Czeka nas genialny pojedynek na igrzyskach! Złoto okraszone rekordem świata?

Armand Duplantis w Toruniu pobił rekord świata, skacząc 6 metrów i 17 centymetrów. Tym skokiem, jak mówił po pierwszym z polskich mityngów Paweł Wojciechowski "zabrał swoim rywalom marzenia". Te największe poza Szwedem miał i wydaje się nadal mieć Amerykanin Sam Kendricks, który wygrał skok o tyczce w czasie Orlen Cup w Łodzi, uzyskując jednak 5,80.

Jego sny o wielkich wynikach rodziły się, gdy zaczynał treningi z ojcem, bardzo zżyty w rodzinno-sportowej relacji, która doprowadziła go do wyników bliskich 6 metrom. Teraz jest w stanie je pokonywać i na to liczy podczas igrzysk w Tokio, gdy powinni z Duplantisem stoczyć piękny pojedynek o złoty medal.

Sam Kendricks kontra Armand Duplantis. Można być pewnym, że Amerykanin stoczy ze Szwedem genialny pojedynek w czasie tegorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio. Na razie 2020 rok rozpoczęli walką na rekordy, w której do tej pory prowadzi „Mondo”. Kendricks jest pasjonatem tego sportu i traktuje go bardzo rodzinnie. Jego trenerem jest ojciec, Scott, a na zawody jeździ ze sztabem przyjaciół. Za takiego uważa także Duplantisa, choć w halach i na stadionach zawsze chce okazać się od niego lepszy. Jest bardziej utytułowany, ale rekord świata osiągnięty przez Duplantisa sprawia, że to on będzie traktowany jako faworyt każdego kolejnego pojedynku z Kendricksem.

Zobacz wideo

Rodzinny interes

Trenerem Kendricksa jest jego ojciec – Scott. Dzięki synowi spełnił olimpijskie marzenie. Jak pisał oxfordeagle.com po rozmowie ze Scottem Kendricksem, w 1968 roku ojciec Sama zakochał się w igrzyskach. Oglądał je jako mieszkaniec rejonów północnych delt Missisipi i czuł bliskość wydarzenia organizowanego po raz pierwszy na kontynencie amerykańskim – w Meksyku. W okolicach jego rodzinnych terenów popularne były jednak tylko biegi i piłka nożna – dyscypliny, w których bardzo trudno znaleźć się w stawce olimpijczyków. Aby spełnić swoje marzenie o wyjeździe na igrzyska, postanowił zostać trenerem. Nie przypuszczał jednak, że z biegów przerzuci się na skok o tyczce, a jego najlepszym zawodnikiem zostanie własny syn.

„Pamiętam, jak tata zaprowadził mnie na pierwszy bieg w wieku 7 lat i chciałem już tylko uprawiać sport. Oglądałem z nim igrzyska i w międzyczasie mogłem biegać. I trwałem w tym pięknym uczuciu przez dwa tygodniu. Dla regionu Mississippi najważniejsza była piłka nożna, ale w niej występ na igrzyskach był prawie niemożliwy, więc trzeba było spróbować w czymś innym” – mówił Scott Kendricks o swoich początkach. Jako zawodnik nie był jednak wystarczająco dobry, więc wyjechał do Oxford, gdzie trenował młodzież.

Wspólnie spełnione marzenie

W 2013 roku przeniósł się po 14 latach pracy do Uniwersytetu Mississipi, gdzie w międzyczasie dorastał jego syn Sam. Zapisał się także do drużyny szkoły nazywanej „Ole Miss” i kształcił się w skoku o tyczce. Właśnie ze względu na niego jego ojciec Scott zrezygnował z poprzedniej pracy i stał się trenerem syna. Wiedział, że to wcale nie najszybszy zawodnik, którego miał okazję szkolić, ale zwrócił uwagę na aspekty techniczne, który w skoku o tyczce mogły dać jego synowi wielkie szanse na spektakularne wyniki.

„W młodości był najmniejszy wśród rówieśników. Gdy poszedł na studia wszyscy byli od niego lepsi i przez dwa lata nie dawał sobie z nimi rady. Później wszystko się jednak zmieniło” - opowiadał Kendricks senior, którego marzenie Sam pomógł spełnić cztery lata temu. Wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, już jako mistrz Uniwersjady w Kazaniu z 2013 roku i srebrnym medalistą rozegranych jeszcze w 2016 roku halowych mistrzostw świata w Portland. Z Brazylii wyjechał jako brązowy medalista konkursu tyczkarzy, spełniając także własne sny o olimpijskim krążku.

