Maraton w mniej niż dwie godziny? Eliud Kipchoge powalczy o coś, co miało się udać za ponad 50 lat

Człowiek może przebiec maraton w czasie poniżej dwóch godzin, ale najwcześniej w 2075 roku - twierdzono jeszcze pięć lat temu. - Jestem na drzewie, wszedłem na wyższą gałąź i wejdę na szczyt - mówił Eliud Kipchoge przed dwoma laty. Wtedy Kenijczykowi do złamania dwóch godzin zabrakło tylko 26 sekund. W październiku spróbuje jeszcze raz. - Dzięki niemu obserwujemy wielkie przyspieszenie. Wtedy byłem sceptyczny, teraz myślę, że może to zrobić - mówi rekordzista Polski, Henryk Szost.
Zobacz wideo

Trzynaście startów, 12 zwycięstw i jedno drugie miejsce - to maratoński bilans Kenijczyka, który w listopadzie skończy 35 lat. Na 42 195 metrów Kipchoge biega dopiero od 2013 roku. Jest oficjalnym rekordzistą świata - w 2018 roku w Berlinie uzyskał czas 2 godziny 1 minuta i 39 sekund. - Do złamania dwóch godzin brakuje sporo, 100 sekund to jest naprawdę bardzo dużo - mówi Izabela Trzaskalska, która przed rokiem w Berlinie była 10., na mistrzostwach Europy. - Ale takie bieganie na ulicy, w zwykłym starcie, pokazuje, że i kosmiczna granica dwóch godzin może puścić, gdy Kipchoge będzie miał stworzone idealne warunki - dodaje Trzaskalska.

Już pobiegł w kosmos

"Takie bieganie na ulicy, w zwykłym starcie" to tak naprawdę już bieganie kosmiczne. We wrześniu w Berlinie Kipchoge pobił rekord świata aż o minutę i 18 sekund. Tak dużo z najlepszego czasu nie urwał nikt przez ponad pół wieku - od 1967 roku, gdy Australijczyk Derek Clayton został pierwszym człowiekiem w historii, który przebiegł maraton w czasie poniżej dwóch godzin i 10 minut. "Wynik Kipchoge'a jest jak lądowanie nawet nie na Księżycu, a na Marsie, jak coś, co otwiera człowiekowi możliwość kosmicznych podróży". "To występ na miarę 100 punktów Wilta Chamberlaina w meczu NBA i rekordowego czasu 9,58 s Usaina Bolta na 100 metrów" - zachwycały się media.

W 2014 roku fizjologowie, lekarze, biegacze i fachowi dziennikarze zastanawiali kiedy możliwe będzie złamanie bariery dwóch godzin. Konkluzja tekstu z magazynu "Runner's World", czyli największego na świecie pisma dla biegaczy, była prosta: stanie się to nie wcześniej niż w 2075 roku.

Kipchoge i przepaść. Albo on, albo nikt

- To pokazuje, jak duże przyspieszenie obserwujemy. Żyjemy w czasach wybitnego zawodnika. Jeszcze niedawno wynik 2:05 był z kosmosu. Teraz bardzo dobre są wyniki w okolicach 2:03. Bardzo mocno do przodu poszedł afrykański maraton, a świat został z tyłu - analizuje Szost. - Jak się pojedzie do Afryki, to się zobaczy, że po sto osób biegnie na treningu w jednej grupie. U nas to pół Europy musielibyśmy zgonić, żeby złożyć taką treningową ekipę. A tam to są tylko grupki z poszczególnych miejscowości. Przepaść między nami dalej będzie się powiększała - dodaje nasz najlepszy maratończyk.

Według Szosta i według wielu ekspertów układ sił w światowej czołówce maratonu wygląda obecnie tak: Kipchoge - przepaść - biegacze z Afryki - przepaść - reszta. Największa ma być ta pierwsza przepaść, między mistrzem i grupą, która chciałaby go dogonić. - Dwa lata temu, przy okazji pierwszej próby łamania dwóch godzin, mówiłem, że to raczej niemożliwe, że się nie uda. Zabrakło nie tak dużo, 26 sekund. A teraz patrzę na sprawę inaczej, po dwóch świetnych wynikach Kipchoge'a w Berlinie jesienią i w Londynie w kwietniu - mówi Szost. - Właściwie to po wynikach i po stylu, bo nawet nie zawsze pacemakerzy potrafili utrzymać takie tempo, jakiego on chciał - uzupełnia nasz biegacz. - Jeśli nie zrobi tego Kipchoge, to na pewno nie zrobi nikt. Naprawdę jest on i długo, długo nikt. Jak ktoś się nawet kręci w granicach wyniku 2:03, to dzięki niemu, dzięki temu, że Kipchoge dyktuje takie tempo - dodaje rekordzista Polski.

"Człowiek nie jest niczym ograniczony"

Mówiąc o pierwszej próbie bicia dwóch godzin Szost ma na myśli akcję Breaking2, którą w maju 2017 roku zorganizował odzieżowy gigant Nike. Wówczas trzej wybrani przez firmę biegacze próbowali wbiec do historii na włoskim torze Formuły 1 Monza. Na idealnie płaskiej trasie, osłonięty przez grupę biegaczy do dyktowania tempa i przez auto wiozące wielki zegar odmierzający czas najlepszy był Kipchoge. Uzyskał wynik 2:00:25.

