Lekkoatletyka. Kozakiewicz: zawodnicy żarli doping, aż im z nosów ciekło, ale w końcu ludzie pomyślą, że Owens i Szewińska też byli koksiarzami

- Za olimpijskie złoto i rekord świata dostałem 150 dolarów. Po cholerę by mi było psuć sobie zdrowie za takie kieszonkowe? - pyta Władysław Kozakiewicz. Były mistrz skoku o tyczce obawia się, że wymazanie z tabel starych rekordów sprawi, że w oczach kibiców wszyscy wielcy lekkoatleci sprzed lat będą koksiarzami. Ale w rozmowie ze Sport.pl wspomina też specjalny pokój w Polskim Związku Lekkiej Atletyki i mówi jakich zawodników nie będzie pocieszał, jeśli ich rekordy faktycznie zostaną wymazane

Łukasz Jachimiak: Europejskie Stowarzyszenie Lekkoatletyczne rozważa wymazanie rekordów, bo wiele z nich ustanowiono w czasach bardzo nieskutecznych kontroli antydopingowych, a szefujący IAAF Sebastian Coe zapowiada, że to samo może się stać z rekordami świata. Według Pana to dobry pomysł?

Władysław Kozakiewicz: Jeśli działacze to zrobią, to będą funkcjonowały dwie tabele – stara i nowa. Moja pierwsza myśl była taka, że mało mnie to interesuje, bo mój czas się skończył, moje rekordy świata już od dawna są nieaktualne. Ale jedno mnie zastanawia – dlaczego Siergiej Bubka doprowadzając do skrócenia patyków, na których leży poprzeczka, czyli sprawiając, że trącona przez zawodnika poprzeczka rzadziej zostaje na górze, nie wykreślił swoich rekordów? Przecież ustanawiał je, mając łatwiejsze zadanie. Ciekaw jestem, co o swoich najlepszych wynikach myśli Sebastian Coe. Wymaże je?

W tabelach z rekordami został mu jeden - Europy na 1000 m. Wygląda na to, że go straci.

- Ale nie wierzę, że przestanie się nim chwalić. Będzie się uważał za tego, który został skrzywdzony przy okazji odebrania wyników tym, którzy uzyskali je nieuczciwie. Niestety, zagrożenie jest takie, że w oczach ludzi mniej zorientowanych wszyscy zostaną wrzuceni do jednego worka. Ktoś pomyśli, że wszyscy do jakiegoś ustalonego roku brali doping, nawet Jesse Owens czy Irena Szewińska. Tu trzeba przypominać, że doping mocno wszedł do sportu dopiero w latach 80. poprzedniego wieku [wcześniej ze swoim państwowym programem dopingowym ruszyło NRD, które przez sport chciało pokazać, że jest potężniejsze od państw kapitalistycznych], bo wtedy w sporcie pojawiły się duże pieniądze. Ja za olimpijskie złoto i rekord świata na igrzyskach w Moskwie w 1980 roku dostałem 150 dolarów. Po cholerę by mi było psuć sobie zdrowie za takie kieszonkowe? Wcześniej za pobicie rekordu świata nie dostałem ani grosza. Nie miałem po co się dopingować i tego nie robiłem. W Moskwie to nawet przychodzili do mnie ci nasi rządowcy, którzy byli odpowiedzialni za to, żebyśmy nie wygrali za dużo i mówili: „Władek, najlepiej by było, gdybyś przegrał”. Dobry doping, co? Za to już w 1983 roku w Polskim Związku Lekkiej Atletyki był taki pokój, w którym ludzie byli przygotowywani do mistrzostw świata w Helsinkach. I teraz trzeba zauważyć, że jeśli nawet wymazywanie wyników sprzed lat jest jakoś zasadne, to będzie krzywdzące również dla takich ludzi jak ja, bo wielu kibiców o wszystkich pomyśli, że byli koksiarzami. A co szefowie federacji lekkoatletycznych zrobią za kilka lat, jeśli się okaże, że współcześnie bite rekordy też padają na dopingu? Przecież teraz on jest jeszcze bardziej popularny niż kiedyś.

Ale teraz pobrane od zawodników próbki można zamrozić i za kilka lat zbadać ponownie, korzystając z lepszych testów. Kiedyś system kontroli był na dużo niższym poziomie, to jest problem.

