To było pewne. Sobota i niedziela - dwa dni kończące mistrzostwa Europy - musiały być czasem polskiego kontrataku. W piątek straciliśmy prowadzenie w medalowej tabeli, które należało do nas od pierwszego dnia zawodów. Nie trzeba było dogłębnej analizy, by wiedzieć, że finisz berlińskiej imprezy będzie popisem naszej ekipy. Takim, jakim w sobotę były finisze Justyny Święty-Ersetić, Adama Kszczota i jeszcze raz najlepszego z „Aniołków Matusińskiego”, tym razem pędzącego do nieba i za siebie, i za koleżanki.
>> Trzy medale ostatniego dnia i strata 1. miejsca w klasyfikacji medalowej [PODSUMOWANIE]
Jeśli w rozkładzie jazdy są polskie gwiazdy, to jasne jest, że będzie jazda. W niedzielę złoto dorzuciła Anita Włodarczyk, srebro Sofia Ennaoui, brąz Joanna Fiodorow i w klasyfikacji medalowej prowadziliśmy. Dopiero po kończącej mistrzostwa męskiej sztafecie 4x100 m Brytyjczycy zrównali się z nami w liczbie złotych medali. Tu skończyło się remisem 7:7. W srebrach wygrali 5:4. Szkoda, ale przecież nie zmienia to oceny występu naszej drużyny.
Do Berlina Polski Związek Lekkiej Atletyki wysłał największą w historii kadrę na ME. Ale czy z 86-osobowego grona o kimkolwiek w ostatnich dniach powiedziano albo napisano „turysta”, „wycieczkowicz”? Czy komukolwiek z tego zespołu zarzucano brak ambicji i wyliczano pieniądze, jakie rzekomo zmarnowano na niego z „naszych podatków”?
Przed startem mistrzostw Robert Korzeniowski (pracuje tu dla Eurosportu) tłumaczył w rozmowie ze Sport.pl, że polska lekkoatletyka idealna nie jest, że nie uprawia się jej powszechnie, że rozwija się tylko wyspowo, że nawet do niego, czterokrotnego mistrza olimpijskiego w tejże lekkoatletyce, rodzice przywożą dzieci na treningi, myśląc, że pociechy pograją w piłkę, popływają albo chociaż poznają judo. . Problemy są. Do myślenia daje zestawienie liczb podanych przez niedawnego mistrza chodu: 10 tysięcy zawodników trenujących królową sportu u nas i 300 tysięcy we Francji. Ale tydzień w Berlinie mimo wszystko pokazał, że polska lekkoatletyka w zestawieniu z innymi polskimi sportami jeśli już ma się kojarzyć z wyspą, to w liczbie mnogiej – z Wyspami Szczęśliwymi.
>> Złota Anita Włodarczyk, brązowy medal dla Joanny Fiodorow
Dlaczego tu jest normalnie i nasz faworyt wygrywa? Dlaczego tu nasz kandydat do niespodzianki ją sprawia? Dlaczego tu nasz młody-zdolny uczy się tak pilnie, że szybko zmienia się w młodego i już utytułowanego?
- Rozwijamy się, jesteśmy coraz lepsi. Nie mamy kompleksów, normalnie pracujemy, mamy wszystko dobrze poukładane, dlatego tak nam idzie. Po gwiazdach przychodzą następni, uczą się. Mamy dobrą koniunkturę, coraz więcej dobrych zawodów, jest gdzie startować. Zawodnicy więcej też startują na świecie, czego kiedyś brakowało. Jeszcze kiedy byłem zawodnikiem, to my się głównie kisiliśmy we własnym sosie, na duże mityngi jeździło niewielu ludzi od nas. Teraz szeroko wysyłamy ludzi, oni startują, zdobywają doświadczenie i dzięki temu później bez kompleksów walczą w imprezach głównych. Proszę zobaczyć, że my praktycznie nie mamy wpadek. Jak już ktoś przyjeżdża na mistrzostwa, to przechodzi przynajmniej pierwszą rundę, robi swój najlepszy wynik w sezonie – mówił dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, a obecnie wiceprezes PZLA, Tomasz Majewski w rozmowie ze Sport.pl po ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Londynie.
