ME Lekkoatletyka 2018. Piotr Lisek: Szlifowałem technikę, a 5,94 po prostu pykło

- Ciągle gdzieś słyszałem, że Lisek nie ma szans, że jest w słabej formie. Okazało się, że forma jest na tyle wysoka, że 5,94 m po prostu pykło - mówi w rozmowie ze Sport.pl Piotr Lisek. Wicemistrz świata w skoku o tyczce w świetnym stylu wygrał w środę zawody w Wittenberdze. Dlaczego na kilka dni przed mistrzostwami Europy zrezygnował z atakowania sześciu metrów? ME w Berlinie od 6 do 12 sierpnia. Relacje na żywo w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Gratuluję zwycięstwa w zawodach w Wittenberdze i od razu pytam: dlaczego po świetnym skoku na 5,94 nie zdecydował się Pan skakać wyżej?

Piotr Lisek: Oczywiście była możliwość skakania wyżej, ale zrezygnowałem z atakowania sześciu metrów. Czułem się dobrze, ale uważałem, że wystarczy rekord Polski na stadionie [w hali Lisek skoczył jeszcze wyżej – 6,00 m w lutym 2017 roku], a skoki sześciometrowe rezerwuję na imprezy mistrzowskie.

Atakowanie sześciu metrów by Pana zmęczyło, naraziło na jakąś kontuzję, czy chodziło tylko o względy psychologiczne?

- Skakanie na 6 m byłoby podobne do skakania na 5,94 m, nic by się nie stało. Ale po prostu nie chciałem się zmagać ze zbyt dużą presją. Gdybym skoczył 6 m, to przed mistrzostwami Europy ta presja na mnie byłaby wielka. I tak już troszeczkę ją czułem, ciągle gdzieś słyszałem, że Lisek nie ma szans, że jest w słabej formie. A ja cały czas wiedziałem, w jakim miejscu jestem i że wszystko idzie po mojej myśli. Tylko nie chciałem tego mocno udowadniać. Sam dla siebie takiego dowodu nie potrzebowałem. Po prostu okazało się, że forma jest na tyle wysoka, że to 5,94 po prostu pykło.

Jak pyka 5,94, to domyślam się, że ochota na skoczenie 6 m jest duża. Trudno było się nie skusić?

- No jasne! To była trudna decyzja, ale podyktowana rozsądkiem. Te zawody startowałem tylko treningowo. Tak podszedłem do dwóch ostatnich występów – w środę w Niemczech i we Włoszech pięć dni wcześniej. Jestem takim zawodnikiem, który często startuje. Z prostej przyczyny – w zawodach mam większą mobilizację i łatwiej mi osiągnąć cele, których nie osiągnąłbym na treningach. Tutaj celem było szlifowanie techniki na mistrzostwa Europy.

Wyszlifował Pan ją tak dobrze, że do 10 sierpnia, czyli dnia kwalifikacji w Berlinie, nie będzie już startował?

- Dokładnie taki jest mój plan.

Tyczki zabezpieczone, tym razem się nie pogubią?

- Nie pogubią się, nie pogubią. Jadę samochodem i bardzo się cieszę, że tak mogę, bo już dosyć mam tego latania i troszczenia się o tyczki, myślenia czy je włożą, czy ich nie włożą. Mam komfort psychiczną jeśli chodzi o podróż. A to ważne.

5,94 w Wittenberdze, 6,00 w Poczdamie, kiedyś 5,90 w Bad Oeynhausen – w Niemczech skacze Pan najwyżej. Pewnie Pan to zauważył?

- Tak, próbowałem to sobie wytłumaczyć. I chyba przyczyna jest prosta – w Niemczech jest najwięcej startów, więc i sposobności do wysokiego skakania jest dużo. Ale Polska goni, jeśli chodzi o liczbę mityngów. Mamy ich coraz więcej i mam nadzieję, że niedługo też na naszej ziemi zrobię podobne wyniki.

Nie chodziło o robienie Panu zarzutu. Przeciwnie – proszę w Berlinie znów przekroczyć 5,90 m, a nawet 6 m.

- A, no jasne, też bym się bardzo cieszył. Forma jest, mam nadzieję, że uda się ją wykorzystać jak najlepiej.

