Marcin Lewandowski zrobił test na własną rękę. "To przepustka do Monako, ale jeszcze nie do startu"

- Trzeba było wykonać test na własną rękę. Zrobiłem go w Szwajcarii i wysłałem potwierdzenie, że jest negatywny. To przepustka do przyjazdu do Monako. Ale jeszcze nie do startu. Na miejscu organizatorzy robią jeszcze jeden test - Marcin Lewandowski opowiada o przygotowaniach do pierwszego mityngu Diamentowej Ligi w pandemii koronawirusa. Zawody odbędą się w piątkowy wieczór.

W Monako poza Lewandowskim Polskę reprezentować będą jeszcze Justyna Święty-Ersetic i Sofia Ennaoui. "Lewy" pobiegnie na swym koronnym dystansie 1500 metrów, na którym jest aktualnym brązowym medalistą MŚ i halowym mistrzem Europy oraz wicemistrzem Europy na stadionie. Święty-Ersetic wystartuje na również klasycznym dla siebie dystansie 400 metrów. A Ennaoui zobaczymy w przedostatniej z 14 zaplanowanych konkurencji - biegu na 1000 metrów.

Zobacz wideo Piotr Lisek opowiada, co zyskał dzięki odpoczynkowi od treningów

Łukasz Jachimiak: Trudno było dotrzeć do Monako na pierwszy w tym roku mityng Diamentowej Ligi?

Marcin Lewandowski: Dojechałem bez problemu, bo podróżowałem samochodem ze szwajcarskiego Sankt Moritz. Wracał będę samolotem, więc pewnie będzie trudniej. Będę leciał stąd do Berlina, bo tam jest najbliższe lotnisko od mojego miejsca zamieszkania. Z Niemiec pod Police dojadę autem. Może mimo pandemii wszystko pójdzie sprawnie. Mam nadzieję.

Z testem na koronawirusa poszło? Jak każdy startujący w Monako musiałeś się zbadać przed przyjazdem i wysłać organizatorom potwierdzenie, że wynik jest negatywny, zgadza się?

- Tak, trzeba było wykonać test na własną rękę. Zrobiłem go w Szwajcarii i wysłałem potwierdzenie, że jest negatywny. To przepustka do przyjazdu do Monako. Ale jeszcze nie do startu. Tu, na miejscu, organizatorzy robią jeszcze jeden test, żeby mieli całkowitą pewność.

Już masz wynik?

- Nie dostajemy go. Gdyby było coś nie w porządku, to byśmy się dowiedzieli. A jak nikt nic nie mówi, to znaczy, że jest dobrze.

Niedawno głośno było o koronawirusie w polskiej kadrze lekkoatletycznej. Będąc w Sankt Moritz i słysząc o zarażeniach w Centralnym Ośrodku Sportu w Cetniewie pomyślałeś sobie, że dobrze wybrałeś?

- To było pewne, że w końcu do zakażeń dojdzie. Cetniewo to kierunek oblegany przez turystów, a przecież sezon wakacyjny jest w pełni. Już wiosną, kiedy się COS-y otwierały, było jasne, że się do żadnego z nich nie wybiorę. Unikam takich zgrupowań. I to nie tylko ze względu na ich masowość, ale przede wszystkim przez wysokość. W Polsce nie ma ośrodka położonego odpowiednio wysoko. W Sankt Moritz trenuję na wysokości 1800 metrów nad poziomem morza.

Wytrenowałeś formę na tyle dobrą, że spokojnie patrzysz na listę startową biegu w Monako?

- Jeszcze w nią nie spojrzałem. Mocny skład jest?

Mistrz świata z Dauhy Timothy Cheruiyot, czwarty Jakob Ingebrigtsen, piąty Jake Wightman, licząc z trzecim w Katarze Tobą, z pierwszej piątki nie ma tylko Algierczyka Makhloufiego.

- O! Super! Zawsze fajnie jest biegać z najmocniejszymi rywalami. Nawet jak się myśli tylko o swoich zadaniach. Ja tak właśnie mam. Chcę zrobić swoje, dlatego jeszcze nawet nie spojrzałem na listę startową.

Zrobić swoje to znaczy uzyskać jakiś konkretny czas? Zastosować z powodzeniem jakąś taktykę?

- Chcę się upewnić, że mocno przepracowany obóz w Sankt Moritz zaprocentował. Przed biegiem pogadam jeszcze z trenerem, ustalimy taktykę i po prostu mocno powalczę.

Jesteś w Monako ze swoim bratem Tomaszem Lewandowskim?

- Nie, sam jestem. Pogadamy przez telefon, jak zazwyczaj.

A w Sankt Moritz byliście razem?

- Nie. Z trenerem Piotrem Rostkowskim, z Angeliką Cichocką, z fizjoterapeutą, był też Mateusz Borkowski ze swoim trenerem, a na ostatni tydzień dojechał jeszcze psycholog Darek Nowicki. Mocna ekipa. A z bratem pracowałem zdalnie, tak samo jak wcześniej podczas zgrupowania w Jakuszycach.

Tam byłeś z Adamem Kszczotem.

- Zgadza się. Mieliśmy z Adamem trochę wspólnych treningów. Mimo problemów w końcu stworzyliśmy team u jednego trenera, mojego brata. Dajemy radę, robimy swoje. W Jakuszycach była bardzo solidna podbudowa, a z Sankt Moritz wyjechałem naprawdę zadowolony z 25 dni bardzo mocnej pracy.

Aż tak długi obóz był Ci naprawdę potrzebny w roku bez wielkiej imprezy?

- Taki obóz miałem mieć przed igrzyskami w Tokio. Igrzyska przesunięto na przyszły rok, a obóz został. Uznaliśmy, że nie ma sensu eksperymentować. Trzeba iść do igrzysk swoją sprawdzoną drogą. Nieważne, że zmieniono ich termin.

Jak wygląda Twoja droga startów na ten sezon?

- Nie mam nic pewnego, jeśli chodzi o zagraniczne starty. Nie wiem, czy będą Diamentowe Ligi w Sztokholmie, Brukseli, Rzymie czy Dausze. A jeśli będą, to czy w programie znajdą się biegi na 1500 metrów. Na razie wiem tyle, że 19 sierpnia pobiegnę w Bydgoszczy na Memoriale Ireny Szewińskiej i spróbuję pobić rekord Polski na 2000 metrów. Później 25 sierpnia mam Memoriał Kusocińskiego, w ostatni weekend sierpnia będę na mistrzostwach Polski we Włocławku, a 6 września wystartuję w Memoriale Kamili Skolimowskiej.

Na krajowych mistrzostwach powalczysz i na 1500, i na 800 metrów?

- I nawet jeszcze na 5000 m.

Biegałeś kiedyś ten dystans?

- Nie.

Co kombinujesz? Do Tokio chcesz biegać 1500 m, a później zamiast powoli kończyć ze sportem, jeszcze wydłużysz sobie dystans i karierę?

- Nie no, nie ma co kłamać kibicom: tak nie będzie. Po prostu szukam jeszcze trochę nowych bodźców w treningu. Na 800 jest szybkość, na 5000 będzie wytrzymałość. Przyda się jedno i drugie, żeby być jak najlepszym na 1500.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.