Mondo vs. Kendricks

Później Kendricks został dwukrotnym mistrzem świata – w Londynie i Doha. W tym drugim z konkursów po raz pierwszy w wyrównanym pojedynku rywalizował na dużej imprezie z Armandem Duplantisem. Pierwsze wspólne zdjęcie na Instagramie obu panów pochodzi z 2017 roku. Od tamtego momentu widywali się często, ale w ich pojedynku mamy remis. Kendricks ma cenny medal światowego czempionatu, a „Mondo” mimo wszystko bardziej prestiżowy absolutny rekord świata w uprawianej konkurencji.

8 lutego obaj zawodnicy wybrali mityngi halowe. Setki kilometrów od siebie. Toruń kontra Rouen. Kendricks we Francji – 6,01. Życiówka, halowy rekord Ameryki Północnej. Wcześniej w Polsce Duplantis najpierw skoczył jednak te same 6,01, a chwilę później gigantyczne 6,17 już w drugiej próbie. Nokaut, po którym Kendricks miał się podnieść już w Łodzi na mityngu Orlen Cup, skacząc dobrze technicznie i być może nawet wyżej niż parę dni wcześniej. Hala w Łodzi i przygotowana tutaj nawierzchnia nie sprzyja jednak biciu wielu rekordów i tak było w przypadku Amerykanina, który zatrzymał się już na wysokości 5,80, którą pokonał dopiero w trzeciej próbie. Wygrał zawody, ale nie był po nich w pełni zadowolony.

Łódzkie przeciwności losu

- Wszyscy mieliśmy dziś w Łodzi problemy i nie mogliśmy skoczyć wyżej – ja, Paweł, Robert, Mateusz, czy Shawn – mówił po konkursie Kendricks. - To było coś w nas. Za 4 dni zmierzymy się jednak z Duplantisem w Glasgow i tam muszę dać z siebie absolutnie wszystko. Dzisiaj było tej energii za mało i w Szkocji powinno być delikatnie lepiej, ale to tylko dzięki publiczności, która mnie niosła. Mam nadzieję, że mimo wszystko podobał im się cały konkurs – opisywał.

Żeby dotrzeć na Orlen Cup, Kendricks musiał pokonać parę przeciwności – burze i odwołane przez nie loty, czekanie na lotnisku, ale także… kontrolę dopingową, która pozwoliłaby mu zatwierdzić jego rekord USA, który ustanowił w Rouen. - Musiała być z tego względu powtórzona, więc moja federacja przyleciała do Polski i zorganizowała wszystko tutaj, za co bardzo im dziękuję – dodawał.

Frajda w Tokio

Kendricks dowiedział się o rekordzie Duplantisa, stojąc przed wykonaniem swojej pierwszej próby w Rouen. Usłyszał komunikat po francusku, w hali zrobiło się cicho, a potem nadeszło wytłumaczenie od kolegów i sztabu. Nie był jednak wściekły, ani smutny, a raczej podekscytowany. - Tu nie chodzi o zabieranie show, czy to, że ukradł mi osiągnięcie. To poprawiło naszą rywalizację i zainteresowanie dyscypliną – zauważył. - Każdy w Ameryce jest dumny z mojego wyczynu, każdy na świecie z tego, co zrobił „Mondo”. Najważniejsze jest to, że to ekscytuje. Długo pracowaliśmy z moim trenerem, żeby dostać się tu, gdzie teraz jesteśmy. To nie takie łatwe powiedzieć – to ja pobiję rekord świata. Nie uszanowałbym wtedy dokonania Armanda. Musi nadejść idealny czas dla mnie, żebym to zrobił. Poznałem na swojej drodze tyle wspaniałych osób, że już nie powiedziałbym, że bez tego rekordu ona będzie kiepska. Mam przecież chociażby dwa tytuły mistrza świata, jestem zadowolony – tłumaczył.

Zapytany o kogoś, kto może wskoczyć do czołówki wymienił Polaka Pawła Wojciechowskiego, z którym przyjaźni się niemalże od początku startów w konkursach skoku o tyczce. - Paweł ma wielki potencjał i chciałbym go jeszcze zobaczyć na szczycie, jak rok temu podczas halowych mistrzostw Europy.

- Naszym zadaniem jest teraz zrobić z naszego – Piotrka Liska, mojego i Armanda Duplantisa – show wielką frajdę do oglądania w Tokio, na finał tego sezonu – mówił Amerykanin. Zapowiedział tym samym to, na co wszyscy fani lekkiej atletyki będą czekać. W Japonii czeka nas być może największy pojedynek w historii. Zmierzą się zawodnicy o ciekawych osobowościach, przebiegu kariery, jej początkach i wielu sukcesach. Przedsmak dostaniemy na dniach w Glasgow, ale miejmy nadzieję, że to dopiero rozgrzewka. Prawdziwa walka czeka nas latem. Kto nie śni o złocie olimpijskim okraszonym rekordem świata? A w Tokio sen może stać się rzeczywistością.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.