Ikona Sportu 2016 - Głosuj! [PLEBISCYT]
Srebro to jej kolor. Na podium, bo poza podium różowy walczy z fioletowym. Gdyby można było, Marta Walczykiewicz pewnie nawet po olimpijskie medale płynęłaby nie na biało-czerwono, tylko różowo albo fioletowo. Kajak z Rio był właśnie różowy, z gwiazdkami. Szczęśliwy. Ten z Londynu 2012, z gwiazdkami, ale czarny, szczęśliwy się nie okazał. Tam było rozczarowanie, łzy, piąte miejsce. Przepadł medal, który wielu zawiesiło jej na szyi jeszcze przed startem. Sprint na 200 m w tamtych igrzyskach debiutował jako kajakowa konkurencja olimpijska. A Marta Walczykiewicz jest do takiego sprintu stworzona. Z ośmiu ostatnich sezonów, w siedmiu zdobywała srebro na 200 m w najważniejszej imprezie w roku. Nie udało się tylko raz, właśnie w Londynie.
Polscy specjaliści od 200 m, Walczykiewicz i Piotr Siemionowski, jechali na tamte igrzyska przełamać klątwę polskich kajaków: zdobyć wreszcie dla tej dyscypliny pierwsze polskie złoto. Walczykiewicz była piąta, a Siemionowski - sprinter dominator w sezonach poprzedzających igrzyska - nie awansował do finału i już nigdy nie wrócił do wielkości. Walczykiewicz wróciła. Znów co rok zdobywała srebro. Co rok przegrywając z Nowozelandką Lisą Carrington, która od 2011 nieprzerwanie zdobywa złoto igrzysk i mistrzostw świata.
- Srebro w czasach Lisy Carrington nauczyłam się traktować jak złoto. Ale na wygranie z Lisą przyjdzie czas, jeszcze nie odkładam wioseł. A nigdy nie przegrałam z nią tak małą różnicą jak w Rio - mówiła Walczykiewicz po medalu w Lagoa de Freitas. Zdobyła go kilkadziesiąt minut po parze Beata Mikołajczyk-Karolina Naja. Była kłębkiem nerwów, gdy szła na przystań. Sztab polskiej kadry nie chciał jej zostawić samej nawet na chwilę. A ona właśnie bardzo chciała zostać sama. I całe zdenerwowanie minęło, gdy zeszła na wodę. Czuła się, jakby płynęła na treningu, a nie po medal. Tyle razy przed Rio drżała nawet nie o medal, ale sam start. Dwa miesiące przed wyjazdem na igrzyska zachorowała na półpasiec, w krajowych eliminacjach nie startowała przez kontuzję barku. Ciągle pod górę. I nagle w finale sielanka. - Pstryk: po nerwach. Miałam w dniu medalu dzień ze zwierzętami: jakieś ptaszki, jaszczurki, wszystko do mnie lgnęło, nawet jakaś ryba mi próbowała wskoczyć do kajaka - opowiadała. Słynie z serca dla zwierząt, z angażowania się w akcje charytatywne.
Sezon Rio był jej dwudziestym sezonem w kajaku. Jest córką kajakarza, kajakarstwo trenowała jej starsza siostra. Po wyścigu, zanim stanęłą do wywiadów o srebrze, zdążyła zadzwonić do taty, który ją kiedyś zaprowadził na pierwszy trening. - Powiedziałam mu, że jeszcze żyję, a on mi, że jestem wielka. Babcia, która zawsze marzyła żeby mnie zobaczyć jak zdobywam medal na igrzyskach, zmarła. Ale wiem że była ze mną. Popłakałam się, gdy się wyświetliły wyniki - opowiadała. Pierwszy raz polskie kajakarki zdobyły w igrzyskach więcej niż jeden medal. I od razu jednego dnia. Przeszły niedługo po sobie przez strefę wywiadów, opowiadały o medalach, węgierscy kibice krzyczeli po polsku powiedzenie o bratankach. Miały mieć powtórkę tej radości po wyścigu kajakowej czwórki, w której startowały razem z Edytą Dzieniszewską-Kierklą. Ale odpadły niespodziewanie w półfinale, i z Rio odjechały z niedosytem.
W przypadku Marty Walczykiewicz ten niedosyt to dobra wróżba przed Tokio 2020, choć nie przesądziła jeszcze czy do tych igrzysk dopłynie. Będzie miała w 2020 33 lata, a kajakarstwo pełne jest przykładów karier po trzydziestce, nawet czterdziestce. - Zmieniam się. Kiedyś ruszałam ze startu na wariata i potem czasem brakowało sił. Teraz jestem spokojniejsza. Inaczej też pracuję. Wiem, że jeśli na treningach mam dobre czucie wody i kajaka, to czas ma drugorzędne znaczenie. W każdy trening wkładam sto procent. Mądry człowiek powiedział, że musisz zawsze wkładać we wszystko sto procent i nie oczekiwać od razu wszystkiego w zamian. Życie ci w pewnym momencie odda.