ME Lekkoatletyka 2018. Aleksander Matusiński: Mam wszystko na zdjęciach. Widok był ciężki dla oka. Dziewczyny to twardzielki

- Justyna była nieżywa po swoim finale. Ale ona i na jednej nodze by pobiegła. Iga mnie bardzo, bardzo zaskoczyła. Dziewczyny to twardzielki - mówi Aleksander Matusiński, trener polskich biegaczek na 400 metrów. W sobotę na ME w Berlinie Justyna Święty-Ersetić zdobyła złoty medal w biegu indywidualnym, a półtorej godziny później zwycięstwo odniosła sztafeta w składzie Małgorzata Hołub-Kowalik, Iga Baumgart-Witan, Patrycja Wyciszkiewicz i Święty-Ersetić

Łukasz Jachimiak: Szalał Pan z radości po złotym medalu Justyny Święty-Ersetić, a po złocie sztafety wygląda Pan na spokojnego. Już się Pan przyzwyczaił do wygrywania?

Aleksander Matusiński: Tak sobie stoję i myślę, że może nawet dziewczyny przebiły to, co zrobiły rok temu w Londynie.

Żartuje Pan? Wiem, że tam były mistrzostwa świata, a w Berlinie są mistrzostwa Europy, ale tam był „tylko” brąz sztafety, a tu są dwa złota!

- No tak. Właśnie dlatego mówię, że chyba dziewczyny to przebiły.

Bał się Pan o Justynę po tym jak nie tylko wygrała indywidualnie, ale osiągnęła rewelacyjny czas 50,41 s, aż o 0,64 s bijąc rekord życiowy?

- Justyna była nieżywa po swoim finale. Leżała i wstała dopiero 15 minut przed startem sztafety.

Justyna Święty-Ersetić: Dopiero drugi raz w życiu widziałam, jak mój mąż płacze

Co się działo nie tylko z Justyną, ale ze wszystkimi dziewczynami po jej finale, a przed startem sztafety?

- Mam to wszystko na zdjęciach. Widok był ciężki dla oka. Justyna i Iga Baumgart-Witan -  która też biegła w finale indywidualnym i też zrobiła rekord życiowy [była piąta] – dały z siebie wszystko, wypruły się na maksa. Byłem przy mecie i zaraz po biegu Justyna powiedziała mi, że nie da rady, że nie ma siły. Ale zadbaliśmy o to, żeby organizator podstawił meleksa i odwiózł dziewczyny na stadion rozgrzewkowy. One przez godzinę leżały z nogami w górze. W ogóle się nie ruszały. Piły izotoniki, spożywały żele energetyczne i dopiero w ostatnim momencie wyszły z namiotu. Zaczęły robić przebieżki i wtedy zobaczyłem, że jest dobrze. Przed finałami bardziej się bałem o Igę, a ona lepiej wszystko zniosła. Justynie ciężej było dojść do siebie. Ale jak zobaczyłem, że robi przebieżki i noga się odbija, że jest fajne odejście, że się szybko kręci, to już byłem pewny, że będzie dobrze. Jeszcze sobie dziewczyny zrobiły wcierkę rozgrzewającą. Nie tylko w nogi, ale też w ręce. Bo było bardzo zimno. A efekty wszystkich przygotowań oglądaliśmy na bieżni.

Marzy się Panu taki rozwój sztafety, by kiedyś wygrywała z Amerykankami?

- Już Polacy udowodnili na hali, że da się wygrać z Amerykanami i nawet pobić rekord świata. To jest sport, tu nic nie jest niemożliwe. Ale oczywiście dogonienie Amerykanek to bardzo ciężkie zadanie.

Justynę chyba będzie wkrótce stać na złamanie granicy 50 sekund, skoro już biega 50,41? Uda się w dwa lata, do igrzysk w Tokio?

- Taki wynik daje realną szansę, żeby być w finale mistrzostw świata i igrzysk. Ale taki bieg udaje się pobiec raz w sezonie. Rok temu Justyna też tak przeskoczyła – z 51,60 na 51,14. Teraz jeszcze bardziej - z 51,05 na 50,41. Trzeba się teraz ustabilizować na tym poziomie.

Trafił Pan na wyjątkowe pokolenie zawodniczek?

- Jeszcze nie są lepsze od starszego pokolenia, dlatego że nie pobiły rekordu Polski w sztafecie. Rekord Polski na 400 m też cały czas należy do świętej pamięci pani Ireny Szewińskiej [49,28 z 1976 roku]. Znamy swoje miejsce w szeregu. Na pewno program mistrzostw w Berlinie uniemożliwił nam zrobienie jeszcze lepszych wyników, jeśli chodzi o czasy. Ale najważniejsze są medale, bo to dziewczyny nakręca. Tak jak duża liczba startów. To konsoliduje drużynę, udowadnia, że można walczyć z najlepszymi. W ubiegłym roku dwa razy wygraliśmy z Jamajkami na ich terenie, na Karaibach. Amerykanki to nie nasz poziom, Jamajki jeszcze też nie, ale jeśli czwarta dziewczyna wejdzie na poziom Justyny i Gosi, a może nawet coś lepiej, to naprawdę może być pięknie.

Widzimy, że dziewczyny są zgrane. Która z nich będzie wiodła prym w organizowaniu fety po dwóch mistrzostwach?

- Gosia Hołub jest bardzo wesoła, rozrywkowa, Iga Baumgart też. Wszystkie dziewczyny się lubią, razem spędzają czas. Myślę, że spędzą go też razem z trenerami, że zrobimy krótką odprawę, wypijemy lampkę szampana albo wina. A potem będą już się bawiły w swoim towarzystwie. Oczywiście bez przegięć. One są profesjonalistkami. Ciężko pracują na swoje sukcesy. To nie jest aż taka skala talentu jak zawodniczek, do których należy rekord Polski. Tamte regularnie łamały 23 sekundy na 200 metrów. Te dziewczyny biegają w okolicach 24 sekund. 400 metrów i sztafeta są dla twardzieli. I takie są dziewczyny.

Ma Pan tych dziewczyn więcej niż cztery. W Berlinie, licząc z eliminacjami, biegało ich sześć, a są następne.

- W przyszłym sezonie będę chciał się im przyjrzeć, dać postartować. Chcę mieć jak największy wachlarz informacji na przyszłość. Jest z czego wybierać, ale to też rodzi ból głowy, bo mam dylematy i jest mi przykro informować którąś z zawodniczek, że nie pobiegnie. Ale mam informacje z poprzednich zawodów, które skrupulatnie notuję i staram się, żeby biegały najlepsze.

Skoro wszystko Pan notuje, to ile zeszytów zapisał Pan w tym sezonie?

- Mam jeden zeszyt na każdy sezon. Zapisuję treningi i starty dzień po dniu.

Po analizie tych notatek nie myślał Pan nad wariantem awaryjnym i zastąpieniem kimś Justyny albo Igi w składzie sztafety?

- Od początku na 99 procent wiedziałem, że dziewczyny pobiegną. To są twardzielki. Justyna nie odpuszcza, jakby trzeba było, to na jednej nodze by pobiegła. A bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Iga. Dwa biegi na świetnym poziomie, rewelacyjny występ w sztafecie po życiówce w finale indywidualnym i jeszcze sposób, w jaki doszła do siebie po pierwszym finale – to wszystko było super.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.