Plawgo po lekkiej. metamorfozie. "Teraz wysyłam piłki w powietrze". Wszystko przez Ziółkowskiego

Kiedyś szybko biegał. Wygrywał halowe ME, zdobywał medale MŚ i jeździł na igrzyska. Po 21 latach sportowej kariery szukał nowego pomysłu na życie. Pracował w biurze prasowym Ministerstwa Sportu i Turystyki był komentatorem, dyrektorem marketingu w Atlas Arenie, aż wylądował... w polu. Dokładniej na polu golfowym i to jako jego menadżer. "Sam sobie zazdroszczę" mówi Sport.pl Marek Plawgo, którego miłością do golfa zaraził Szymon Ziółkowski.

Z Markiem Plawgo, niegdyś mistrzem Europy w biegu na 400 metrów, 400 metrów przez płotki czy sztafecie 4x400, spotykamy się na turnieju Silesia Business&Life Golf Cup w Siemianowicach Śląskich. Jest mocno uśmiechnięty i jak zawsze towarzyski, chociaż zamiast płotków czy bieżni dokoła same greeny, bunkry, piłeczki i kije. Raczej cisza i spokój. Choć to tylko pozory…

Kacper Sosnowski: Biegałeś w sztafecie, byłeś sprinterem, komentowałeś lekkoatletykę w telewizji. Teraz 5 dni w tygodniu spędzasz na polu golfowym, nie tylko w pracy, bo sam też grasz. Skąd się wziął ten golf?

Marek Plawgo: Trzeba by o to zapytać Szymona Ziółkowskiego. Kiedyś na pewnym zgrupowaniu, na którym byliśmy razem w pokoju, miał przy sobie kije golfowe. Powiedział: Marek choć sobie pouderzamy. Zabrał mnie na plażę, gdzie pierwszy raz trzymałem tego nieszczęsnego drivera w ręce. Jak zobaczyłem znikającą za horyzontem piłkę, to byłem złapany. Musiałem czekać jednak kilka dobrych lat zanim skończę karierę i będę miał na to czas. Znalazłem go dopiero teraz. Od października 2016 roku tak ze dwa razy w tygodniu, to wysyłam te piłki w powietrze. Już mogę powiedzieć, że jeśli nie dojdę do handicapu singlowego to nie przestanę.

Wiem, że Ziółkowski gra od kilkunastu lat. Nie wydawał wam się dziwolągiem gdy na zgrupowaniach brał kij, szedł na halę i uderzał piłkami w materac? Ponoć do golfa szukał kompanów, przekabacał m.in Anitę Włodarczyk.

On nie obnosił się z tym, że w tego golfa grał. Czasami widzieliśmy, że miał jakiś kij, ale specyfika jego dyscypliny jest taka, że swoje treningi robił nie na stadionach tylko na boiskach bocznych. O golfie pewnie bardziej wiedziała jego grupa treningowa. Z tymi lekkoatletami grającymi w golfa ogólnie nie jest tak źle. Wiem, że odbijał nasz maratończyk Marcin Chabowski, widziałem na zgrupowaniu w USA naszych najlepszych 800-metrowców Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota, którzy zaczęli odbijać. Widziałem Asię Jóźwik, która też z kijem pozowała. Zobaczycie, że lekkoatletów-golfistów będzie więcej. Problem jest taki, że zawodowy sportowiec na golfa nie ma czasu. Jak się kończył nasz sezon, to na finiszu był też sezon golfowy, a człowiek marzył o tym, by wyjechać, odpocząć i nic nie robić.

A jak pierwszy raz poszedłeś na pole golfowe i próbowałeś uderzyć, to po kilku razach myślałeś „co ja tutaj robię”?

Była frustracja, ale golf mnie wciągnął, bo to jest sport sukcesów. Pierwsze czyste uderzenie w piłkę jest nagrodą, daje radość. Można wcześniej 10 razy nie trafić, ale w końcu jest euforia. Pierwszy zaliczony dołek, nawet po 10 uderzeniach i ten dźwięk wpadającej do koszyka piłki, daje satysfakcję. Potem człowiek się na tym łapie, że to sport, który nie ma sufitu. Zawsze można zagrać lepiej. W sportowcach budzi się wtedy wola samodoskonalenia. Coś co mieliśmy zawsze wpajane. Nie ma sukcesu bez treningu. Ja wiem, że po tym jak zagrałem na turnieju, na którym teraz jesteśmy, będę musiał być dwa razy częściej na treningach.

A nie wolisz zamiast tego, pobiegać, pójść na siłownię zrobić dla przyjemności to, co kiedyś było twoją codziennością? Bo jak tak porównać golf do sprintów to o podobieństwa raczej trudno.

Ja to porównuję i mam coś na pierwszy rzut oka niewidocznego. Chodzi o monitoring techniki. Jak biegałem przez płotki to dość dużo czasu poświęcałem , by ten płotek pokonywać w optymalny sposób. Tracić przed nim, nad nim i za nim jak najmniej czasu. W trakcie kariery powtarzałem to tysiące czy dziesiątki tysięcy razy. Nagrywałem się, oglądałem, ale i sam musiałem czuć swoje ciało i wiedzieć, co było źle. Teraz mam to w golfie. Tu wciąż szukam tego nowego czucia mięśniowego. Odbijam te piłkę na razie niezdarnie, ale zaczynam łapać, że np. źle poprowadziłem nadgarstek. Tak samo jak kiedyś bodźcuję moje ciało, ale w innych płaszczyznach ruchu. Szymon Ziółkowski uprawiał siłową, ale też niezwykle techniczną konkurencję, dlatego myślę, że teraz w golfie się dobrze odnajduje. To jest ten sam schemat przygotowania motorycznego i technicznego, który trzeba przejść.