- Rozumiem to, ale i tak sobie nie wyobrażam ciągłych zmian tabel. To zbyt daleko idące ingerencje ludzi siedzących przy zielonym stoliku. Przecież oni będą decydowali o historii sportu. Uważam, że Edwin Moses był fenomenem, że zasłużenie przez wiele lat był najlepszym biegaczem na 400 m przez płotki, tak samo uważam że Michael Johnson był wielkim mistrzem 400 i 200 metrów, a gdyby nie znaleźli się ludzie, którzy w końcu pobili ich rekordy, to teraz wyniki tych dwóch amerykańskich mistrzów miałyby zostać wymazane? Dlaczego? Przecież nie zostali złapani na stosowaniu niedozwolonych środków. Trochę to wygląda tak, że ze sportu robi się coraz większy cyrk. W końcu nikt nie będzie wierzył w nic. Wiem, że zaraz po mnie sportowcy się dopingowali. Mogę nawet powiedzieć, że doping żarli aż im z nosów ciekło, że bili moje rekordy nawet niewiele trenując. Bo czy może Pan sobie wyobrazić, że np. Bubka nie brał dopingu? Ja nie mogę. I znam bardzo wielu rosyjskich zawodników i trenerów, którzy mogą poświadczyć, że brał. Ale nie wiem, jak można byłoby wymazać rekordy w taki sposób, by ukarać winnych, nie uderzając przy okazji w tych, którzy na to nie zasłużyli. Jeżeli ktoś był złapany, to jego rekord wymazano. I chyba przy tym trzeba zostać.

Tylko pytanie, czy będąc człowiekiem decydującym w tej sprawie powiedziałby Pan tak np. kulomiotom i dyskobolom? W tych konkurencjach rekordy i świata, i Europy zostały ustanowione plus minus 30 lat temu, a zwłaszcza kobiety nijak nie potrafią się zbliżyć do tamtych wyników - w najlepszych „10” pchnięć i rzutów w historii nie ma żadnego rezultatu z XXI wieku.

- Wiem o tym, tu faktycznie do rekordów nikt się nie zbliża. I tu jeden rekord do jakiegoś roku i drugi od jakiegoś roku ma sens. Od lat mieszkam w Niemczech, pamiętam jak było w latach 80., znam i kulomiota Ulfa Timmermanna, i dyskobola Juergena Schulza, bo razem startowaliśmy w zawodach. Pierwszy pchał ponad 23 metry [23,06 m to rekord Europy i drugi w historii wynik na świecie], drugi rzucał powyżej 74 m [74,08 to rekord świata], ja wiem jak było, ale nie będę do nich się zwracał per oszuście.

Ale też nie będzie Pan ich pocieszał, jeśli ich rekordy zostaną wymazane?

- Zdecydowanie nie będę. Tak samo nie dzwoniłbym ze słowami wsparcia do Javiera Sotomayora, który ustanowił rekord świata w skoku wzwyż wynikiem 2,45 m. Choć w konkurencjach technicznych znaki zapytania są większe, bo tu kwestie dopingowe nie mają aż takiego znaczenia jak w siłowych. Generalnie trzeba przeanalizować każdą konkurencję. Na przykład w skoku o tyczce od pewnego momentu na tyle zmienił się materiał, z którego produkuje się tyczki, że nawet nie myślę, by ktoś jeszcze skakał z pomogą dopingu. Po prostu w to nie wierzę. Ale faktycznie są rekordy świata, których nikt nigdy nie dogoni i warto pomyśleć co z tym zrobić. Florence Griffith-Joyner pobiegła 10,49 s na 100 metrów i 21,34 s na 200 m i od 1988 roku nikt nie potrafi zbliżyć się do jej wyników. Czy zrobiła to na czysto? Do dziś wielu ma wątpliwości. Może była tak wyjątkowa jak teraz Usain Bolt? A może za jakiś czas się dowiemy, że Bolt to jednak żaden fenomen? Oczywiście nie chcemy tego, ale wszyscy się zastanawiamy – my, sportowcy, tak jak wy dziennikarze, i tak jak kibice, czy wielcy zawodnicy są czyści. Dobrej odpowiedzi nie ma, tak jak nie ma dobrego pomysłu na sprawę starych rekordów.

Tomasz Adamek w 'Wilkowicz Sam na Sam': 'Tata wziął mnie na ręce i powiedział: Hanka, to będzie bokser. Dwa lata później tata zginął. Ja jako 12-latek zacząłem boksować'

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.