Piotr Małachowski zdobył tytuł mistrza świata w rzucie dyskiem, pierwszy dla niego i pierwszy dla polskiej lekkoatletyki w tej konkurencji. Dzięki niemu i Robertowi Urbankowi, który zdobył brązowy medal, reprezentacja pobiła rekord wywalczonych medali (3-1-4), ustanowiony w Berlinie (2-4-2). Małachowski rzucił w drugiej próbie 67,40. Był to zwycięski rzut. O pół metra mniej miał Belg Philip Milanov (66,90). Urbanek zajął trzecie miejsce dzięki rzutowi w przedostatniej serii na 65,18.
Małachowski: - Jest super. Fajnie, fajnie. Ale jestem bardzo zmęczony po konkursie.
Po eliminacjach byłem zły, a teraz potwornie zmęczony. Ale rano byłem rozluźniony, bo się wyspałem, poczytałem książkę. O morderstwach w Stanach Zjednoczonych.
Byłem spokojny na rzutni, ale bardzo skoncentrowany. Powiedziałem sobie: jak ja tutaj nie wygram, to nie ma opcji, żebym kiedyś wygrał. To moja jedyna szansa. Ale co jest pisane, to jest pisane. Jakbym tu był drugi, to widocznie tak by musiało być.
Ostatnie błogosławieństwo Tomka Majewskiego? Nie mogę powiedzieć, i tak nie wydrukujecie. Ładnymi słowami: rzuć daleko.
Na każdych zawodach walczę, i tu walczyłem, tylko nie zawsze wygrywałem. I proszę, nie mówmy o złocie w Rio, bo o tym możemy porozmawiać dopiero po konkursie w olimpijskim finale.
Zawsze mam taką taktykę, że próbuję od razu rzucić na maksa. Dziś, kiedy oglądałem listy i widziałem, że jestem drugi, to pomyślałem: świetnie. Szkoda tylko, że rzuciłem 65, a nie 67, bo mógłbym być lepiej ustawiony taktycznie w konkursie.
Dałem z siebie wszystko w pierwszych dwóch rzutach, a potem nie dałem rady. Miałem proste nogi podczas rzucania. Jakbym dopiero się uczył rzucać. Na szczęście się udało. Po drugiej próbie położyłem się na ławeczce, takie czułem zmęczenie. Głowa chciała jeszcze rzucać, ale ciało już nie mogło. Jakbym był po ciężkim treningu. A mimo to nie był to mój najtrudniejszy konkurs, bo takiego jak w Barcelonie na mistrzostwach Europy miałem, to już mam nadzieję nie będzie. Jak ja tam rzuciłem 68 metrów, dotąd nie wiem [tak naprawdę 68,87 m, pokonał tam Roberta Hartinga, zdobył złoty medal].
Nie miałem żadnych obaw, gdy Philip Milanov rzucił 66,90 m, bo to był rekord kraju, a bardzo trudno poprawić go w tym samym konkursie, bo ciśnienie z zawodnika schodzi. I nie mogę powiedzieć, że wygrałem ze sobą, a nie z rywalami. Gdybym rzucał źle, tak jak w eliminacjach, to przegrałbym.
Kiedy Robert oddał rzut na miejsce w finale, z radości walnął mnie głową w plecy. Ale nawet tego nie poczułem. To nie z rozbiegu było! Nic nie bolało. Dopiero teraz trochę czuję wysiłek, ale tak to jest po każdym konkursie. Mam nadzieję, że na Stadionie Narodowym 13 września na Memoriale Kamili Skolimowskiej będzie teraz, po takich mistrzostwach, z tyloma mistrzami świata, z 50 tysięcy kibiców, i będzie się jeszcze dalej rzucało. Bo można.
Jest to dla mnie idealny sezon. To, że dwa medale zdobyliśmy, to coś pięknego. Jak przejeżdżaliśmy tutaj, widziałem, że Robert jest bardzo dobrze przygotowany. Więc powiedziałem mu, że jest duża szansa. Super, że Robert się odblokował po dwóch pierwszych rzutach, rzucił 64 m, potem 65, co spokojnie dawało medal.
Z kontuzjowanym przed mistrzostwami Robertem Hartingiem startuję w Berlinie, potem ma być na Stadionie Narodowym. Zobaczymy, czy wróci na wysoki poziom. Ja naprawdę nie mam kompleksu Hartinga. Jest po prostu lepszy. Mam tego świadomość. Jest lepiej zbudowany, rzuca lepiej technicznie, ma dłuższe dźwignie. I tyle. Ale można z nim wygrać. Jak z każdym. Jeśli wykonam wszystko prawidłowo, możemy walczyć na równo.
W reprezentacji panuje superatmosfera, razem spędzamy czas, razem jemy i się świetnie czujemy ze sobą. To są młodzi ludzie, którzy zaraz będą odnosić sukcesy. Powoli następuje coś jakby płynna zmiana warty, też w młocie.