Forma jest też u Pana rywali. Renaud Lavillenie skoczył w tym sezonie 5,95, Armand Duplantis osiągnął 5,93, obaj 5,90 m przekroczyli po kilka razy.

- Dla nas, tyczkarzy, nie ma znaczenia czy są mistrzostwa świata, czy Europy. Stawka jest praktycznie taka sama, brakuje jednego nazwiska, może dwóch. Na pewno w trakcie ME warto będzie rzucić okiem na skok o tyczce, bo konkurs będzie emocjonujący.

Poza Lavilleniem i Duplantisem o medal będzie Pan walczył jeszcze pewnie z Pawłem Wojciechowskim i może też z Timurem Morgunowem, który ma w tym sezonie zaliczone 5,92 m?

- Na pewno Pawła trzeba wymienić w gronie faworytów, a Rosjanin też skacze bardzo ładnie. Będzie w sumie sześciu ludzi walczących o podium, a miejsca są trzy. Kalkulacja jest prosta.

Duplantis, który od jakiegoś czasu jest zapowiadany jako przyszły wielki mistrz, dojrzał już do zdobycia pierwszego seniorskiego medalu? Przypomnijmy, że Szwed urodził się w 1999 roku.

- Szybko się wdziera w światową czołówkę, teraz idzie już pewnym krokiem. Miał w tym sezonie sporo udanych startów. Na pewno stać go na medal.

Pan ma srebro i brąz z mistrzostw świata, dwa brązowe krążki z halowych MŚ oraz złoto i brąz z halowych ME. W kolekcji brakuje medali igrzysk olimpijskich i ME na stadionie. Czuje Pan, że po Berlinie będzie brakowało pamiątki już tylko z jednej imprezy?

- Akurat i na ME, i na igrzyskach zająłem czwarte miejsca [w 2016 roku, w Amsterdamie i w Rio] i medale mogłem sobie tylko wystrugać. Ale cieszę się, że w dorobku mam już trochę medali mistrzowskich imprez. One dają trochę spokoju, sprawiają, że do Berlina nie muszę jechać pod presją, że wreszcie muszę tam zdobyć pierwszy medal. Jadę z doświadczeniem. Wiem, że jakaś presja będzie, bo na medalu mi bardzo zależy. Ale wiem, jak sobie z tą presją poradzić.

O medal w Berlinie powalczy Pan ostatniego dnia. Nie przeszkadza Panu, że trzeba tyle czekać? Nie będzie męczyła myśl, że ten czy tamten kolega już zdobył medal, spełnił się, a Pan ciągle odlicza dni do startu?

- To są starty indywidualne, koleżanki i kolegów będę oglądał, będę im kibicował, ale nie będę miał problemu z oddzieleniem ich występów od mojego, bo to nie jest impreza drużynowa. Klasyfikacja medalowa jest drugorzędna, mimo że oczywiście wszyscy będą w nią patrzeć i liczyć, że ostatecznie zajmiemy w niej bardzo wysokie miejsce. Wiadomo, że sam też zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc albo utrzymać taką pozycję, albo awansować. Start z orzełkiem na piersi to dla mnie zawsze honor. Ale w dniu kwalifikacji i finału skupię się tylko na sobie.

Pytałem bardziej o to czy jest Pan typem sportowca mocno kibicującego innym zawodnikom z ekipy czy takim, który się wyłącza.

- Choćby w Wittenberdze troszeczkę później zaczynałem skakanie niż koledzy, bo czekałem na większe wysokości. I patrząc na kolegów zastanawiałem czy większe emocje odczuwam patrząc na ich skoki, czy wtedy kiedy sam skaczę. Naprawdę bardzo się emocjonowałem ich skakaniem. Rzadko kiedy siedzę z boku, lubię innym kibicować. Już od pierwszych finałów będę liczył na naszych młociarzy i kulomiotów, a ich sukcesy będą na mnie działały bardzo mobilizująco.

Będzie Pan w Berlinie od początku mistrzostw?

- Nie, przyjadę 9 sierpnia. Dzień przed eliminacjami wystarczy. Ze Szczecina mam bardzo blisko, bardzo się z tego cieszę. I kibiców od nas serdecznie zapraszam, bo do Berlina to naprawdę rzut kamieniem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.