W niedzielnych eliminacjach Wojciechowski miał sporo problemów. Polak dwa razy strącił tyczkę na wysokości 5.60 i dopiero trzecia próba pozwoliła mu zachować szansę na awans do finału. Ostatecznie 28-letni mistrz świata z 2011 r. awansował z siódmego miejsca. Finał z udziałem Wojciechowskiego i Liska we wtorek o 20:35.
Paweł Wojciechowski: - Zgadza się. Przez to ogromne zamieszanie z zagubionym sprzętem, miałem przestawiony cały dzień. Nie mogłem zasnąć. Najpierw do wieczora martwiłem się o tyczki, a później nadchodzącym startem. Nie tak to powinno wyglądać.
- Tak, miała kupione bilety lotnicze do Gdańska, aby osobiście je przywieźć. Była już w połowie drogi na lotnisko Luton, kiedy do niej zadzwoniłem i powiedziałem, że może wracać, bo zguba się znalazła. Musiałem na własne oczy zobaczyć i przekonać się, że to naprawdę moje tyczki i wszystko jest z nimi w porządku.
- Zdecydowanie. Nie byłem sobą. Denerwowałem się i długo myślałem, czy skakać na maksa czy tylko na zaliczenie. Wybrałem tę drugą opcję i to był chyba błąd. Na szczęście w finale nie będę musiał niczego takiego rozważać, tylko szykuję się na naprawdę wysokie skakanie.
- Najgorsze już za mną. Przebrnąłem przez eliminacje i to jest najważniejsze. Stać mnie na wysokie skakanie, chociaż w niedzielę przytrafiły się też błędy techniczne. Przed eliminacjami myślałem, że oddam trzy, maksymalnie cztery skoki. Niestety, było ich aż siedem. Ale trudno, przynajmniej poznałem bieżnię trochę lepiej od rywali.
- Jest to w naszym zasięgu. Na pewno na finał wyjdziemy pewni siebie. Jesteśmy gotowi na walkę o najwyższe cele i coś z tego będzie. Do tej pory każdy mój start na mistrzostwach świata kończyłem z medalem. Mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo.
- Na odpoczynku i pełnej koncentracji. W poniedziałek delikatna siłka, krótki spacer po okolicy, żeby nie kisić się ciągle w hotelu. Poczytam książkę, pogram w Nintendo w pokoju i tak czas zleci.
Śledź kulisy mistrzostw świata w Londynie na Instagramie Sport.pl.