Marian Woronin: Już nie. Patrząc po jego biegu eliminacyjnym, w którym uzyskał czas 10,07 s, nie ma co liczyć, że zbliży się do swoich najlepszych wyników. Celem może być tylko kolejne złoto.
- Nie ma takiego zawodnika. Wyniki są słabe, pierwsza runda była na poziomie juniorów, tylko jeden zawodnik złamał 10 sekund. Jeżeli już Bolt zdecydował się w Londynie wystartować i dopiero po nim zakończyć karierę, to na pewno przygotował się na bieganie w okolicach 9,80 s. A taki wynik da mu spokojne zwycięstwo.
- Nawet jak w półfinale czy finale upadnie, to i tak się podniesie i jeszcze wygra. Oczywiście żartuję. Widać już po nim, że jest zmęczony latami startów, że już mu błysk trochę uciekł. Daj mu Boże, żeby na koniec wygrał, a nam, żeby za kilka lat pojawił się ktoś tego formatu co on.
- To prawda, na pewno w najbliższym cztero- czy pięcioleciu nikogo takiego nie będzie. Ale sport się coraz bardziej rozwija w kierunku wielkich widowisk, więc liczę, że do 2025 roku nowa gwiazda wielkości Bolta się pojawi.
- Kanadyjczyk ma 22 lata, już zdobywał medale igrzysk i mistrzostw świata, jest szybkim chłopakiem, ale nie nabierajmy się na otoczkę, którą ma wokół siebie. Niedawno nabiegał 9,69, ale z wichurą w Sztokholmie. To się nie liczy.
- Wynikowo tak, ale doskonale pamiętam czasy Carla Lewisa i zawsze będę mówił, że był lepszy, bardziej wszechstronny. Amerykanin potrafił zdobyć cztery złote medale na jednych igrzyskach, bo najlepszy był też w skoku w dal. A o Bolcie tylko się mówiło, że pokaże wszechstronność, biegając również na 400 metrów. Nie doczekaliśmy się tego, bo różnica między 100 a 400 m jest kosmiczna, ostatnią „50” na 400 m to się już niestety do tyłu biegnie.
- E tam, lał mnie, bywało, że nawet mnie w kraty nie wpuścił, czyli w te linie przecinające się w końcówce „setki”. Ale raz z nim wygrałem, w 1985 roku w Kolonii na Grand Prix. I faktycznie nigdy nie zapomnę podium w układzie: Marian Woronin pierwszy, Carl Lewis drugi, Ben Johnson trzeci.
- Ja miałem 10,17 czy 10,16, Lewis 10,20, a Johnson 10,20 z groszem. Zimno było, padał deszcz, im to pewnie nie pomagało, a mi nie przeszkadzało. Tamten bieg był ogłaszany rewanżem za igrzyska olimpijskie w Los Angeles z 1984 roku. Po nich Johnson się odgrażał, że Lewis już nigdy więcej z nim nie wygra. Pogodziłem ich.
- Spieprzyłem cały biznes, nic mi nie dali.
- Poszły ogromne zakłady na zwycięstwo Lewisa i Johnsona. Weszli w to różnicy sponsorzy, wiele firm, poszły ogromne pieniądze. Jak wygrał Woronin, to nawet dyrektor mityngu powiedział, że skoro nie wygrał ani Lewis, ani Johnson, to on nie będzie wypłacał żadnej premii.
- Byłem jeszcze mocny, ale rok 1984 był dla mnie najlepszy w karierze. Mój wynik z tamtego roku to 10,00, a Lewis zdobył olimpijskie złoto wynikiem 9,99. Z nim mogłem powalczyć, a tym bardziej z Samem Graddym i Benem Johnsonem, którzy wywalczyli pozostałe medale czasami 10,19 i 10,22. Niestety, pozostaje mi tylko żałować, że w Los Angeles nie mogłem biegać.
- Nie ma możliwości uzyskiwania rezultatów na takim poziomie bez wsparcia organizmu.
- Wierzę, że Bolt nie bierze tego, czego brać nie można. W ogóle dzisiaj, przy tej liczbie jednostek treningowych, nie da się nie wspomagać organizmu, a MKOl z jednej strony ciągle chce rekordów, a z drugiej działa tak, że niedługo i witamina C może zostać uznana za środek dopingujący.
- To jest tak, że nikt dziś nie wie, co będzie jutro, dlatego każdy stara się unikać wspomagania tym, co dobre, ale co może się wkrótce okazać zakazane. To nie zmienia kolejności, ale przesuwa granice czasowe, powiedzmy z 9,70 na 9,90 s.
- Absolutnie nie. Dla kogo są rekordy? Dla sponsorów, mediów, kibiców. Dla zawodnika najważniejsze jest zwycięstwo, spokojnie można by zrezygnować z pomiaru czasów, buntu by nie było. Ale IAAF płaci za rekordy świata. Dlaczego to robi? Bo w ten sposób zarabia, podpisuje lepsze kontrakty ze sponsorami. A zawodnicy sięgają po różne środki, bo takie 100 tys. dolarów premii, jak teraz w Londynie, za rekord świata piechotą przecież nie chodzi.