Berlin i Glasgow 2018, łączone mistrzostwa Europy w siedmiu olimpijskich sportach. Jeśli się udadzą, strach padnie na MKOl

Ruszyła przedziwna hybryda: europejskie mistrzostwa 2018. Zabawa w małe igrzyska, ale bez pięciu kółek. Wymyślili to biznesmeni, którzy współtworzyli Ligę Mistrzów. Polskę koszt takich łączonych ME odstraszył. Czy Glasgow i Berlin 2018 przekonają, że jednak warto?

W Glasgow już pływają, walczą w gimnastyce, ścigają się na torze kolarskim i wioślarskim. Przy mocno wypełnionych trybunach, zwłaszcza jak na mistrzostwa Europy. Od poniedziałku w Berlinie do European Championships 2018 dołączą lekkoatleci. I wtedy zacznie się prawdziwa walka tych łączonych mistrzostw o życie dłuższe niż jedna edycja. Walka o telewizyjną oglądalność: czy taki festiwal tradycyjnych sportów, zorganizowany w czasie, gdy wielki futbol ma jeszcze urlop, albo gra tylko sparingi, ma szansę przyciągnąć widzów z siłą choćby zbliżoną do igrzysk? Albo przyciągnąć choćby tak, jak przyciągają zimą weekendy z Pucharami Świata w różnych sportach?

Pomysł jest prosty: przepakujmy istniejące mistrzostwa i sprzedajmy na lepszych warunkach

Pomysł wydaje się banalnie prosty: zbierzmy kilka sportów olimpijskich, w tym sporty tak ważne na igrzyskach jak lekkoatletyka, pływanie, kolarstwo czy wioślarstwo. Przekonajmy je, żeby raz na cztery lata swoje mistrzostwa Europy zorganizowały nie jak dotychczas osobno, tylko razem, nabierając większej siły przebicia. Pokażmy te mistrzostwa w telewizji tak, żeby jak najbardziej przypominały igrzyska: łączenia z kolejnymi arenami, od rana do wieczora. Nawet terminarz zawodów na stronie internetowej zróbmy tak, żeby przypominał ten olimpijski. Gospodarzy skuśmy tym, że takie zawody zorganizują za ułamek kosztów olimpijskich, a rozgłos będzie duży. Krótko mówiąc, sprzedajmy coś istniejącego od dawna, tak by wyglądało jak nowe. I to jest największy atut tego projektu: nie dodaje nowej imprezy to kalendarza, bo to potrafi wymyślić nawet najgłupszy działacz. Tylko wyciska co się da z imprez, które i tak każda z federacji zorganizowałaby w tym roku. Tyle, że w różnych terminach. I w wielu przypadkach – bez takiej szansy przebicia się na ekrany telewizorów w całej Europie, jaką dają im wspólne mistrzostwa. Pomysłodawcy i właściciele licencji na European Championships, Anglik Paul Bristow i Szwajcar Hans Juerg, obaj z doświadczeniem w pracy z UEFA przy tworzeniu Ligi Mistrzów, zrobili ciekawe zestawienie: policzyli łącznie widownię telewizyjną mistrzostw świata – a więc bardziej prestiżowych niż ME – w sportach olimpijskich i zestawili to z widownią igrzysk. Czyli zawodów w tych samych sportach, z tymi samymi gwiazdami. Tyle że zawodów rozgrywanych równolegle w tym samym terminie. Widownia igrzysk była pięciokrotnie wyższa niż zsumowane widownie MŚ.

Przepis na sukces? W 2018 to bardzo możliwe. Pytanie, co będzie później

Czyli European Championships to przepis na sukces? W 2018, wydaje się, jak najbardziej. Bo wszystko – nawet konflikty we władzach światowego sportu – ułożyło się idealnie dla biznesmenów stojących za tym projektem. Po pierwsze, kilka potężnych federacji, na czele z lekkoatletyczną i pływacką, miało teraz ochotę trochę się podroczyć z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim, który uparł się, żeby od 2015 organizować Igrzyska Europejskie - dodatkowe wydarzenie w przeładowanym już kalendarzu - mimo niechęci wielu federacji do tego pomysłu. Te federacje, zwłaszcza pływacka i lekkoatletyczna, zadbały o to, żeby pierwsze Igrzyska Europejskie w Baku w 2015 roku miały w ich sportach słabą obsadę. A pierwsze wspólne europejskie mistrzostwa – mocną. I ewentualny sukces tych zawodów najmocniej uderzyłby w strefę wpływów właśnie ruchu olimpijskiego (Igrzyska Europejskie organizuje europejskie stowarzyszenie komitetów olimpijskich).