Tam zdobyliśmy osiem medali. Tyle samo wywalczyliśmy ich na MŚ 2015 w Pekinie. Na mistrzostwach Europy też trzymamy bardzo wysoki poziom, na który weszliśmy jakiś czas temu. W Zurychu w 2014 roku i w Amsterdamie przed dwoma laty nasi zawodnicy wywalczyli po 12 medali. W Berlinie polskich krążków znów było 12, a złotych jeszcze więcej – siedem (w Zyruchu dwa, w Amsterdamie sześć).
>> Sofia Ennaoui wicemistrzynią Europy na 1500 metrów!
Legendarny Wundterteam w 1958 roku w Sztokholmie też wywalczył 12 medali - osiem złotych, dwa srebrne i dwa brązowe. To był najlepszy występ naszej lekkoatletycznej kadry w historii ME. Po 60 latach uzyskaliśmy bardzo podobny wynik. Pisząc o tej kadrze „Wunderteam”, naprawdę nie trzeba się bać, że to przesada.
Marek Plawgo, który berlińskie mistrzostwa komentował dla TVP, już półtora roku temu przekonywał, że porównania do Wunderteamu są zasadne (https://www.sport.pl/lekkoatletyka/1,64989,21369686,lekkoatletyka-plawgo-lisek-niszczy-tyczki-mamy-plan-b-porownania.html). Medalista wielkich imprez w biegach na 400 i 400 m przez płotki argumentując wykazywał, że w coraz większej liczbie konkurencji mamy więcej niż jednego mocnego zawodnika. To wskazuje na istnienie dobrej myśli, wypracowanego sposobu działania, szkolenia, po prostu funkcjonowania polskiej szkoły.
Popatrzmy jak swoje istnienie potwierdzała ona w Berlinie. W sobotę na 800 metrów pierwszy był Kszczot, czwarty Michał Rozmys, piąty Mateusz Borkowski. Mistrz ma 29 lat, jego koledzy 23 i 21. Już mogły być medale i dla nich. Czterysta metrów? Popis na dwa złota wszystkich „Aniołków Matusińskiego”. Na „dzień dobry”, czyli pierwszego dnia finałów, mieliśmy dublety w rzucie młotem (złoto dla Wojciecha Nowickiego i srebro dla Pawła Fajdka) oraz pchnięciu kulą (pierwszy Michał Haratyk i drugi Konrad Bukowiecki). W kuli kobiet Paulina Guba sensacyjnie pokonała niemiecką multimedalistkę wielkich imprez Christinę Schwanitz, nie pozwalając jej zdobyć złota przed swoimi kibicami. A czwarta, z młodzieżowym rekordem Polski, była Klaudia Kardasz. I ubolewała, że tylko czwarta. Srebrny Marcin Lewandowski na 1500 metrów? Wciąż jest bardziej znany jako 800-metrowiec, kolega i rywal Kszczota. A w grupie trenuje z Angeliką Cichocką, która tym razem przez problemy zdrowotne zdołała przygotować formę „tylko” na finał 1500 m, a nie na medal [awansowała z przedostatnim czasem]. W tym finale z Cichocką biegła Ennaoui, ostatecznie srebrna. Młociarki wzięły złoto (Anita Włodarczyk) i brąz (Joanna Fiodorow), tyczkarze (Piotr Lisek był czwarty ze świetnym wynikiem 5,90, Paweł Wojciechowski z 5,80 uplasował się na piątej pozycji) dzielnie walczyli w rewelacyjnym konkursie, w którym Armand Duplantis skoczył 6,05, a Timur Morgunow 6,00 m
>> Ogromne niedopatrzenie organizatorów ME. Wyczyn Święty-Ersetić nie został doceniony
- Będąc w miarę dużym krajem staramy się szkolić szeroko i doczekaliśmy się tego, że nie mamy tylko po jednej osobie. To dobrze o nas świadczy - mówi Majewski.
