Piotr Lisek i spółka wynieśli swój sport na niebotyczny poziom. Skok zmienił się w lot o tyczce

Sam Kendricks 6,06, Piotr Lisek 6,02, Armand Duplantis 6,00 - to najlepsze na świecie wyniki w skoku o tyczce z tego sezonu. Właściwie można by zmienić nazwę konkurencji na lot o tyczce, bo panowie wywindowali swój sport na niebotyczny poziom. Takiego nie było nawet w czasach Siergieja Bubki. Finał mistrzostw świata od godziny 19.05, relacja na żywo na Sport.pl
Zobacz wideo

- Amerykański Szwed Duplantis potrafi zadziwić luzem, umie to też robić Kendricks, potrafi jeszcze kilku, ale Piotrek skacze w tym roku tak, że rywalom miękną nogi. Oni muszą się sprężać, Lisek ich denerwuje - mówi w rozmowie ze Sport.pl Władysław Kozakiewicz.

"To rozwala umysł". A jednak nie rozwaliło

Lisek dwa lata temu wszedł do elitarnego klubu sześciometrowców, osiągając w sezonie halowym równo 6,00 m. Rok temu skoczył 5,90 m na mistrzostwach Europy w Berlinie i został bez medalu. Nigdy wcześniej w historii ME nie zdarzyło się, by taka wysokość nie dała podium. Nigdy nie zdarzyło się to też na mistrzostwach świata.

- Taki trudny, wysoki skok i nie ma medalu? To rozwala umysł po prostu. Widzicie, jakie są czasy dla tyczki - mówi teraz Lisek. Ale absolutnie nie rozdrapuje ran. On pracuje tak mocno, że w tym roku już dwa razy poprawił swoją życiówkę - najpierw na 6,01, później na 6,02 m. W eliminacjach w Dausze wszystkie wysokości z wymaganym 5,75 m włącznie pokonał w pierwszych próbach. Wygląda na człowieka gotowego skoczyć tyle, by to na pewno dało podium.

Czterech gotowych na wszystko

Bez zrzutki przez kwalifikacje przeszedł jeszcze tylko Kendricks. Ale nie wyciągajmy od razu wniosku, że amerykański mistrz świata sprzed dwóch lat i polski wicemistrz są faworytami.

- Thiago Braz [Brazylijczyk, mistrz olimpijski z Rio - red.] skakał niesamowicie, Mondo [Duplantis] jest mocny, mimo że miał potknięcia na 5,75 [dwie zrzutki]. Dodajmy mocnego Piotrka i niezawodnego Sama i mamy czterech zawodników walczących o złoto. Wszyscy czterej są nieobliczalni, każdy z nich może skoczyć sześć metrów - analizuje Paweł Wojciechowski. Mistrz świata z Daegu z 2011 roku odpadł w kwalifikacjach. Skoczył 5,70 m, ale to wystarczyło do zajęcia tylko 13. miejsca. A do finału weszło 12 najlepszych.

Dziwni sportowcy

- Szkoda, że nie ma z nami Pawła i Renauda Lavilleniego - mówi Lisek. I można wierzyć, że mówi szczerze. Tyczkarze są dziwni jak na współczesny sport. Oni sobie nawzajem naprawdę kibicują, w trakcie konkursów wymieniają się wskazówkami. Rok temu w Berlinie całą gromadą rzucili się na niespełna 19-letniego Duplantisa, gdy wygrał, skacząc 6,05, czyli rekord świata juniorów.

Może również dzięki takiemu nastawieniu współczesna grupa skoczków, wróć..., lotników o tyczce stwarza widowiska, jakich nie było nawet w czasach Siergieja Bubki? Wspaniały Ukrainiec sześć razy był mistrzem świata, a rekord globu bił aż 35-krotnie. Ale nie miał z kim rywalizować. Lata temu oglądaliśmy jego indywidualne popisy. A teraz dostajemy sportowe thrillery.

"Chyba mogę troszeczkę skłamać?"

- Mówicie, że ja jestem twardziel, że się nie stresuję? - pyta Lisek. - A kojarzycie obrazek góry lodowej? Widać to, co na wodzie, 10 procent, reszta jest zakryta, ha, ha. Ale okej, powiem wam, że się nie stresuję. Chyba mogę troszeczkę skłamać?

Lisek jest pod presją, ale radzi sobie świetnie, mimo wszystko trzyma fason. - Zawsze mi się wydaje, że jestem w sporcie młodziakiem, a jednak już trochę skaczę i mam doświadczenie z dużych imprez. Dzięki temu czuję się pewnie - tłumaczy.

Ma doświadczenie i ma sukcesy. Na MŚ zdobywał już srebro (Londyn 2017) i brąz (Pekin 2015). - Wiem, wiem, chcecie, żebym miał komplet. Ja też chcę i będę walczył. Ale widzę, że każdy tu przyjechał przygotowany na 110 procent, nie tylko ja. W eliminacjach wszystko zaliczałem w pierwszych próbach, więc kątem oka mogłem popatrzeć, jak idzie chłopakom. Duplantis, Kendricks i Braz to pewniacy do walki. A może być też dużo niespodzianek, bo i mniej znane nazwiska są w dużej formie, więc ktoś może się wkraść na podium - analizuje Lisek.

Krótko mówiąc: po ubiegłorocznym najlepszym konkursie w historii mistrzostw Europy teraz możemy dostać najwspanialszy lot o tyczce na mistrzostwach świata. - Tyczka zdecydowanie trzyma poziom i trzyma w napięciu. Cieszę się, że mogę brać udział w jednej z najlepszych konkurencji z całej lekkoatletyki - mówi Lisek.

Nie jest lewy - popatrzmy

Na tak wysokim i tak wyrównanym poziomie o zwycięstwach decydują szczegóły. Nie tylko czysto sportowe. W okresie bezpośredniego przygotowania do startu w Dausze Lisek został ojcem. Ale wygląda na to, że tacierzyństwo zamiast odciągnąć go od zadania, tylko dodaje mu skrzydeł.

- Sam cały czas czuję się dzieckiem, więc trochę trudno mi się przyzwyczaić, że jestem tatą. Ale jestem bardzo zakochany! Żona przysyła mi filmiki, oglądam córeczkę - opowiada.

- Oczywiście gdyby nie żona, która ma głowę na karku, to nie miałbym szans ogarnąć i życia sportowego, i bycia ojcem. Ale mam nadzieję, że ona nie powie, że jestem lewy, jeśli chodzi o pielęgnację dziecka. Wydaje mi się, że jestem szybki w tych sprawach, że dobrze załapuję. Na pewno pierwsza kąpiel małej nie stresowała mnie tak, jak pierwszy atak na sześć metrów - wyznaje Lisek.

Ale w sporcie też nie jest lewy. Na pewno. - Świetnie, że mamy kogoś, kto się tak liczy w konkurencji z bardzo wysokim poziomem. Ten nasz ktoś wygrywa z niesamowicie mocnymi rywalami, a spodziewam się, że Piotrek jeszcze o kilka centymetrów podciągnie swój rekord, że do igrzysk wskoczy na jeszcze wyższy poziom. Byłoby przepięknie, gdyby za rok w Tokio zdobył olimpijskie złoto - podsumowuje Władysław Kozakiewicz, już wybiegając do pewnie najważniejszego konkursu w karierze młodszego kolegi.

My nie pędźmy, bo naprawdę warto się zatrzymać i popatrzeć na to, co wydarzy się we wtorkowy wieczór w Dausze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.