Dlaczego w Rosji kryją doping? Dla ojczyzny

W Rosji nie tylko w sporcie obowiązuje zasada "trzech K": "korupcja, komercjalizacja, kumoterstwo". Stąd przekonanie nieuczciwych sportowców i działaczy o bezkarności. Rozmowa z Władimirem Mozgowojem, wieloletnim komentatorem sportowym "Nowej Gaziety"

Wacław Radziwinowicz: Na ile skandal dopingowy w rosyjskiej lekkoatletyce wynika ze specyficznego podejścia do sportu w Rosji?

Władimir Mozgowoj: Przyjrzyjmy się, w czym tkwi istota tej afery. Na pewno nie w tym, że lekarze zalecali, trenerzy namawiali, a sportowcy brali. To się zdarza wszędzie. Tu mamy do czynienia ze zjawiskiem systemowym. I w tym, że choć sprawa wypłynęła na wierzch jeszcze w grudniu, kiedy druzgocący materiał o dopingu w naszej lekkoatletyce pokazała telewizja ARD, nikt u nas na serio nie wziął się do naprawiania sytuacji.

Powodem jest powszechne u nas podejście do sportu, o którym pan wspomniał. Jest on jednym z najważniejszych, jak to określa Władimir Putin, "wiązadeł" spajających społeczeństwo w zwartą całość. U nas zawsze powtarzano, że im więcej odnosimy sportowych zwycięstw, tym silniejszy jest naród. Z tym mamy do czynienia także w innych krajach, ale nigdzie chyba nie jest to rozdmuchane na taką skalę jak w Rosji. Takie przypisywanie państwowotwórczego znaczenia sportowi bierze się jeszcze z czasów radzieckich, kiedy obowiązywał pogląd, że ustrój, ideologia same z siebie generują zwycięstwa w sporcie, a sukcesy sportowe dowodzą wyższości nad resztą świata. Niezbędne więc były i do dziś są zwycięstwa, a ich cena to rzecz drugorzędna. Tym bardziej, że raczej nikt nas rozliczać nie będzie.

Skąd to przekonanie?

- W Rosji nie tylko w sporcie obowiązuje zasada "trzech K": "korupcja, komercjalizacja, kumoterstwo". To trzecie K jest w przypadku skandalu, o którym mówimy, niezwykle istotne. Zauważmy, że niektórzy jego bohaterowie są ze sobą spowinowaceni. Weźmy małżeństwo Julii i Witalija Stiepanowów. Ona - biegaczka zdyskwalifikowana za przyjmowanie zabronionych specyfików, on - pracownik Rosyjskiej Agencji Antydopingowej. Albo Grigorij Rodczenkow, kierownik moskiewskiego laboratorium antydopingowego, który już podał się do dymisji. On jest spokrewniony z osobą podejrzewaną o handel zabronionymi specyfikami.

Kumoterstwo opiera się tylko na związkach rodzinnych?

- Nie tylko i nie przede wszystkim. Podstawą ukrywania machinacji jest solidarność ludzi ze środowiska sportowego i ich poczucie odpowiedzialności za prestiż kraju. Rzecz nawet nie w tym, że jeśli zdemaskujesz tego, kto przysparza chwały Rosji nieuczciwymi metodami, to po głowie cię nie pogłaszczą. Ważniejsze jest, że jeśli pomożesz temu człowiekowi, wstrzymasz się od publicznego prania brudów rosyjskich, pomożesz też ojczyźnie. Taka fałszywa uczciwość pomogła długo działać trenerowi Wiktorowi Czeginowi z ośrodka chodziarzy w Sarańsku. 24 jego wychowanków przez 15 lat wpadło na dopingu. A ośrodek szkolił nadal, federacja lekkoatletyczna uparcie nie wyciągała wniosków ze skandali. Bo Czegin pracował dla prestiżu Rosji, dwa razy był uznany za najlepszego trenera kraju wśród wszystkich dyscyplin, jest kawalerem wielu orderów, a ośrodek nosi jego imię: Centrum Czegina.

Dla mnie wstrząsające są informacje o agentach FSB pętających się po olimpijskim laboratorium antydopingowym w Soczi. Co oni tam robili?

- Jak to co? Jeśli sport jest rzeczą wagi państwowej, to wykonywali tam swoje obowiązki służbowe. Stali na straży interesu, prestiżu państwa.

