Niemożliwe nie istnieje! Mistrz w ogrodzie i Oslo kontra Nairobi. "Jakby wybierał się na wojnę"

"Armand Duplantis jest pierwszą gwiazdą, która w pandemii pokonała ocean i ryzykuje zdrowie, żeby wystartować w międzynarodowych zawodach" - relacjonuje NBC. Wyprawa nowego Sergieja Bubki i nowego Usaina Bolta lekkoatletyki z Luizjany do Oslo to tylko jedna z wielu historii, które musiały się wydarzyć, żebyśmy w czwartek mogli zobaczyć mityng Impossible Games.

Gdyby nie pandemia koronawirusa, lekkoatleci rywalizowaliby teraz w Diamentowej Lidze. Oslo byłoby jedną z jej stacji. - Myślę, że zawody Impossible Games będą nawet jeszcze ciekawsze niż tradycyjny mityng Bislett Games. Tym razem robimy po prostu program telewizyjny (dla NRK, ale transmisja będzie też w internecie). A kiedy robisz program telewizyjny, to wszystko jest możliwe - mówi Steinar Hoen, kiedyś mistrz Europy w skoku wzwyż, a teraz szef wydarzenia.

Show zamiast lekkoatletycznej Ligi Mistrzów

Na stadionie Bislett zawody są rozgrywane od 1924 roku i mają historię tak bogatą, że trudno nie zatrzymać się nad wypowiedzią Hoena. Czy aby na pewno okrojona impreza może być ciekawsza od corocznych spotkań gwiazd? Popatrzmy tylko na rekordzistów mityngu. Wśród pań to m.in. Marion Jones, Dafne Schippers, Jarmila Kratochvilova, Gabriela Szabo, Tirunesh Dibaba, Stefka Kostadinowa, Heike Drechsler i Jelena Isinbajewa. Męskie grono zwycięzców jest równie elitarne. Tu wymienić trzeba Usaina Bolta, Michaela Johnsona, Davida Rudishę, Sebastiana Coe, Hichama El Guerrouja, Hailego Gebreselassie, Kenenisę Bekele, Karstena Warholma, Mutaza Barshima, Jonathana Edwardsa i Virgilijusa Aleknę.

Zatem czy Hoen wie, co mówi? On w czwartek pokaże światu na przykład rywalizację dwóch zawodniczek w biegu na niepopularnym dystansie 600 metrów. Albo bieg pięciu Norwegów na 25 km. Albo starcie dwóch kulomiotów z Norwegii z jednym ze Szwecji (cały program z listami startowymi można zobaczyć tu).

"Mało sportowców. Niektórzy wystartują solo. Brak kibiców. Ale to i tak rzecz, która po trzech miesiącach pandemii koronawirusa najbardziej ze wszystkiego będzie przypominała międzynarodowe zawody" - pisze o mityngu NBC.

Jak król Mondo jechał na wojnę

Za główną gwiazdę Impossible Games Amerykanie słusznie uznają swojego Szweda. 20-letni Duplantis wychowywał się w Luizjanie i tam wciąż mieszka. Zimą, w sezonie halowym, dwa razy bił rekord świata w skoku o tyczce, uzyskując 6,17 w Toruniu i 6,18 m w Glasgow. Jest oczywistym kandydatem na nowego Sergieja Bubkę, który aż 35 razy poprawiał rekord świata. Mondo, jako cudowne dziecko królowej sportu, daje też nadzieję, że wyrośnie na taką gwiazdę i ambasadora dyscypliny, jaką przez dekadę był emerytuowany już król sprintu, Usain Bolt.

Może więc nie jest dziwne, że o zamorskiej wyprawie nowego króla Amerykanie piszą, jakby wybierał się na wojnę o lepsze jutro całego świata. "W piątek Duplantis pojechał samochodem z Lafayette do Nowego Orleanu. Stamtąd poleciał do Sztokholmu, który znajduje się godzinę drogi od Uppsali, czyli rodzinnego miasta jego matki i zarazem jego letniej bazy (ma do niej przyjechać i w niej trenować po zawodach w Norwegii). Z Uppsali jechał do Oslo autem przez sześć godzin" - relacjonuje NBC. "W trakcie podróży syn miał na twarzy maskę" - mówi Greg Duplantis, kiedyś też skoczek o tyczce. "Tak, istnieje jakieś ryzyko, ale Norwegia wykonała bardzo dobrą pracę, żeby powstrzymać koronawirusa. Nie uważamy, żeby przebywanie w niej było bardziej ryzykowne niż przebywanie w Luizjanie" - dodaje.