Golfowi sceptycy po twoich słowach może zobaczą w golfie sport…

Ja też golfa nie nazywałem sportem dopóki nie spróbowałem. Objawił się nim jak zobaczyłem jego aspekt techniczny. Imponowali mi ci starsi panowie, którzy czy leniwie czy bez przygotowania, ale w piłkę trafiali jak chcieli. No właśnie, kolejna rzecz, że to niby sport dla starszych panów, którzy jeżdżą Melexami . Jedni nimi jeżdżą inni nie. Jak chodzą to mają do przejścia czasem kilkanaście kilometrów w ciągu dnia. Tu już dochodzi wytrzymałość. Ja zdrowy człowiek, który powinien lepiej nawet od innych znosić obciążenia, teraz na turnieju trzy ostatnie dołki musiałem skreślić. Nie miałem na nie siły, kij już nie chodził jak trzeba. Zmęczenie ma tu kolosalny wpływ na technikę. No i jak ktoś mi powie, że to nie jest sport, to zaproszę na pole i niech nawet tylko ten wózek 10 km ze mną przepcha…

Na polach bywasz dużo. Nie tylko dla gry. Teraz też na nich pracujesz…

Jestem menadżerem pola w Pabianicach, oficjalnie prezesem fundacji, która tym polem zarządza. Na fali rosnącej popularności golfa zachęcam i ściągam tu nowych ludzi. Mam nadzieję, że dołożę swoją cegiełkę, by w Polsce golf był tym czym jest np. w Czechach. A pracę zaproponował mi właściciel pola na którym się pojawiałem. Zacząłem zauważać pewne rzeczy, które można zrobić tam inaczej, lepiej. W końcu zapytał mnie czy bym się tym nie zajął. Długo się nie zastanawiałem. Połączyłem pracę z pasją, dobrze się w tym czuje i sam sobie tego zazdroszczę.

Nie brakuje adrenaliny, braw, stadionów, kibiców. Tu jest zieleń i cisza…

Pewne rzeczy są takie same. Ta rutyna, którą miałem wcześniej jest i tu. Na zawody lekkoatletyczne przylatywałem zwykle dzień przed startem. Było zameldowanie w hotelu, zapoznanie się ze sportowym obiektem, mały rozruch, duża adrenalina i zawody. Teraz mam dokładnie to samo. No może tylko ten stres przy golfowych turniejach jest mniejszy. Ale przyjechałem tu wczoraj, zameldowałem się hotelu, zrobiłem rekonesans pola, dziś się rozgrzałem i wyszedłem do rywalizacji.

Na bieżniach wykonywałem swój zawód. Tu przy wzrastającej adrenalinie raczej się uśmiecham. Wracają wspomnienia. A jeśli chodzi o to co wokół mnie… Kiedyś dużo uczyłem się wyłączać. Odcinać od wszystkiego. Na tym głównie polegała moja praca z psychologiem sportowym. Nie wolno było zwracać uwagi na bodźce z zewnątrz. Na bieżni miałem do wykonania konkretne zadanie, nie mogło mnie interesować to, co dookoła. Dobrze wykształciłem umiejętność zawężania pola uwagi. To mi się na golfie przydaję. Nie ma znaczenia, czy jestem sam czy z kimś, bo mam tu swój cel. Oczywiście fajnie było kiedyś stać na podium, doświadczać efektu zwycięstwa, słuchać oklasków, rozdawać autografy… Teraz w jakimś stopniu rekompensuje to wpadająca do dołka piłeczka.

Jakbyś w golfie osiągnął tyle co w lekkoatletyce to byłbyś chyba bogatym człowiekiem. Tu na turnieju amatorskim można było wygrać m.in. sportowy samochód.

Mało tego, ja miałem taką samą szansę na wygranie go jak inni. Oczywiście trzeba byłoby mieć trochę szczęścia, a to przecież turniej amatorski. Ludzie którzy tu są nie żyją z golfa. Gdyby porównywać tych najlepszych to wyszłoby, że lekkoatletyka jest ubogim krewnym golfa. Mówię tu o zawodnikach, którzy przy jednym uderzeniu mogą stracić sumy rzędu kilkuset tysięcy dolarów. Nawet Usain Bolt nie będzie w sanie zarobić takich pieniędzy jak rocznie zarabiają golfowi mistrzowie. Podkreślam jednak, że by dobrze w golfie zarabiać trzeba być najlepszym. Weźmy np. naszego rodzynka, najlepszego zawodowego golfistę w kraju Adriana Meronka, który pnie się w rankingach. Kwoty, które zarabia nie robią wrażenia. Na tym poziomie w lekkiej pieniędzy było więcej.

Trudno golf też popularyzować, do najtańszych nie należy…

Można oczywiście kupić golfowe kije wartości nowego Mercedesa, ale można pożyczyć je od kogoś lub nabyć używane. Ja tak robię, na moim poziomie zdecydowania wystarcza. Jeśli chodzi o instruktora, członkostwo w klubie, kurs, możliwość samej gry to łącznie rzeczywiście wychodziły z tego kwoty rzędu kilku tysięcy złotych. Ale zachęcam wszystkich, by sprawdzili oferty u siebie. Ja wprowadziłem pakiet z instruktorem, dostępem do sprzętu, członkostwem w klubie za cenę miesięcznego karnetu na siłownię. Z właścicielem mojego pola uznaliśmy, że tylko w ten sposób da się namawiać do tego ludzi. Nikt mi przynajmniej teraz nie powie, że golf jest dla elit.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.