Po drugie, Europejska Unia Nadawców (EBU), skupiająca telewizje publiczne Europy, jest jeszcze świeżo po stracie wieloletniego monopolu na pokazywanie igrzysk olimpijskich (europejskie prawa MKOl sprzedał Discovery) i była bardzo zainteresowana nowym projektem przypominającym nieco igrzyska. Czy, jak wolą przedstawiciele ARD i ZDF, przypominającym zimowe weekendowe kumulacje transmisji z Pucharów Świata na różnych arenach. I po trzecie, gospodarze z 2018 mogą rzeczywiście zorganizować tę imprezę za ułamek kosztów igrzysk (a dokładnie: za dwa procent), bo Berlin ze swoim Stadionem Olimpijskim jest zawsze gotowy do wielkich lekkoatletycznych imprez, a Glasgow, gdzie powalczą o medale ME pływacy, gimnastycy, wioślarze, kolarze oraz – trochę na doczepkę – golfiści i triathloniści, ma świetne obiekty z Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej 2014. Trzeba było zbudować tylko jedną nową arenę, dla BMX-ów.

Polska chciała łączonych mistrzostw 2022. Ale stawki właścicieli praw ją odstraszyły

Berlin wyda na lekkoatletyczną część ME 35 mln euro, a Glasgow na pozostałą część mistrzostw (zaczęła się już w czwartek na torze wioślarskim, torze kolarskim i w hali gimnastycznej) 90 milionów funtów. Dużo jak na mistrzostwa Europy. Ale może nie tak dużo jak na jedenastodniowe multimistrzostwa Europy z 4,5 tysiącami sportowców, 188 kompletami medali, pokazywane przez wiele godzin na otwartych antenach BBC, RAI 2, France 2 i 3, ARD i ZDF, TVP, a także w Eurosporcie? Dla porównania: Baku na zorganizowanie Igrzysk Europejskich 2015 wydało ponad siedem miliardów euro, bo budowało obiekty specjalnie na tę okazję. A dostało w zamian zawody trzeciej kategorii, w słabej obsadzie. Holendrzy, którzy mieli organizować drugą edycję igrzysk w 2019, wycofali się, i przejął je awaryjnie Mińsk, który wiele obiektów ma gotowych.

Brzmi to wszystko znakomicie dla europejskich mistrzostw, a źle dla Igrzysk Europejskich. Problem w tym, że gwiazdy nie zawsze ułożą się dla właścicieli licencji na European Championships  (spółka European Championships Ltd ma siedzibę w Nyonie) tak idealnie jak teraz. I nie wszyscy kandydaci na organizatorów przełkną zaproponowane koszty, nawet jeśli są ułamkiem kosztów olimpijskich. Nie każdy chce od razu mieć u siebie zabawę w igrzyska i za to dopłacać. Gospodarza chętnego i przygotowanego do multimistrzostw znaleźć trudniej niż gospodarzy pojedynczych mistrzostw. Widać to po Polsce, która zabiegała o łączone mistrzostwa Europy w 2022.