Greg Duplantis opowiada też, jak sztab Mondo zatrudnił kierowcę, który z Francji do Norwegii przewiózł komplet tyczek pozostawiony przez młodego mistrza we Francji pod koniec sezonu halowego. "Okazało się, że to najgorsze na świecie miejsce do pozostawienia tyczek. Najbardziej zamknięte. Ale i z tym sobie poradziliśmy" - mówi Duplantis senior.

Po co to wszystko? Dla pustych trybun? Dla zawodów mających dziwną formułę, bo główny rywal Duplantisa - były rekordzista świata Renaud Lavillenie, będzie skakał nie w Oslo, tylko w swoim ogrodzie we Francji? - To naprawdę jedyna rzecz, jaką mamy w tym trudnym czasie do zaoferowania. Będzie trochę dziwna, ale bardzo dobrze, że w ogóle będzie - tłumaczy Greg Duplantis.

Warholm ze światłem, norwescy bracia z kenijskimi mistrzami

Impossible Games będzie więcej niż trochę "dziwne". Ale też dlatego może być bardzo ciekawe. Obok wskazanych już konkurencji obsadzonych słabo zobaczymy:

  • jak w samotnym biegu na nietypowym dystansie 300 metrów przez płotki rekord świata atakuje norweski as 400 metrów, Karsten Warholm (będzie się ścigał ze światłami pokazującymi ile mu do rekordu brakuje albo o ile rekord bije).
  • jak życiówkę w biegu na 10 000 m, również startując samotnie, próbuje poprawić Therese Johaug, czyli wielka mistrzyni biegów narciarskich, która jest już lekkoatletyczną mistrzynią Norwegii.

Hitem ma być drużynowe starcie na 2000 m braci Jakoba, Filipa i Henrika Ingebrigtsena ze wspaniałymi średniodystansowcami z Kenii. W pięcioosobowym zespole tych drugich (wygra zespół, który będzie miał niższą sumę czasów trzech najlepszych zawodników) pobiegną m.in. mistrzowie świata na 1500 m z 2019 i 2017 roku Timothy Cheruiyot i Elijah Manangoi. - Chcemy, żeby jeden z nas przebiegł dystans w czasie poniżej 4 minut i 44 sekund - mówi Cheruiyot. To znaczy, że Kenijczykom marzy się pobicie rekordu świata od ponad 20 lat należącego do Hichama El Guerrouja. - Nie będzie nam łatwo, bo pobiegniemy w Nairobi, które jest położone wyżej niż Oslo. Ale nie szkodzi - dodaje Cheruiyot.

Rok temu rządził Lewandowski. "Teraz startów nie potrzebuję"

- Mnie generalnie nie interesują takie starty, że biegnie nas trzech czy czterech, że to nie ma atmosfery. Ale to starcie Ingebrigtsenów z Kenijczykami zapowiada się bardzo fajnie - mówi nam Marcin Lewandowski. Przed rokiem w Oslo, w ramach Diamentowej Ligi, nasz średniodystansowiec wygrał bieg na milę, poprawiając mający aż 43 lata rekord Polski Bronisław Malinowskiego. Wtedy "Lewy" ograł na finiszu m.in. braci Ingebrigtsenów.

 

Czy teraz chętnie pobiegłby z nimi?

- Ja startów jeszcze nie potrzebuję - mówi nam brązowy medalista biegu na 1500 m z ubiegłorocznych mistrzostw świata w Dausze. - Ostatnio zasuwałem nad wytrzymałością i jeszcze nie jestem gotowy na starty. Od 15 czerwca będę w Szklarskiej Porębie na zgrupowaniu, w którym wejdę w typowo treningowy reżim. Sezon zacznę od połowy sierpnia. Szykuję się na duże polskie mityngi, czyli Memoriał Kusocińskiego i Memoriał Kamil Skolimowskiej, no i oczywiście na mityngi Diamentowej Ligi - tłumaczy Lewandowski.

Właściwe mityngi Diamentowej Ligi wrócą w połowie sierpnia. W czwartek dostaniemy tylko namiastkę tego, za czym tęsknimy. Ale w tych czasach to i tak dużo. Oslo naprawdę pokazuje, że niemożliwe nie istnieje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.