Władysław Kozakiewicz to legenda polskiego sportu, jeden z najlepszych tyczkarzy świata. Był dwukrotnym rekordzistą świata. W 1980 w Moskwie został mistrzem olimpijskim, w konkursie, w którym walczył nie tylko z rywalami, lecz także dziesiątkami tysięcy gwiżdżących i obrażających go kibiców. W 1985 r. wyjechał do Niemiec. To wtedy pokazał im w odpowiedzi - bez niepotrzebnego owijania w bawełnę - "wała". A nawet "wały" dwa. Od tamtej chwili mówi się o "geście Kozakiewicza".
Kozakiewicz w rozmowie z eurosport.pl opowiada o swojej młodości. A nie miał łatwej, bo ojciec bił jego, matkę oraz siostrę. - To był największy skurkowaniec. Najgorszy facet, jakiego można sobie wyobrazić. Bił obojętnie za co. Jak krowa nie chciała iść, to brał kołek i napierdzielał biedne zwierzę po łbie. W domu zachowywał się tak samo. Jest zdjęcie, mama taka młodziutka, nie wiem, z 18 lat może, widać, że już nie ma zębów. Powybijał jej - mówi Kozakiewicz.
Kozakiewicz wraz ze swoim bratem próbował bronić matki. - Mój brat Edek był o pięć starszy, dostawał mocniej ode mnie. A był sportowcem, to z nim i dzięki niemu poszedłem na pierwszy trening. Stawaliśmy w obronie mamy, pewnie, ale zawsze kończyło się tym, że bił i ją, i nas. W furię wpadał - opowiada Kozakiewicz.
Kozakiewicz nigdy nie odwiedził grobu nieżyjącego już ojca. - Nigdy nie byłem na jego grobie. Istnieje jakaś granica. Moja mama, najwspanialsza, najukochańsza kobieta, była tu u mnie w Niemczech, kiedy nadeszła wiadomość, zresztą 8 grudnia, w moje urodziny, że ojciec nie żyje. Powiedziała jedno słowo: "nareszcie". To proszę sobie wyobrazić ten ból i cierpienie - dodaje Kozakiewicz.