A konkretnie - czym się zajmowali?

- Dziś tego nie wiemy. W zeznaniach bohaterów niemieckiego reportażu i w raporcie WADA mamy tylko wzmiankę o obecności agentów służb w laboratorium antydopingowym. Aby bliżej określić, czym oni się tam parali, niezbędny byłby przeciek z tych tajnych, zamkniętych struktur.

Dziś mówimy o aferze dopingowej w lekkiej atletyce. A jaka jest sytuacja z innymi dyscyplinami sportu?

- Rosja na długo straciła chodziarstwo. Masowe jest łamanie zasad w biatlonie. Niedawno Wolfgang Pichler, trener naszej żeńskiej reprezentacji, zapewnił, że teraz dopingu już się nie stosuje "w przeciwieństwie do przeszłości". Oby.

Są podejrzenia, że olśniewający sukces, duma i sława sportu rosyjskiego na zimowej olimpiadzie w Soczi krystalicznie czyste nie były. Słuszne?

- W raporcie WADA twardych dowodów nie ma. Śledztwo w sprawie afery dopingowej będzie trwać, może wyjaśnią się wątpliwości w sprawie Soczi. Obawiam się jednak, że na to nie starczy sił i czasu. Bo skandal dotyczy sportu nie tylko rosyjskiego, lecz również światowego. Władze Międzynarodowej Federacji Lekkoatletyki (IAAF) też są zamieszane w krycie dopingu za łapówki.

Czy sportowcy rosyjscy nie mają więc prawa czuć się kozłami ofiarnymi? Czemu padło akurat na Rosję, a nie na przykład na Kenię, gdzie z dopingiem nie jest lepiej?

- To prawda. Ale Rosja ma przecież znacznie więcej możliwości walki z tym złem w sposób cywilizowany. U nas wielokrotnie ogłaszano, że prowadzimy bezlitosną wojnę z dopingiem. Moskwa chwaliła się, że ma laboratoria najwyższej klasy, wyposażone w najlepszy sprzęt. Minister sportu Witalij Mutko powtarzał, że gorsza niż u nas jest sytuacja w 53 krajach. Ale czy nam dzięki tym wykrętom jest lepiej? Problem nie polega na tym, że nieuczciwi sportowcy biorą, ale na tym, że kryje ich cały system machinacji.

Co Rosja musiałby zrobić, żeby jej lekkoatleci jednak zostali dopuszczeni do udziału w olimpiadzie w Rio?

- Wiele zrobić się nie da, bo czasu jest mało. Moskwa musiałaby po prostu przekonać świat, że zaprowadzi porządek w swoim sporcie, zmieni politykę antydopingową. Powstaje "mapa drogowa" - dokument opisujący kolejne kroki, choćby dymisje konkretnych ludzi.

Na przykład ministra Mutki?

- Nie wykluczam i tego. Przy czym musimy zrozumieć, że z gruntownymi zmianami nie zdążymy do igrzysk. Czas mamy tylko na kosmetykę. Do głębokich zmian w sporcie niezbędne byłyby zmiany w samej Rosji, jej polityce, mentalności nie tylko urzędników, ale też całego narodu.

Gdyby Moskwa nie przekonała świata o swym szczerym pragnieniu uzdrowienia sytuacji, uczciwi lekkoatleci rosyjscy mogliby wystąpić na igrzyskach pod flagą olimpijską. Czy to dla Rosji do przyjęcia?

- To może byłoby i sprawiedliwie. Ale też niezwykle trudne. Przede wszystkim udział naszych lekkoatletów w takiej formie bardzo by się nie podobał władzom. Przecież sportowcy występowaliby sami za siebie - bez dwugłowego orła, trójkolorowej flagi, hymnu Aleksandrowa. Ich nagrody nie trafiłyby do rosyjskiej skarbonki medalowej. Zwykli Rosjanie też nie zrozumieliby takiego udziału naszych w olimpiadzie. Myślę, że powszechnie oskarżaliby sportowców o egoizm, o brak patriotyzmu. Cóż, podejście do sportu jako jednego z filarów prestiżu państwa jest u nas właśnie takie.

Sportowcy nago, czyli ESPN Body Issue [ZDJĘCIA]

Więcej o: