy trening, ale mimo to dalej robiłem fajne wyniki.

Chcę, żeby to było jasne: uznaliście, że na ostatniej prostej do igrzysk bazowanie na dotychczasowych rozwiązaniach mogłoby Ci zaszkodzić? Że tu już trzeba postawić na oko trenera, którego się ma na miejscu? Pytam, bo kibice pewnie są zdezorientowani.

- Kibicom trzeba powiedzieć, że to i tak naprawdę duże osiągnięcie, że my tyle czasu daliśmy radę z sukcesami przeciągnąć wspólne treningi.

Rozumiem, ale powstaje pytanie, po co z tego rezygnować na dwa i pół miesiąca przed igrzyskami, jeśli działało przez ponad rok?

- Tomek to mój brat i to zawsze będzie ważne. I on teraz, w końcówce przygotowań, podjął decyzję dobrą dla mnie. Chciał mi w ten sposób pomóc. To głównie jego decyzja. Tomek chce dla mnie jak najlepiej. On zdaje sobie sprawę z tego, że w taki sposób jak przez ten rok, to już dłużej nie może trwać.

Brat zostawił Cię ze szczegółowym planem rozpisanym na każdy dzień aż do olimpijskiego finału?

- Nie, bo Tomek nie może wziąć na siebie tak wielkiej odpowiedzialności, skoro razem nie pracujemy. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że trzeba skończyć to, co się przeciągało i przeciągało i teraz już w pełni moim trenerem jest Piotr Rostkowski. Nie jest to komfortowa sytuacja, ale trzeba zacisnąć zęby i jechać dalej. Moje cele i marzenia się nie zmieniają.

Trener Rostkowski ma takiego nosa jak Twój brat?

- Współpracujemy już od ponad roku, czyli od momentu, gdy Tomek nie podpisał nowej umowy z PZLA. Było dużo czasu na dogadywanie się i na to, żeby trener Piotrek zrobił obserwacje, żeby poznał mnie i mój organizm. Teraz trzeba przypiłować, wykuć z tego, ile się da. Trzeba się naostrzyć, zrobić ostatnią mocną robotę na stadionie I tyle. Czas pokaże, jak będzie.

Czy jesteś w podobnej formie jak w 2019 roku? Wtedy zdobyłeś brązowy medal mistrzostw świata w Dausze i pewnie byłbyś zadowolony, gdybyś podobnie skończył igrzyska w Tokio?

- Na pewno nie obraziłbym się, gdybym miał w Tokio brąz. Ale na pewno jestem w lepszej dyspozycji jak na ten okres niż w 2019 roku. Widzę to po sobie. Troszeczkę zmienił się mój trening. Szybciej wszedłem w prędkości. Mocniej pracuję. Po sezonie halowym praktycznie bez odpoczynku pojechałem na zgrupowanie w góry do Kenii, potem tylko chwila w domu, a teraz jestem na kolejnym obozie w górach, w Font-Romeu w Pirenejach. Ostro pracuję i jestem dobrej myśli.

Cały czas z Adamem Kszczotem? Chwilę przed tym jak Twój brat nie dogadał się z PZLA, Adam do Was dołączył i obaj mówiliście, jak duże korzyści będziecie mieli ze wspólnego trenowania.

- Z Adamem spędzamy razem bardzo dużo czasu. Nawet teraz jesteśmy razem w jednym pokoju na obozie. Na treningach u mnie się trochę zmieniło i u Adama też, robi troszeczkę więcej wytrzymałości, ale dużo sobie pomagamy. Oczywiście inne mamy treningi konkretnie ukierunkowane pod pod prędkości startowe, bo Adam pracuje pod 800, a ja - pod 1500 metrów. Ale dużo jednostek treningowych robimy razem - wszystkie rozbiegania i zabawy biegowe zawsze wspólnie.

Kiedy zaczynasz starty?

- 19 maja w Ostrawie. Do końca czerwca kalendarz mam gotowy, trwają ustalenia na lipiec. Super, trzeba zacząć zasuwać, sprawdzać się. I reagować po przetarciach. Skupiać się na tym, czego jeszcze będzie brakowało.

Wystartujecie w Drużynowych Mistrzostwach Europy w Chorzowie w ostatni weekend maja?

- Tak, ja pobiegnę swoje 1500 m, a Adam swoje 800 m. Jak najbardziej będziemy reprezentowali Polskę na ważnej imprezie. Będziemy bronili tytułu mistrzowskiego, który wywalczyliśmy też u siebie [w Bydgoszczy w 2019 roku]. Fajnie, już czekam. Po tym dziwnym okresie z małą liczbą startów świetnie będzie wystąpić w takich zawodach.

Jak bardzo w drodze do Tokio życie utrudniła Ci pandemia? W okolicznościach rozstania z bratem, który mieszka w Norwegii, i trenowania z nim zdalnie pewnie spotęgowała komplikacje?

- Na pewno lepiej byśmy sobie wszystko zorganizowali, gdyby nie ograniczały nas te wszystkie zakazy. One sprawiły, że wiele rzeczy się na siebie ponakładało i nie mogliśmy tych przeszkód pousuwać. Rok temu nikt by nie pomyślał, że świat może być w takiej sytuacji. Dlatego my z Tomkiem planowaliśmy pracę, mimo że on się nie dogadał z PZLA. I myśleliśmy, że dociągniemy do igrzysk.

Powiedz szczerze: jak bardzo wierzysz w medal w Tokio?

- Bardzo! Tak bardzo, że codziennie sobie wizualizuję, że stoję na olimpijskim podium i nie to, że otrzymuję medal, tylko że mam na szyi złoto i słucham "Mazurka Dąbrowskiego".

Psycholog Ci podpowiedział taką wizualizację?

- To zagrywka Tomka, którą od dłuższego czasu stosuję. Ale wcześniej nie byłem świadomy, jak olbrzymia moc jest w takich rzeczach. Powiem ci nawet anegdotę. Kiedyś mój psycholog, Dariusz Nowicki, słuchając, co ja sobie dokładnie wizualizuję, opowiedział mi historię młodego zawodnika, który na igrzyskach w Londynie w strzelectwie nie był w ogóle brany pod uwagę, gdy mówiono o faworytach, a wygrał złoto olimpijskie. Jak już odebrał swój medal i wysłuchał hymnu swojego kraju, to dziennikarze go zapytali, jak się z tym czuje, czy się oswoił z wielkim i niespodziewanym wyczynem. A on odpowiedział, że czuje się normalnie i że nie zrobiło to na nim wrażenia, bo już od roku codziennie widział tę scenę i słyszał ten hymn. Powiedział, że dzięki wizualizacji się do tego przyzwyczaił. Ja też się przyzwyczajam do myśli o sukcesie. I nie odpuszczę.

Więcej o: