ME Lekkoatletyka 2018. Marcin Lewandowski: Miałem niesamowitą lufę! Słucham Małysza i Federera

- Na ostatniej "setce" miałem niesamowitą lufę! Jeszcze ze dwa metry dystansu i wyrwałbym złoto. Ale mam srebrny medal i myślę, że jest najcenniejszy w mojej karierze - mówi wicemistrz Europy w biegu na 1500 m Marcin Lewandowski. - Ja tu przyjechałem pamiętając filozofię Adama Małysza - dodaje.

Łukasz Jachimiak: To prawda, że na mecie cieszyłeś się, nie wiedząc czy byłeś drugi, czy pierwszy?

Marcin Lewandowski: No nie wiedziałem! Dopiero jak poszedłem do TVP, dowiedziałem się, że byłem drugi. Nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wiedziałem, że mniej więcej na równi wpadliśmy, a fakt, że na końcowych metrach zrobiłem coś takiego, że wpadłem na linię mety na medalowej pozycji bardzo mnie ucieszył, już bez względu na to czy było złoto, czy srebro. Chciałem tu łapać doświadczenie na  1500 metrów, a udało się wyhaczyć medal! Co prawda jeszcze dwa metry dystansu by wystarczyły i bym złoto wyrwał [zabrakło zaledwie 0,04 s]. Ale srebrny medal bardzo mnie cieszy!

Dwa lata temu byłeś mistrzem Europy na 800 metrów, teraz w Berlinie zdobyłeś srebro na 1500 metrów. Chyba w dużej mierze dzięki szybkości na finiszu, która została Ci z krótszego dystansu?

- Na ostatniej „setce” miałem niesamowitą lufę. Nie czułem zmęczenia, cisnąłem do końca. A to, że doganiałem i wyprzedzałem przeciwników, dodawało mi skrzydeł. Jeszcze nie rozmawiałem z trenerem, ale myślę, że analiza pokaże, że ostatnie 200 metrów było piekielnie mocne. Rzeczywiście szybkość z 800 metrów odegrała kluczową rolę. Potwierdziło się to, co ciągle mówiłem – że ta szybkość na 1500 m będzie moją główną bronią. Dlatego też nie przestałem biegać 800 metrów, dalej się rozwijam. Teraz jestem na etapie zbierania doświadczenia na 1500, a Berlin to dla mnie niesamowita lekcja zakończona nagrodą. Bardzo się cieszę z tego medalu, bo przyjechali tu wszyscy moi najbliżsi, wszystkie najdroższe mi osoby – rodzina, dzieci, przyjaciele. Udało mi się ich uszczęśliwić, dlatego to dla mnie chyba najcenniejszy medal w karierze.

ME Lekkoatletyka 2018. Ewa Swoboda zakończy karierę w tym roku?

Na około 300 metrów przed metą byłeś poza czołową „dziesiątką”.

- Tak? Naprawdę? Kurczę...

Mimo to dałeś radę.

- Prąd miałem straszny! Naprawdę. I byłem świetnie przygotowany mentalnie. Dziękuję mojemu psychologowi głównemu, z którym współpracuję na co dzień, Dariuszowi Nowickiemu. I profesorowi Blecharzowi, który go tutaj zastępuje. Oni mi bardzo pomogli. Głowa to jest chyba największa broń. I dziękuję żonie i córce, które tu były ze mną. Przed biegiem rozglądałem się po wszystkich trybunach, nie mogłem ich znaleźć, ale zaraz po przebiegnięciu linii mety już wiedziałem, gdzie są. To był dla mnie najcenniejszy moment – móc podbiec do nich i się razem z nimi cieszyć.

Zmieniasz główny dystans, zdobywasz medal, mówisz, że ciągle się rozwijasz. Wygląda na to, że z wiekiem stajesz się coraz lepszy.

- Już mnie pytano czy mogę się nazywać profesorem. Nie chcę się tak tytułować, bo jak na razie skończyłem tylko magisterkę. Ale śmiało mogę stwierdzić, że na bieżni czuję się jak ryba w wodzie. Świetne słowa powiedział Roger Federer – że wiek nie ma znaczenia. Jeśli czujesz się dobrze, to to jest najważniejsze. A ja się czuję świetnie, ciągle idę do przodu. Przecież w tym sezonie prawie rekord życiowy na 800 metrów zrobiłem. W pierwszym starcie! Wiek to są tylko cyfry, liczby. Bez znaczenia.

Lekkoatletyczne mistrzostwa Europy 2018. Dramat Karola Hoffmana. Kontuzja 29-latka

Złoto zdobył 17-letni Jakob Ingebrigtsen. Niesamowici są ci trzej norwescy bracia, a temu chyba trzeba wróżyć wielką karierę?

- To jest mój dobry znajomy i prosto w oczy mu powiedziałem, że nie traktuję go jak 17-latka, tylko jak zawodnika, który biega jeden z najlepszych wyników na świecie. Jest jednym z topowych biegaczy. Ja mam 31 lat, też pokazałem klasę. Nasze lata są nieważne. Inni zawodnicy teraz muszą przed nami chylić czoła.

O medale wielkich imprez walczysz od prawie 10 lat. Dzięki czemu?

- To kwestia odpowiedniego treningu. Jestem bardzo mądrze prowadzony przez mojego starszego brata, Tomasza Lewandowskiego. Jemu trzeba przyznać złoty medal. I to mistrzostw świata Na finał co do sekundy przewidział zachowania rywali. Między 600. a 700. metrem miałem zachować wielką czujność, bo trener był pewny, że tam bracia Ingebrigtsenowie wyjdą na prowadzenie i będą ciągnęli bieg. Dokładnie tak się stało, chcieli mnie zgubić na dystansie. Próbowali, szacunek za to, ale im się nie udało. Byłem gotowy na oba warianty – na szybki bieg i na wolny. Ja tu przyjechałem pamiętając filozofię Adama Małysza. Chciałem dać z siebie wszystko, zostawić na bieżni serce, a na rywali nie patrzeć, bo na nich nie mam wpływu. Tak zrobiłem, przyniosło mi to srebrny medal i trzeba się z tego bardzo cieszyć. To był mój już 15. finał wielkiej imprezy seniorskiej. Tutaj w 2009 roku biegłem pierwszy finał mistrzostw świata w karierze. Stąd mam dwie godziny drogi do domu. Pięknie się to wszystko złożyło.

Więcej o:
Copyright © Agora SA