Zdarza się Wam słuchać albo czytać polskiego działacza mówiącego, że jego federacja ma pieniądze? Na pewno rzadko. - Nigdy nie mieliśmy takich dobrych sponsorów jak teraz. Jest i więcej, i są lepsi. Poza tym zawodnikom udaje się zdobywać indywidualnych sponsorów, podpisują kontrakty, to zawsze działa na korzyść – opowiada wiceprezes.
Tuż przed Berlinem swoją grupę wsparcia do 20 zawodników poszerzył Orlen. Jeszcze niedawno najbogatsza polska firma wspierała tylko kilka gwiazd. Można je było policzyć na palcach jednej ręki.
Berlin potwierdził klasę gwiazd już świecących, pokazał też nowe. - Już w prawie każdej konkurencji mamy jakiegoś medalistę. Większość z naszej kadry już ma jakiś medal, a wiem, jak bardzo ważne to jest dla sportowca – mówi Majewski.
Medale zdobywamy też na juniorskich i młodzieżowych imprezach. Przed rokiem na młodzieżowych ME wywalczyliśmy 10 krążków, a na juniorskich – dziewięć. Na podium stawali m.in. Bukowiecki (złoto), Ennaoui (srebro), Kardasz (srebro), Rozmys (brąz) i sztafeta 4x400 m (złoto) z Aleksandrą Gaworską w składzie, która pewnie biegałaby i w Berlinie, gdyby dopisało jej zdrowie.
Z biegiem lat powinno być jeszcze lepiej, bo z myślą o dalszej przyszłości PZLA realizuje program „Lekkoatletyka dla każdego” skierowany do uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych. Dla dzieci budujemy też lekkoatletyczne obiekty („Na samym Dolnym Śląsku jest 47 różnego rodzaju stadionów czy małych bieżni” – Majewski), nie brakuje już hal, gdzie zawodnicy mogą trenować i startować (mityngi też są u nas coraz lepiej obsadzone i zorganizowane – tego drugiego na pewno mogliby się od Polaków uczyć organizatorzy z Berlina), wreszcie oddano do użytku Stadion Śląski i to w Chorzowie ma być „dom” lekkoatletów, do którego w perspektywie kilku lat będziemy chcieli zaprosić gości na wielką imprezę.
- Za naszymi sukcesami stoją dobra organizacja i skuteczna praca. Jesteśmy najlepiej zorganizowanym polskim związkiem sportowym, jeśli chodzi o sporty indywidualne. Mamy dobrych trenerów, mamy napływ talentów. Tak można pracować – podsumowuje Majewski.
Wiceprezes już półtora roku temu opowiadał na Sport.pl, że w federacji jest układana lista zawodników dobrze rokujących na igrzyska w 2024 roku. Na te najbliższe, w Tokio, już wtedy kadra miała zarezerwowany ośrodek, w którym będzie przechodziła przedstartową aklimatyzację. Krótko mówiąc, robimy wszystko, by dużo medali wywalczyć również w tej najważniejszej i najtrudniejszej imprezie. Trzy krążki z Rio de Janeiro (złoto Włodarczyk, srebro Piotra Małachowskiego i brąz Nowickiego) powszechnie odebrano jako występ raczej nieudany. Mimo że lekkoatleci zdobyli 27 procent medali całej naszej olimpijskiej kadry (wywalczyła ich 11), to wiedzieliśmy, że tę grupę stać na dużo więcej. A teraz wiemy o tym jeszcze lepiej. Współcześnie Europie o medale igrzysk jest kilka razy trudniej niż w czasach Wunderteamu. Na igrzyskach w Rzymie, w 1960 roku (pierwszych po tym, jak ekipę naszych lekkoatletów nazwano Wunderteamem) Europejczycy wybiegali, wyskakali i „wyrzucali” 62 procent dostępnych medali (64 ze 103). W Rio przypadło im już zaledwie 25 procent krążków (36 ze 141). Ale mimo że konkurencja jest nieporównywalnie większa, mamy prawo liczyć, że za dwa lata w Tokio naszej kadrze będzie bliżej nie do występu z Rio, tylko do wyniku Wunderteamu z roku 1960. Tam polscy lekkoatleci wywalczyli siedem medali – dwa złote, dwa srebrne i trzy brązowe. Czy i to – jak świetne wyniki na ME – jest do powtórzenia?