Za oficjalny rekord świata tego rezultatu IAAF (światowa federacja lekkoatletyczna) nie uznała. Rzeczywiście warunki nie były naturalne, najbardziej raziło chyba to, że pacemakerzy dawali sobie zmiany, nie biegli razem z Kipchogem przez cały czas. - Tu nie chodzi o IAAF, tylko o historię. Tamten wynik dał mi najwięcej dumy w karierze, a dostanie drugiej szansy na złamanie dwóch godzin to ekscytująca sprawa - mówi teraz Kenijczyk. - Zrobię to. Zawsze powtarzam, że człowiek nie jest niczym ograniczony. Poza tym na Monzy dużo się nauczyłem - dodaje.

Złote dziecko, które musiało wszystko zmienić

Kipchoge dużo nauczył się nie tylko na Monzy. Jako 18-latek został sensacyjnym mistrzem świata w biegu na 5000 metrów. Na mistrzostwa do Paryża przyjechał jako nieznany nikomu juniorski mistrz globu w przełajach. A pogodził Hichama El Guerrouja i Kenenisę Bekele. Szybko został złotym dzieckiem, ale kiedy wróżono mu kolejne wielkie rzeczy, on ich nie osiągał. Był mocny, zdobywał jeszcze medale (brąz igrzysk Ateny 2004 i srebro igrzysk Pekin 2008 oraz srebro MŚ Osaka 2007), ale już nie wygrywał. A w końcu zaczął wyraźnie przegrywać. W 2012 roku nie zakwalifikował się do kadry na igrzyska w Londynie. Teraz w Londynie ma już cztery maratońskie zwycięstwa, to coś, czym nie może się pochwalić nikt inny. Pod koniec kwietnia bez specjalnego zmęczenia uzyskał tam drugi w historii wynik w maratonie. Nie dał szans między innymi Mo Farahowi, czterokrotnemu mistrzowi olimpijskiemu z bieżni (Brytyjczyk po dwa złota zdobył na 5000 i 10 000 m), w którym świat chciał zobaczyć najlepszego maratończyka.

Farah najwyraźniej nie ma aż takich predyspozycji do maratonu jak Kipchoge. Kenijczyk nie bał się zmiany, zbliżając się do 30. roku życia postawił na najdłuższy dystans rozgrywany na imprezach mistrzowskich i dzięki temu został milionerem. A za chwilę może być też ikoną sportu. Na razie - choć wygrywa niemal wszystko, choć w cztery lata po niezakwalifikowaniu się na igrzyska został mistrzem olimpijskim - z pewnością nie jest aż tak znany, jak może być, jeśli złamie dwie godziny. Wtedy pewnie już wszyscy będą zestawiać jego wyczyn z tak epokowymi sportowymi wydarzeniami jak 100 punktów Chamberlaina w meczu. Wtedy pewnie już wszyscy będą się zachwycać, jaki to zwykły, nietypowy bogacz z tego biegacza.

Czysty milioner i brudny miliarder

Bić rekord świata (nic to, że nieoficjalny) Kipchoge ma w październiku. Dokładna data nie została wybrana, decydować ma prognoza pogody. Lokalizacji jeszcze też nie wskazano, wiadomo tyle, że łagodną, płaską pętlę mistrz będzie pokonywał w Londynie. I że jest taka bogata firma, która zapewni mu wszystko, co może pomóc uzyskać pożądany wynik.

Kipchoge to milioner. Fortunę wybiegał sobie na maratońskich trasach. Ale żyje tak, jakby wcale jej nie miał. Mieszka w mającym 250 tysięcy mieszkańców mieście Eldoret w Kenii. Trenuje 40 km od domu, w wiosce położonej na wysokości 2400 m nad poziomem morza. Tak naprawdę tam jest jego główny dom, bo na obozach spędza czas od poniedziałku do piątku. Wtedy żyje bez wygód, nawet bez bieżącej wody. Czerpie ją ze studni. Koledzy mówią do niego "Boss", szanując osiągnięcia, ale i ten boss czyści sedesy, gdy grafik sprzątania pokazuje, że przyszła jego kolej.

Ramię w ramię z Kenijczykiem w walce o złamanie dwóch godzin staje teraz Jim Ratcliffe. Najbogatszy Brytyjczyk, z majątkiem sięgającym 21 miliardów funtów, to postać wspierająca Brexit, a jednocześnie przez lata szukająca podatkowych rajów. Sport lubi, biega maratony, jest zapalonym triathlonistą, a jeszcze bardziej niż siebie przez sport lubi promować swoją firmę. Ineos zajął niedawno miejsce Sky w nazwie najpotężniejszej kolarskiej grupy świata (jeździ w niej m.in. Michał Kwiatkowski). Ineos wyłożył ponad 100 mln funtów na zbudowanie wokół Bena Ainslego (czteroktorny mistrz olimpijski w żeglarstwie, dawny rywal Mateusza Kusznierewicza) ekipy, która ma wygrać Puchar Ameryki. To raczej nie przypadek, że 67-letni sir Jim wybiera akurat te dyscypliny sportu, które stoją w sprzeczności z działalnością jego firmy. Na co dzień Ratcliffe buduje majątek, nie przejmując się tym, że niszczy środowisko. Brytyjscy ekolodzy widzą w nim największego truciciela całych Wysp. Tymczasem pieniądze wydawane na sportowy sponsoring sprawiają, że chemiczny gigant staje w parze z najwybitniejszymi reprezentantami wybitnie ekologicznych dyscyplin sportu.