Piotr Długosielski: „Ochota nam przeszła, gdy szwajcarska spółka podyktowała nierynkowe warunki. Organizowaliśmy halowe MŚ, znamy stawki”

Lekkoatletyka miała być rozgrywana w Chorzowie, pływanie i wioślarstwo w Poznaniu, gimnastyka w Katowicach, kolarstwo m.in. w Beskidach, golf na polu niedaleko Częstochowy. – Ale gdy szwajcarska spółka odkryła karty, jeśli chodzi o wymagany budżet na organizację, ochota nam przeszła – mówi Sport.pl Piotr Długosielski, dyrektor ds. międzynarodowych w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. To właśnie PZLA, jako związek kierujący najważniejszym sportem łączonych mistrzostw, prowadził w imieniu Polski – w porozumieniu z ministerstwem sportu – rozmowy na temat organizacji mistrzostw.  – My zgłosiliśmy się do organizacji mistrzostw Europy w lekkiej atletyce. Wtedy jeszcze nie było mowy o tym, że to będą mistrzostwa łączone (decyzja zapadła w 2015 – red.). Ale nam to nie przeszkadzało, że będzie więcej dyscyplin, to było bardzo kuszące, jeśli chodzi o transmisje telewizyjne, mogliśmy liczyć na wsparcie ministerstwa i miast gospodarzy. PZLA miało skoordynować tworzenie polskiego wniosku o mistrzostwa, ja się tym zajmowałem. Wszystko wyglądało dobrze do momentu gdy się pojawiły stawki za licencję i organizację. Zupełnie nierynkowe. Polska organizowała w 2014 halowe mistrzostwa świata w Sopocie, kosztowały 20 mln złotych, znamy stawki. A tu sama opłata licencyjna była ogromna – mówi Długosielski. O dokładnych sumach nie chce mówić, ale jak tłumaczy: - Taki budżet byłby nieporównywalnie większy  niż gdyby wziąć budżet tradycyjnych ME w lekkiej atletyce i pomnożyć razy siedem (w łączonych ME jest siedem sportów). A przecież to ME w lekkiej są z tych siedmiu sportów najkosztowniejsze.

Tomasz Majewski: „Będziemy dalej walczyć o lekkoatletyczne ME. A czy łączone ME tego dożyją, nie jestem pewien”

 – Opłata licencyjna była kosmicznie droga, miliony euro – mówi Sport.pl wiceprezes PZLA Tomasz Majewski. – Berlin do samej produkcji telewizyjnej z łączonych mistrzostw Europy musi dołożyć prawie 5 mln euro i wcale nie są tam zachwyceni poziomem kosztów imprezy – mówi Majewski. Nieoficjalnie wiadomo, że stawki Bristowa i Juerga na 2022 rok odstraszyły nie tylko Polaków, ale również Belgów, którzy chcieli mistrzostw w Brukseli i Szwedów starających się o ME dla Goeteborga.

- Na razie sprawa ME w 2022 roku jest w zawieszeniu. Zobaczymy jak wyjdą te mistrzostwa – mówi Długosielski. Tomasza Majewskiego nie przekonuje sam pomysł Bristowa i Juerge, nie tylko ich wycena kosztów. - Sztuczne połączenie, lekka atletyka ciągnie resztę tych sportów.  My mamy świetne mistrzostwa w Berlinie, zapowiadają się cudownie.  A jak będzie w Glasgow np. w drużynowym golfie? Tu lekka i pływanie, tu golf, dla mnie to się wszystko nie składa w całość. Europejska lekkoatletyka już i tak jest osłabiona, a my to jeszcze rozmywamy – mówi Majewski. I przekonuje: - Lekkoatletyka ma określony profil widza. Ten profil się nie zmienia od dawna. Walczmy o nowych widzów. Ale nie jestem przekonany, czy warto to robić za wszelką cenę.

- Czekamy jak się udadzą tegoroczne mistrzostwa. Może po nich warunki dla chętnych do organizowania tej imprezy zmienią się na bardziej przystępne? Wtedy znów zawnioskujemy. W każdym razie: my do tematu lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Polsce wrócimy – zapowiada Piotr Długosielski. – Będziemy o nie walczyć na pewno – podtrzymuje Majewski.  - A czy idea łączonych ME pożyje dłużej, tego już tak pewny nie jestem.

Anita Włodarczyk, Adam Kszczot, Paweł Fajdek - wysyłamy gwiazdy na ME Berlin 2018

Sprawdź terminarz lekkoatletycznych ME Berlin 2018

Więcej o:
Copyright © Agora SA