- Kipchoge zrobił na mnie wrażenie podczas niedawnego maratonu w Londynie. Na trasie były podbiegi, wiało, drogi były w złym stanie, on nie miał takich pacemakerów, którzy by mu mocno pomogli, a mimo to uzyskał czas 2:02 [dokładnie 2:02:37]. Jest jedynym człowiekiem, który może złamać dwie godziny. To bardzo ważny cel, w sportach wytrzymałościowych to największe wyzwanie, przed jakim stoi człowiek - mówi Ratcliffe, tłumacząc, dlaczego akurat w taką akcję się angażuje.

"To zabójstwo. Myślę o sercu, wątrobie, o wszystkich podzespołach"

Brytyjski miliarder zapewnia, że Kipchoge będzie miał nie tylko idealną trasę i warunki pogodowe, ale też zapewnione zostanie mu wsparcie kibiców. - Na Monzie biegł samotnie, nikt go nie podnosił na duchu - mówi. I planuje ściągnięcie nawet ćwierć miliona ludzi.

Wszystko po to, by tym razem mistrz wytrzymał mordercze tempo dwóch minut i 50 sekund na każdy kilometr (poprzednio osłabł po 30. kilometrze). Jak to jest biec mniej więcej takim tempem?

- Każdy kto biega, wie, jak trudno jest wytrzymać tempo 2:50 przez kilometr - mówi Ratcliffe. - Niewielu profesjonalnych biegaczy utrzymałoby takie tempo przez 10 kilometrów, a co dopiero mówić o maratonie - zgadza się Szost. - W 28:30 przebiegłem "dychę", to jest w granicach czasu 2:50 na kilometr, więc wiem, jakie to jest tempo. W dobrych warunkach, na trasie z lekkim spadkiem, biegłem 10 000 metrów nawet poniżej 28 minut, czyli w nawet jeszcze lepszym tempie niż 2:50 na kilometr. Ale szczerze trzeba powiedzieć, że to można wytrzymać 10, nawet 15 kilometrów, natomiast przebiec w takim tempie maraton to jest po prostu zabójstwo. Trzeba mieć nie tylko ogromne sampozarcie, ale i niesamowity organizm. Myślę o wszystkich podzespołach, o sercu, wątrobie i tak dalej. Trzeba sobie zdać sprawę, że przy takim wysiłku totalnie wyszlifowany musi być cały organizm, inaczej nie da się czegoś takiego znieść - przekonuje nasz maratończyk.

Komu nie podawać ręki?

Oczywiście wraz z progresem wyników Kipchoge'a przybywa takich, którzy twierdzą, że nie da się robić tego wszystkiego na czysto. Podejrzliwość wobec króla maratonu wzrasta również dlatego, że coraz więcej dopingowych wpadek notują jego rodacy. W Londynie rekordzista świata w półmaratonie Abraham Kiptum został wykluczony z biegu przez nieprawidłowości w jego paszporcie biologicznym. Niedawno zdyskwalifikowana na cztery lata została mistrzyni olimpijska z Rio Jemima Jelagat Sumgong. Równieżna cztery lata za EPO wykluczony ze sportu został Asbel Kiprop, rywal Marcina Lewandowskiego na 1500 m. - Nie będę podawał takim ludziom ręki, chcę być kojarzony jako ten, który zawsze stanie w pierwszej linii walczących z dopingiem - mówił wicemistrz Europy w niedawnej rozmowie ze Sport.pl.

Kipchoge nie idzie na skróty

- Chcę pokazać następnemu pokoleniu, że można wygrywać, biegając na czysto. Nie umiałbym stanąć przed dziećmi z całego świata i mówić im, by kochały sport, gdybym był nie porządku. Byłbym zniszczony, gdyby one mi kiedyś powiedziały: "Oszukałeś, poszedłeś na skróty" - przekonuje Kipchoge. Cóż, mistrzowi chce się wierzyć. I chyba nie wypada twierdzić, że pójdzie na skróty, jeżeli dwie godziny złamie biegnąc w "sterylnych", "laboratyjnych" warunkach, a nie w normalnym, ulicznym biegu. - Mnie to na pewno nie będzie przeszkadzało. Stoję po stronie tych, którzy czekają i będą Kipchoge'owi kibicować - mówi Trzaskalska. - To jest fajna sprawa i wciąż wielkie wyzwanie, nie ma o czym mówić. - Żaden inny zawodnik nawet nie miałby po co próbować, a Kipchoge może lekko te dwie godziny połamać - twierdzi Szost.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.